PolskaRaport z oblężonego Kulczykowa

Raport z oblężonego Kulczykowa

„Ezoteryczny Poznań, tym miastem rządzi mafia” – śpiewa o moim mieście zespół Pidżama Porno. Wyrok skazujący prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego za działanie na szkodę miasta, a jednocześnie na korzyść małżeństwa Kulczyków, wzburzył poznańskie elity.

18.03.2008 | aktual.: 19.03.2008 11:35

Elity przesiąknięte bezpieczniackimi i peerelowskimi układami oraz rosyjskimi powiązaniami. Zgodnie zaprotestowało siedem poznańskich organizacji biznesowych. Bo w moim mieście po 1989 r. rządzi cały czas jedno środowisko – dawnej Unii Wolności i biznesu rodem z doglądanych przez MSW Kiszczaka firm polonijnych. Przedstawiamy dziś raport o tym, jak miasto słynne z solidności i gospodarności niszczą układy o posowieckim rodowodzie.

Obrazki z mojego Poznania, okiem lokalnych dziennikarzy. 22 czerwca 2002. Przed poznańską operą trwa uroczystość otwarcia fontanny w parku Mickiewicza. W pewnym momencie nadjeżdża limuzyna Audi A8. Wysiada z niej Jan Kulczyk. Charakterystycznym ruchem palca, przywodzącym na myśl przywoływanie kelnera, wzywa do siebie ubranego we frak prezydenta Ryszarda Grobelnego. Kulczyk udziela mu ostrej, publicznej reprymendy za to, że z uruchomieniem fontanny nie poczekał jeden dzień. Następnego dnia w operze świętowano bowiem imieniny Kulczyka. Jednym z gości był premier Leszek Miller.

21 lipca 2001. Prezydent Poznania na pokładzie samolotu lecącego z Poznania do Wenecji udziela ślubu Dominice Kulczyk oraz Janowi Eugeniuszowi księciu Lubomirskiemu-Lanckorońskiemu z Lubomierza herbu Śreniawa. Do Wenecji przyjeżdża także arcybiskup metropolita poznański Juliusz Paetz i udziela parze ślubu kościelnego. Grobelny bawi się na ich weselu. To jedyny ślub, jakiego prezydent udzielił osobiście w czasie swych trzech prezydenckich kadencji. 3 grudnia 2003. Poznańskie media zostają poinformowane, że około godziny 17 do Starego Browaru Kulczyków wejdzie milionowy gość. Jak zapowiedziano, może nim być każdy. Na powitanie wychodzi sama Grażyna Kulczyk z bukietem kwiatów. Milionowym gościem okazuje się elegancka pani w futrze. Mediom nie chce się przedstawić, w końcu podaje imię Alina i mówi, że jest w sklepie po raz pierwszy. Okazuje się być... Aliną Kornasiewicz, za rządów Buzka wiceminister skarbu, która negocjowała sprzedaż Kulczykowi 35 proc. akcji TP SA. – To naprawdę był przypadek – przekonuje
Grażyna Kulczyk.

Za co został skazany prezydent Grobelny?

Założony w Poznaniu tygodnik „Wprost” przedstawił w ubiegłym tygodniu propagandową wersję sprawy Kulczykparku: „Ryszard Grobelny sprawił, że w parku w centrum miasta, zaniedbanym i odwiedzanym głównie przez alkoholików, stanęła wizytówka stolicy Wielkopolski – Centrum Handlu, Sztuki i Biznesu Stary Browar. Został za to skazany na 16 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, 14 tys. zł grzywny i cztery lata zakazu pracy na stanowiskach związanych z zarządzaniem majątkiem. Sąd uznał, że na gruncie można było zarobić więcej, choć oferent był tylko jeden – ten, który go kupił. Dlaczego miał płacić więcej, skoro nie było konkurencji? Co zyskało miasto – sądu nie interesowało”.

Jak było naprawdę? Naprawdę nie było mowy o żadnej konkurencji, bo miasto ordynarnie oszukało potencjalnych nabywców terenu. Ogłosiło, że można kupić teren, na którym ma istnieć park („oprawa w postaci dekoracyjnej zieleni”). Co najwyżej „w funkcji uzupełniającej” dopuszczalna jest budowa muszli koncertowej, amfiteatru i restauracji plenerowej. Cenę wywoławczą ustalono na 9 mln 700 tys. zł. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał dać tyle za park. Ponieważ nikt się nie zgłosił, miasto ogłosiło drugi przetarg. Cena wywoławcza spadła do sumy 6 mln zł. Nadal kosmicznej. Ale tym razem do nabycia parku zgłosił się jeden chętny. Kulczykowie.

