Ratownik ofiarą złodzieja. Niewiarygodne, co ukradł
Bartłomiej Zając - ratownik górski z Podhala - padł ofiarą niebywale zuchwałej kradzieży. Złodziej wykorzystał moment, w którym ratownik udzielał na stoku pomocy poszkodowanemu i zabrał leżące nieopodal narty pana Bartłomieja. - Na Podhalu takie sytuacje zdarzają się nawet kilkadziesiąt razy dziennie. Dla niektórych to sposób na łatwy zarobek - mówi ratownik.
Do tej przykrej sytuacji doszło w sobotę na stoku w Suchem niedaleko Zakopanego. Bartłomiej Zając udzielał tam pomocy jednemu z narciarzy, który doznał urazu.
- Dyżurkę mam na górze stoku. Dostałem wezwanie, zjechałem na dół do karczmy, gdzie znajdował się poszkodowany, odpiąłem narty i pobiegłem do budynku. Gdy wróciłem, mojego sprzętu już nie było - mówi Zając w rozmowie z tvn24.pl.
Ratownik dodaje, że na początku miał nadzieję, że ktoś zabrał jego narty przez pomyłkę. Niestety tak się nie stało. A to profesjonalny i dość drogi sprzęt wart około 4 tys. złotych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zabójcza precyzja Ukraińców. Żołnierze Putina niczego się nie spodziewali
Ratownik okradziony na stoku. Teraz ma poważny problem
Brak jednej pary nart na szczęście nie sprawi, że pan Bartłomiej nie będzie mógł dalej pomagać. Ma jeszcze kilka zapasowych par. Jednak - jak mówi - "tamte skradzione to limitowana edycja". - Teraz praktycznie nie da się ich sprzedać, bo całe środowisko wie już o zdarzeniu - dodaje.
A pracy na stoku jest sporo. Zdarzało się, że tylko jednego dnia pan Bartłomiej interweniował nawet kilkanaście razy. - Traktuję te narty jak karetkę - mówi.
Sprawą kradzieży zajmuje się już policja. Okazuje się, że w górach to znany proceder. - Tym razem padło na mnie, ale na Podhalu takie sytuacje zdarzają się nawet kilkadziesiąt razy dziennie. Dla niektórych to sposób na łatwy zarobek. Działają całe szajki, które kradną pozostawione narty - mówi Zając.
Przeczytaj też:
Źródło: tvn24.pl