Dlaczego? Jak dowiedli dziennikarze lokalnej „GW” oraz „Głosu Wielkopolskiego”, firma Fortis Grażyny Kulczyk wiedziała, że ogłoszenia miasta kłamią. Wcześniej gotowe było opracowanie przebudowy układu komunikacyjnego w rejonie Starego Browaru, w którym działki określono jako pole inwestycyjne. Projektant nie naszkicował na nim żadnej muszli koncertowej, lecz duży budynek. Jednym ze zleceniodawców opracowania była mająca już działkę po sąsiedzku... firma Grażyny Kulczyk.

Ale prezydent Grobelny postanawia mimo to doprecyzować sprawę. W odpowiedzi na wniosek firmy Grażyny Kulczyk o ustalenie warunków zabudowy i zagospodarowania terenu, w którym mowa jest o budowie sklepów, biura, mieszkania, hotelu i parkingu, zgłasza go jako autopoprawkę do zmian w studium zagospodarowania przestrzennego. W radzie wniosek przechodzi przy zaledwie trzech głosach sprzeciwu – nawet większość radnych PiS nie przeciwstawia się wpływowemu biznesmenowi. Doktor Kulczyk: łyżka zamiast chochli

Wyrok dla Grobelnego za tak oczywisty szwindel – 16 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, 14 tys. zł grzywny i cztery lata zakazu pracy na stanowiskach związanych z zarządzaniem majątkiem – jest bardzo łagodny. Przestępstwo to zagrożone było bowiem karą do 10 lat pozbawienia wolności. Wyrok nie jest prawomocny. Po jego ogłoszeniu konferencję prasową zwołują poznańscy biznesmeni. – Ten cholerny populizm! Przepraszam, że takiego użyję sformułowania, zwycięża ze zdrowym rozsądkiem i rozumem – mówi na konferencji prasowej Wojciech Kruk, były senator KLD i UW, obecnie deklarujący się jako „związany z PO”.

Jak to możliwe, że przeciwko tak oczywistemu wyrokowi sądu zaprotestowało siedem poznańskich organizacji biznesowych, którym powinno przecież zależeć na przejrzystości konkurencji w mieście? Żeby zrozumieć, kto rządzi w Poznaniu, trzeba cofnąć się co najmniej do czasów stanu wojennego. Albo szerzej – PRL. Czasów, gdy Jan Kulczyk był z nadania reżimu Jaruzelskiego szefem czapy kontrolującej firmy polonijne, major SB Henryk Judkowiak (dziś szef Wielkopolskiego Klubu Kapitału) przesłuchiwał opozycjonistów, Wojciech Kruk robił interesy na walucie, zaś kolega Judkowiaka Romuald Szperliński był działaczem ZSP, z siedzibą przy Ordynackiej. Ale przejdźmy do konkretów. Zacznijmy od najważniejszej dziś osoby.

Sierpień 1984. „Działania tych ludzi, hochsztaplerskie, częstokroć stojące na pograniczu zgodności z prawem, jak też ich sposób bycia i życia wywołują fatalne reperkusje w społeczeństwie. Dlatego jako prawnik widzę je szczególnie wyraziście i staram się piętnować te szkodliwe zjawiska przy każdej okazji” – mówi Jan Kulczyk, producent pasty BHP, o tych, co chcą szybko i bez skrupułów robić wielkie pieniądze.

Wypowiedzi tej udziela magazynowi „Inter-Polcom”. Pismo, organ izby zrzeszającej firmy polonijne, prezentuje sylwetki ojca i syna – Henryka i Jana Kulczyków. „Obaj – ojciec i syn – są nieprzejednanymi wrogami tych wszystkich, którzy przyszli do ruchu jedynie po to, by wykorzystując go jako tarczę robić szybko i bez skrupułów wielkie pieniądze” – pisze miesięcznik, informując, że Jan Kulczyk „uznaje, podobnie jak ojciec, tylko tzw. uczciwy biznes”.

Po co ta brzmiąca dziś jak czarny humor ściema? – zapytają młodsi czytelnicy. To czas, gdy młodzi towarzysze chcą się dorabiać, zaś starzy stoją na pozycjach pryncypialnie leninowskich. To na użytek starych są deklaracje o walce z nadużyciami. „Wolę jadać łyżką przez całe życie aniżeli chochlą przez cały tydzień” – mówi Jan Kulczyk i pryncypialnie potępia tych, którzy chcą szybko się dorobić: „Ludzi, o których cały czas mówimy, Kościół nie naprawi, resocjalizować ich się nie da. Chodziłoby więc o to, aby przepisy prawa, finansowe zwłaszcza, nie zostawiały furtek umożliwiających bezkarne działanie niebieskim ptakom”. „Prawo musi doprowadzić do takiej sytuacji – co Jan Kulczyk podkreśla ze szczególnym naciskiem – w której uczciwość będzie się opłacać” – podsumowuje dziennikarz.

Rzeczywistość lat 80., w której podwaliny swej fortuny tworzy Jan Kulczyk, inaczej widzi poznaniak Krzysztof „Grabaż” Grabowski z Pidżamy Porno, co opisuje w piosence „Bal u Senatora 85”:
Gołymi rękami burzymy pałace
Ci z pałaców nas niszczą działkami wodnymi
Bronimy się by nas nie dobijano
Dobija się nas za to, że myślimy
Nas odrzuciła Tamta historia
Tamtą jak obcą odrzuci nasza
Ukrzyżowani mogą spać spokojnie
Nie muszą się już bać pocałunków Judasza
Kiedyś skończy się Bal u Senatora
Jak kończy się farsa na usługach doktryny
Skończy się dyktatura proletariatu
Dyktator dawno przestał być proletariatem
Kulczyk lubi mawiać, że pierwszego miliona nie musiał ukraść, bo dostał go od ojca. Henryk Kulczyk, podczas wojny żołnierz AK, wyjeżdża do Berlina Zachodniego w 1956 r. Zakłada firmę Aussenhandelsgesellschaft GmbH. Firma importuje z PRL grzyby, jagody i runo leśne. W latach 70. Edward Gierek i kanclerz Niemiec Helmut Schmidt doprowadzają do zbliżenia w stosunkach PRL i RFN. Porozumiewają się m.in. w sprawie współpracy gospodarczej. W efekcie powstaje kilkadziesiąt polsko-niemieckich firm. – Jednocześnie Departament II MSW rozpoczyna Operację Ren, czyli zabezpieczenie kontrwywiadowcze ich działalności – mówi Antoni Dudek, historyk z IPN.

W latach 70. Henryk Kulczyk eksportuje z Niemiec do Polski maszyny rolnicze, a do Niemiec z Polski sprowadza płody rolne. Jest także przedstawicielem na Polskę amerykańskiego koncernu kontenerowego SEA-LAND. Dlaczego władze PRL pozwalają emigrantowi Henrykowi Kulczykowi na prowadzenie tak rozległych interesów w Polsce Ludowej? Romuald Szperliński, w latach 80. właściciel firmy polonijnej Introl i dobry znajomy Kulczyków, a dziś prezes Wielkopolskiego Klubu Kapitału, nie ma wątpliwości: – Henryk Kulczyk mógł dużo pomóc przez dyplomatów czy misję wojskową w Berlinie. Miał tego typu związki i nie było to tajemnicą (wypowiedź dla „GP” z 19.11.2004).

Co do charakteru kontaktów Henryka Kulczyka nie ma wątpliwości Antoni Dudek: – Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że prowadząc takie interesy, Henryk Kulczyk musiał mieć związki ze służbami specjalnymi PRL i misją wojskową w Berlinie Zachodnim. To oczywiste. Po 1977 r. do Berlina przyjeżdża Jan Kulczyk. Zaczyna prowadzić interesy ojca.

Twarz bezpieki, twarze biznesu

Tyle o korzeniach doktora Jana. Ale kim są przedstawiciele siedmiu organizacji biznesowych, które oburzył wyrok w sprawie Grobelnego? Wymieńmy po kolei ich skomplikowane i długie nazwy: Wielkopolski Klub Kapitału, Wielkopolska Izba Przemysłowo-Handlowa, Polska Izba Gospodarcza Importerów, Eksporterów i Kooperacji, Wielkopolska Izba Rzemieślnicza, Loża Wielkopolska BCC, Wielkopolskie Zrzeszenie Handlu i Usług, Wielkopolski Związek Pracodawców.
Wśród liderów tych organizacji trudno znaleźć biznesmenów, którzy dorobili się w warunkach wolnej konkurencji. Zadajmy sobie trud przyjrzenia się im wszystkim po kolei.

Wielkopolski Klub Kapitału deklaruje, że „jest apolityczną, elitarną organizacją przedsiębiorców. Zrzesza właścicieli i szefów firm o wybitnych cechach osobowości i wysokim autorytecie”. Prezesem owego klubu wybitnych ludzi z autorytetem jest Henryk Judkowiak, były major Służby Bezpieczeństwa. W latach 80. był wicenaczelnikiem Wydziału V SB. Działacze „Solidarności” pamiętają go z przesłuchań w latach 80. Jego zdjęcie pojawiło się ostatnio na wystawie IPN „Twarze bezpieki”. Prezydentem WKK jest wspomniany Romuald Szperliński. W czasie studiów był aktywnym działaczem ZSP. Przewodniczył też Studenckiemu Stowarzyszeniu Przyjaciół ONZ w Poznaniu. Swój zakład produkcyjny założył w 1973 r. W 1982 r. został on przekształcony w firmę polonijną Introl B. McGinn.

Najbardziej aktywnie Grobelnego bronił Wojciech Kruk, prezydent Wielkopolskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Kruk to były senator z Poznania przez trzy kadencje. Działał w KLD i UW. Kiedy zarobił pierwszy milion dolarów? „W latach 80., gdy państwo wprowadziło odpisy dewizowe (można było zachować połowę dolarów z eksportu, przedtem trzeba było je odsprzedawać państwu po oficjalnym, czyli bardzo niskim kursie)” – odpowiedział pytany niegdyś przez „Gazetę Wyborczą”. Działalnością gospodarczą zajmuje się od 1974 r. – bo wtedy przejął rodzinny zakład jubilerski. Od 2001 r. przedstawia się jako „związany z PO”. Jest też przewodniczącym Rady Krajowej Izby Gospodarczej (KIG), organizacji biznesowej o silnych rosyjskich powiązaniach. SB plus związany z PO plus późny Gierek

Kolejne postkomunistyczne lobby broniące Grobelnego to Polska Izba Gospodarcza Importerów, Eksporterów i Kooperacji. Jest ono mieszanką dwóch poprzednich. Prezesem zarządu Izby jest były esbek Judkowiak, prezydentem Kruk, a wiceprezydentem Szperliński. Drugim wiceprezydentem jest Edmund Flaczyk, były dyrektor poznańskich Zakładów Mięsnych Pozmeat od czasów Edwarda Gierka do 1998 r. Gdy Izba powstała w 1995 r., swym rzecznikiem zrobiła byłego prezydenta Poznania z czasów stanu wojennego Andrzeja Wituskiego (rządził Poznaniem w latach 1982–1990).

Z kolei prezesem Wielkopolskiej Izby Rzemieślniczej jest Jerzy Bartnik. Rozpoczął on karierę w głębokim PRL – firmę, którą odziedziczył po ojcu, prowadzi od 1970 r. Od 1974 r. działał w samorządzie gospodarczym. W czasach Jaruzelskiego był przewodniczącym Rady Izby Rzemieślniczej w Poznaniu, członkiem zarządu Centralnego Związku Rzemiosła i Rady Społeczno-Gospodarczej Sejmu. Tydzień temu pisaliśmy o aferze związanej z Krajowym Samorządowym Funduszem Pożyczkowym „Karbona”. Na czele rady nadzorczej funduszu stoi właśnie Bartnik. Jego pierwszym prezesem był lider PSL Waldemar Pawlak. Na czele Loży Wielkopolskiej BCC stoi jej kanclerz Szczepan Gawłowski. Na przełomie lat 70. i 80. studiował on dziennikarstwo na najbardziej skomunizowanym wówczas Wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W 1988 r. wyjechał do RFN, by powrócić do Polski w latach 90. jako przedstawiciel niemieckiej firmy Kreisel. Została ona nagrodzona przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego godłem „Teraz Polska”. W 2004 r.
jego firma KREISEL RUS otworzyła swoją siedzibę w Moskwie i rozpoczęła budowę nowej fabryki w Kałudze.

Kupiec Stelmasiak z KL-D

Szczególne powody do wdzięczności dla Grobelnego ma Wielkopolskie Zrzeszenie Handlu i Usług, z którego inicjatywy powstał market Kupiec Poznański. Sprawa Kupca była powodem drugiej obok Kulczykparku afery związanej z nazwiskiem Grobelnego. Grobelny w 1997 r. był członkiem Zarządu Miasta. W jego imieniu uczestniczył w negocjacjach, po których miasto przystąpiło do spółki. Wniosło do niej aportem 3,6 tys. mkw. gruntu pod budowę centrum handlowego. Gorzowska prokuratura zarzuciła miastu zaniżenie ceny działki, przez co miasto mogło stracić ok. 1,2 mln zł. Sąd uniewinnił oskarżonych z dość oryginalnym uzasadnieniem: „Dobrego gospodarza ocenia się nie w momencie podejmowania decyzji, a jakiś czas po niej, kiedy widać już konsekwencje”.

Prezesem Wielkopolskiego Zrzeszenia Handlu i Usług jest Lesław Wiatrowski. Działa w nim od 1980 r. Jest właścicielem słynnej Hacjendy na Morasku. W czasach Gierka była ona pokazywana delegacjom rządowym odwiedzającym Poznań. Wiatrowski wraz z bratem kupił ją w 1980 r. Często zajmowała się ona obsługą gości targowych. Jak czytamy w piśmie „Kupiec Wielkopolski” z grudnia 2005, Wiatrowski od 1985 r. działa w Naczelnej Radzie Zrzeszenia Handlu i Usług w Warszawie. Od 1991 r. jest właścicielem firmy WIA-LES. Zarabia ona m.in. na interesach z miastem. W płyty poliwęglanowe wyposażyła Muzeum Narodowe w Poznaniu, terminal na rondzie Rataje, a także liczne centra i pasaże handlowe. Wiceprezesem zrzeszenia jest Sławomir Stelmasiak, jeden z założycieli PO, a wcześniej radny KL-D i UW. Gdy pojawił się pomysł powstania Kupca Poznańskiego, Stelmasiak był radnym UW, kolegą partyjnym Ryszarda Grobelnego. Jednocześnie należał do... udziałowców Kupca. Gdy informacja o tym pojawiła się w mediach, powiedział, że od początku nie
zamierzał brać udziału w głosowaniu nad inwestycją. W prezydium zarządu Zrzeszenia działa też Halina Olszewska, była radna SLD, właścicielka Delikatesów Mięsnych „Prosiaczek”. Później kandydowała do sejmu z listy Partii Demokratycznej. Ostatnia z organizacji broniących Grobelnego to Wielkopolski Związek Pracodawców Prywatnych. Na jego czele stoi prezes Jacek Silski, kierujący jednocześnie Stowarzyszeniem Firm Branży Satelitarnej, również biznesmen z korzeniami w PRL. Jak czytamy w jego życiorysie, w lutym 1989 r. wprowadził w kraju telewizję satelitarną na skalę masową.

Poznańskie targi pod kontrolą współpracownika WSI

Ale o poznańskim biznesie nie sposób pisać, nie wspominając o kluczowych dla miasta Międzynarodowych Targach Poznańskich. Od 1996 r. przez 11 lat prezesem MTP był Bogusław Zalewski. Wcześniej, od 1991 r. – zastępcą prezesa. Jak ujawnił raport o likwidacji WSI, Zalewski był współpracownikiem tych służb. Współpracę rozpoczął w PRL, gdy zarejestrowany został jako współpracownik Zarządu II Sztabu Generalnego.
Zalewski urodził się w 1949 r. w Tychach. Do Poznania przyjechał w 1967 r. studiować na Wydziale Handlu Zagranicznego Akademii Ekonomicznej. Na targach pracował od 1972 r. Były one jedną z dwóch firm mających prawo zajmować się w Poznaniu handlem zagranicznym. Udziałowcami targów, z których nadania zasiadał w zarządzie Zalewski, są ministerstwo skarbu (60 proc.) i władze Poznania (40 proc.), którymi kierowali w tym czasie Szczęsny-Kaczmarek i Grobelny. W raporcie znalazły się informacje, że działania Zalewskiego wykraczały poza „sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa Sił Zbrojnych RP”. Zalewski przyznał się do współpracy oraz do tego, że trwała ona przez wiele lat. Nie chciał ujawnić szczegółów, tłumaczył, że chodziło o informacje gospodarcze.

Jego miejsce zajął dotychczasowy wiceprezes Przemysław Trawa. Sam Zalewski pozostał w firmie jako dyrektor ds. rozwoju produktów. Jednocześnie Zalewski jest też członkiem Rady KIG, na której czele stoi Wojciech Kruk.
W czasie swoich rządów na targach Zalewski podpisał umowę współpracy z Władimirem Kariaginem z białoruskiego Centrum Wspierania Przedsiębiorczości „Centrum XXI Wiek”. Podobną umowę podpisał także z Borysem Ardalinem, prezydentem Izby Przemysłowo-Handlowej Obwodu Samarskiego w Rosji. W 2002 r. na targach gościł prezydent Władimir Putin.

Oprócz nazwiska Zalewskiego raport WSI zawierał też następującą informację: „Poza organizowaną po roku 1990 na terenie Polski indywidualną działalnością handlową utworzonych zostało kilka tysięcy spółek z udziałem kapitału rosyjskiego. Przykładowo na terenie samego tylko Poznania w latach 1990–1998 powstało 35 takich spółek, z których kilka utworzyli oficerowie Armii Rosyjskiej”. Senator z mafii pruszkowskiej

Jan Kulczyk to biznesmen wyrastający ponad Poznań. Górujący nad pozostałymi zarówno międzynarodowymi kontaktami, jak i ogładą, kulturą oraz umiejętnością działania wśród elit. Nazwiska najważniejszych biznesmenów z miasta, którego stowarzyszenia finansowe wyglądają tak, jak opisałem, wymieniam z pewną obawą. Niemal każde z nich na pewnym etapie zamieniało się bowiem w inicjał, gdy jego posiadaczem zajmowała się prokuratura. Aleksander Gawronik, Mariusz Świtalski, Piotr Bykowski, Krzysztof Niezgoda. Dochodzi jeszcze Henryk Stokłosa z pobliskiej Piły.

Dwaj z nich – Gawronik i Stokłosa – to byli senatorowie. Bykowski doradzał niegdyś premierowi Pawlakowi. W Poznaniu mieszanie polityki z biznesem nie kompromituje. Przeciętny człowiek na ulicy ma w głowie jedno – wszyscy politycy kradną. Sprawę Kulczykparku ulica oceniała następująco: szwindel ewidentny, ale jego efektem jest powstanie pięknego obiektu.

Tania błyskawiczna miłość
Na ruskich rejestracjach

SPOKOJNIE to tylko
Ezoteryczny Poznań
Miastem rządzi mafia
Przy placu obok Dwóch Krzyży
Pędzą szemrane auta
Krzysztof Grabaż Grabowski w piosence zespołu Pidżama Porno

Najbardziej drastycznie skutki tego podejścia pokazują przypadki obu wymienionych byłych senatorów. Gdy na początku lat 90. Gawronik został aresztowany, media upowszechniły wśród mieszkańców Poznania wersję, że to robota prawicowców z Warszawy. A Gawronik tworzy przecież miejsca pracy. Gawronik po wyjściu z aresztu wystartował w wyborach na senatora. Wygrał miażdżąco, choć nie powiesił ani jednego plakatu. Drugim senatorem został Wojciech Kruk. Po latach okazało się – co napisał w swej książce obecny polityk PO Marek Biernacki – że fetowany wśród poznańskich elit Gawronik był jedną z głównych postaci mafii pruszkowskiej.

Również przebywający obecnie w areszcie Henryk Stokłosa, senator od 1989 do 2005 r., był liderem pilskich elit, które zgodnie spotykały się na organizowanych przez niego spotkaniach – od Adama Szejnfelda (PO) po Renatę Beger (Samoobrona). Warto dodać, że Szejnfeld był przy okazji publicystą wydawanego przez Stokłosę tygodnika.

Pobożny establishment

Poznańskie elity polityczne od reszty kraju wyróżnia bowiem to, że w moim mieście spory polityczne są raczej fasadą pokazywaną na użytek elektoratu. Od pierwszych wyborów samorządowych, od 18 lat, miastem rządzi to samo środowisko, związane z dawną Unią Wolności. Jeśli gdzie indziej lokalni politycy kłócą się, to w Poznaniu kłótnie nie przekraczają pewnej granicy. Bo wszyscy razem robią kasę. Solidarność poznańskiego establishmentu pokazały afera abp. Paetza i zarzuty wobec samego doktora Jana przed komisją ds. Orlenu. Odpowiedzią były listy podpisywane przez poznańskie autorytety, na czele z rektorem uniwersytetu.

Uważaj stary jeśli nie chcesz młócki to jest
Nieludzki wielkopolski trójkąt bermudzki
Poznański raper Rychu Peja, „Moje miasto złą sławą owiane”

Ponieważ Poznań jest miastem religijnym, do chodzenia do kościoła przyznają się tu wszyscy najważniejsi. Byłe małżeństwo Kulczyków uczęszczało do kościoła co tydzień, o czym pisały media, a Jan Kulczyk wspierał organizowane przez ojca Jana Górę spotkania młodzieży w Lednicy. Nie przeszkadzało to jego małżonce Grażynie organizować wystawy radykalnie antyklerykalnej Doroty Nieznalskiej. W księgarni Bookarest w Starym Browarze spotykają się Zieloni 2004, zaś płomienne mowy wygłasza obrońca biednych Sławomir Sierakowski. Byłemu prezydentowi Wojciechowi Szczęsnemu-Kaczmarkowi udział w procesjach nie przeszkadzał popijać z Aleksandrem Kwaśniewskim ani forsować lokalnej koalicji z SLD. Także skazany prezydent Ryszard Grobelny wraz z małżonką – dziennikarką lokalnej telewizji publicznej Ewą Siwicką – siadają w kościele w pierwszych ławkach. Symbolem fraternizacji poznańskich elit pozostaje opowieść, jak niezależny ideowy lewicowiec Maciej Roszak uprzedził SLD, zgłaszając w imieniu Nowej Lewicy zgromadzenie 1 maja na
placu Bernardyńskim, gdzie co roku spotykają się postkomuniści. Związany wówczas z PO Grobelny... zakazał Roszakowi zgromadzenia, by zrobić miejsce dla teoretycznie wrogiemu wówczas PO SLD. Z kolei o fraternizacji Grobelnego z elitami kościelnymi mówi to, że pod wpływem protestów Kościoła zakazał on w Poznaniu Marszu Równości. Bo dla poznańskich elit ideologie nie mają znaczenia. Wszyscy są kumplami. Nieco krytyczny wobec miejskiego establishmentu pozostaje poznański PiS, ale także nieprzesadnie. Jego radni, z nielicznymi wyjątkami, nie przeciwstawili się w sprawie Starego Browaru. „Głos Wielkopolski” punktował polityków PiS, wymieniając nazwiska prawicowców, którzy zajmują stanowiska z nadania poznańskiego samorządu. Wielu liderom PiS z trudem przechodziły przez gardło nawet umiarkowane słowa krytyki wobec Jana Kulczyka.

Od opozycji w Poznaniu wielu mieszkańców odstraszał fakt, że jedynym forum, na którym opozycjoniści mogli bez ogródek wyrazić swoje myśli, były gazety innego oligarchy, Mariusza Świtalskiego – „Dziennik Poznański” i „Tygodnik Poznański”. Świtalski to bohater słynnej afery Elektromisu z początku lat 90. Skoro ma już nami rządzić oligarcha, to niech będzie to kulturalno-salonowy Kulczyk, a nie nieokrzesany Świtalski – myślało wielu.

Temat na oddzielny artykuł to poznańskie media. Mimo że to niektórzy niezależni dziennikarze wpuszczają trochę powiewu wolnej myśli do zatęchłego Kulczykowa, układy medialne powodują, że gdy w Poznaniu pojawia się ktoś spoza tutejszych koterii, zostaje zniszczony. Media zgniotły w ostatniej kampanii kandydującą z Poznania Zytę Gilowską, pod pretekstem, że nie jest stąd. Zarzucano jej m.in., że jako minister chce dać zbyt mało pieniędzy na stadion Lecha. A kiedy PO już wygrała, jedną w pierwszych wypowiedzi ministra sportu Mirosława Drzewickiego była deklaracja, że pieniędzy na stadiony poza Warszawą... w ogóle nie będzie.

Lokalny establishment do perfekcji opanował za to granie na uczuciach lokalnego patriotyzmu. Ten w Poznaniu jest szczególnie silny. Ma to racjonalne uzasadnienie historyczne – po 1918 r. to poznaniacy, którzy wywalczyli własną krwią przynależność do Polski, ponieśli koszty budowy niepodległego państwa. Zapłacili za to degradacją, której towarzyszyło lekceważenie ze strony stolicy. Lokalne elity te słuszne roszczenia potrafią rozegrać dla własnej korzyści. Każda próba walki z przeżartym korupcją establishmentem przedstawiana jest jako interwencja Warszawy. Lokalni politycy, w rzeczywistości pasożytujący na poznaniakach i niszczący szanse rozwoju miasta, przedstawiani są jako jego obrońcy w starciu z Warszawą.

Kapitał z wyspy Tortola

Czy w Poznaniu ma szansę coś się zmienić? Sondaże w poznańskich mediach po wyroku w sprawie Grobelnego pokazują, że coś drgnęło. Liczba zwolenników i przeciwników wyroku podzieliła się pół na pół. Coraz więcej poznaniaków zaczyna odczuwać skutki archaicznych, oligarchicznych stosunków w mieście. Poznań, miasto leżące na trasie z Warszawy do Berlina, omija duży, nastawiony na wieloletnie inwestycje kapitał. Kapitału nie da się oszukać. Poważny, duży, sieciowy biznes omija Poznań.

Kto inwestuje w Poznaniu? Roman Klamycki, poznański tropiciel afer, który wywołał sprawy Kupca Poznańskiego, oglądał papiery tysięcy spółek. Uważa, że zagraniczni inwestorzy wchodzący do Poznania są bardzo specyficzni. – Natrafiam nierzadko na holdingi składające się z innych holdingów – rozrysowuje. Pokazuje informację z renomowanej międzynarodowej wywiadowni gospodarczej na temat jednej ze spółek wchodzących w skład holdingu budującego hotel Andersia. – Proszę bardzo, lista udziałowców nie jest dostępna. Często firmy te pochodzą z różnych egzotycznych krajów. Albo jeśli sama firma pochodzi z Luksemburga czy Liechtensteinu, to zarządza nimi osoba urodzona na Curacao. Ostatnio znalazłem firmę zarządzającą z wyspy Tortola. Poszukałem i okazało się, że to na Karaibach – mówi. Dowodzi: – Prezydent miasta powinien dbać, żeby inwestujący u nas kapitał był przejrzysty, żebyśmy wiedzieli, czego się po nim możemy spodziewać. Powinny go też sprawdzić powołane do tego służby. Skutki samowoli oligarchii dla zwykłego
mieszkańca opisuje następująco: – Niektóre grunty w mieście nadające się pod inwestycje leżą latami, bo czekają na takich dziwnych inwestorów z zakamuflowanym kapitałem. W ten sposób hamuje się rozwój miasta. Są i sytuacje odwrotne: – Tam, gdzie władze popierają określone firmy, wpuszcza się je za wszelką cenę, nie biorąc w minimalnym stopniu pod uwagę interesów lokalnych społeczności. Jednocześnie miasto nie ma pieniędzy na rekreację.

Słowa Klamyckiego można potwierdzić wieloma przykładami. Manifestację mieszkańców tradycyjnej poznańskiej dzielnicy – Jeżyc, spowodowała kuriozalna decyzja o lokalizacji w ich sercu handlu wielkopowierzchniowego, czyli, jak podejrzewają mieszkańcy, supermarketu. Kompletnie niepasującego do okolicy – mającego swój klimat Rynku Jeżyckiego i setek sklepików z mydłem i powidłem, dziełem przedsiębiorczości poznaniaków. Obawy, że atrakcyjny dla inwestora market w samym centrum miasta zakorkuje tradycyjne uliczki, wydają się być bardziej niż uzasadnione.

Czy cię to przeraża, czy może tylko śmieszy
Że zdesperowany człowiek za kromkę chleba zgrzeszy
Prawo dżungli ma znaczenie tutaj decydujące
Establishment się byczy i struktury rządzące
Oni mają pieniądze, bo za nimi są jednostki
Bajki na przedmieściach miast, krajobraz naszej Polski
Kraj miodem, mlekiem płynący, tak wkurwiony, że świruje
Widzę jeden wielki burdel, przeciw temu się buntuję
Peja, „WOS”
Do najbardziej kompromitujących decyzji Grobelnego należy sprawa powierzenia fundacji byłego radnego SLD Zbigniewa Kopki (znanego z charakterystycznego tatuażu na ręce) budowy potrzebnego Poznaniowi lodowiska. Wydane przez miasto 1,5 mln zł poszło w błoto, bo fundacja radnego postawiła tylko fundamenty, nadające się zimą co najwyżej do jazdy na muldach.

W Poznaniu pojawia się coraz więcej stowarzyszeń dostrzegających koszmarny bałagan w mieście, jak choćby stowarzyszenie Silva, walczące z pomysłem wycinania poznańskiego klina zieleni pod powiązane z lokalnym biznesem pole golfowe. Roman Klamycki szanse na sukces tych samodzielnych, oddolnych inicjatyw ocenia sceptycznie: – Poszkodowani i lokalne społeczności mają małe szanse na osiągnięcie sukcesów. Badanie tych afer wymaga wiedzy, czasu i pieniędzy. A człowiek poszkodowany pieniędzy nie ma, czas poświęcać musi na nadrabianie tego, co stracił. A wiedza? Żeby skutecznie radzić sobie z poznańskimi układami biznesowymi, każdy społecznik musiałby mieć wiedzę oficera operacyjnego służb specjalnych.

Bodaj jedyną grupą oddolną, która zdołała stawiać establishmentowi skuteczny opór, są kibice Lecha. Wykpili oni rzekomy lokalny patriotyzm Kulczyka, który jednocześnie niespecjalnie wspierał ich klub. Bojkotem piwa Browarów Wielkopolskich zmusili oligarchę do kompromisów.
Dla poznaniaków, ceniących porządek, naocznym sygnałem, że miasto działa źle, są śmieci na ulicach. Ale oddolnym inicjatywom brak na razie wiarygodnych liderów – spoza skrajnych partii, potrafiących przebić się przez medialną propagandę. W takich warunkach dymisja prezydenta Grobelnego zmieni niewiele, bo jego miejsce zajmie kolejny kandydat z dawnej UW, wsparty przez lokalny posowiecki biznes, zapewne na czele z doktorem Janem.

Niektórzy do mieszkańców mojego miasta odnoszą słowa Norwida o niewolnikach: „Daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami”. Czy sprawa Grobelnego to punkt krytyczny, który doprowadzi do odrodzenia tradycyjnych poznańskich wartości?

Piotr Lisiewicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)