Rakotwórcze substancje w glebie pod Warszawą
Wyprowadzili się z Warszawy, aby mieszkać w czystej, spokojnej okolicy. Jak się okazało, zanieczyszczenia ze stolicy przyjechały za nimi. - Zwieziono do nas rakotwórcze odpady zagrażające życiu, zdrowiu i środowisku - mówi w rozmowie z WP.PL Marta Damm-Świerkocka z podwarszawskiej miejscowości Kąty Węgierskie. Gdy dowiedziała się od sąsiadów o silnym zapachu chemikaliów, wyczuwalnym na jednej z niezabudowanych działek, poprosiła urząd gminy o zlecenie badań gruntu. Testy wykazały, że zawartość niektórych substancji ropopochodnych w glebie przekracza dopuszczalne normy trzydziestokrotnie. Postępowanie w sprawie wywożenia niebezpiecznych odpadów prowadzi Prokuratura Rejonowa w Legionowie.
Ciężarówki wiozące ziemię to w podwarszawskiej gminie Nieporęt częsty widok. Trafiają tu transporty z ładunkami ziemi i gruzu wywożonymi z placów budowy nowych osiedli w Warszawie. Nie wszystkim podoba się zasypywanie ich sąsiedztwa niepotrzebnym piachem i gruzem. Dopóki jednak wszystko odbywało się zgodnie z prawem, mieszkańcy nie reagowali. Postanowili interweniować dopiero gdy zorientowali się, że po zwiezieniu kolejnych ładunków na jedną z działek, gleba ma silny zapach chemikaliów.
- Zwieziono do nas rakotwórcze odpady zagrażające życiu, zdrowiu i środowisku - mówi Marta Damm-Świerkocka z podwarszawskiej miejscowości Kąty Węgierskie. Razem z ponad setką innych mieszkańców próbuje znaleźć sposób na usunięcie ziemi, która jak się okazało, jest zanieczyszczona substancjami ropopochodnymi.
Mieszkańcy Kątów Węgierskich i sąsiednich miejscowości to w dużej części warszawiacy, którzy przenieśli się w tę spokojną okolicę w ciągu kilku ostatnich lat. Nowe domy otoczone są lasami i polami. Za rozwijającymi się osiedlami nie nadąża infrastruktura, dlatego sąsiedzi wspólnie budują prywatne drogi, wielu z nich zamiast wodociągów ma studnie. Właśnie zagrożenie dla własnych ujęć wody spowodowało, że ich cierpliwość się wyczerpała. Zanieśli do Urzędu Gminy Nieporęt próbki przywożonej na ciężarówkach ziemi, aby urzędnicy poprosili Mazowiecki Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska o zbadanie gruntu.
Badania wykazały, że dopuszczalna
zawartość niektórych substancji z grupy wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych, została przekroczona nawet trzydziestokrotnie. W decyzji przesłanej do wójta gminy Nieporęt MWIOŚ stwierdza, że zbadane próbki nie spełniają odpowiednich kryteriów, "co wyklucza możliwość użycia tej ziemi do do prac ziemnych". Marta Damm-Świerkocka zwraca uwagę, że zanieczyszczoną ziemię przywiozło kilkanaście ciężarówek. Sprawa jest na tyle poważna, że zajęła się nią prokuratura.
Zagrożenie tylko potencjalne?
- Jeśli wartości tych substancji mogących negatywnie wpływać na organizm człowieka są znacznie wyższe od dopuszczalnych, to może to budzić zaniepokojenie - wyjaśnia dr Grzegorz Barczyk z Katedry Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Zaznacza, że jest to tylko potencjalne zagrożenie. O realnym niebezpieczeństwie można mówić dopiero, gdy substancje ropopochodne dostaną się w ilościach przekraczających normy do wód gruntowych. - Potencjalne zagrożenie należy oceniać w odniesieniu do uwarunkowań w tym konkretnym miejscu. Może to być źródło zanieczyszczenia, ale bez obejrzenia mapy geologicznej i warunków hydrogeologicznych, trudno stwierdzić, czy te substancje mogą dostać się do strefy zasilania studni. Czy zagrożenie może być rzeczywiste po pierwszym deszczu, czy po roku, tego bez badań nie można ocenić - wyjaśnia dr Barczyk.
Sprawa została zgłoszona urzędowi gminy w sierpniu, od tego czasu ziemia zanieczyszczona substancjami ropopochodnymi nie została usunięta. - Zamiast usunąć zanieczyszczenia, firma przykryła je warstwą innej nawiezionej ziemi - mówi Marta Damm-Świerkocka. Zwraca uwagę, że po tym, jak sprawa zanieczyszczeń wyszła na jaw, firma Kaz-Bud, zaczęła wywozić ziemię. Części mieszkańców nie spodobało się jednak, że ciężarówki zniszczyły ich prywatną drogę, dlatego zamknęli przejazd. Po tym zdarzeniu, kierowcy nie chcąc jeździć inną drogą, przestali pojawiać się na miejscu wywózki.
- Zażądaliśmy od firmy Kaz-Bud, która woziła te ładunki, aby pokazała nam dokumenty przewozowe. Wynika z nich, że ziemia nie jest odpadem. Otrzymaliśmy też oświadczenie od wykonawcy budowy przy ul. Inflanckiej w Warszawie, z której przywieziono ziemię, z prawidłowymi badaniami niewskazującymi na zanieczyszczenie. Dowiedzieliśmy się jednak, że ziemia pochodzi również z innych budów. Dlatego poprosiliśmy o kolejne dokumenty i czekamy - wyjaśnia Barbara Kopcińska, sekretarz Urzędu Gminy Nieporęt. Zaznacza, że gmina zleciła już kolejne badania.
Odpady wracają do Warszawy
Firma Kaz-Bud zabrała część przywiezionej ziemi z powrotem do Warszawy. W oświadczeniu przesłanym do Wirtualnej Polski przedsiębiorstwo przyznaje, że odpady trafiły w miejsce, skąd zostały przywiezione - na plac budowy w dzielnicy Białołęka (ul. Inflancka znajduje się w innej dzielnicy). Teren, na którym powstają bloki należał wcześniej do fabryki z branży chemicznej, co może wyjaśniać zanieczyszczenie przewożonej ziemi. Jak wynika z oświadczenia Kaz-Budu, wykonawca budowy zadeklarował, że zbada odpad, aby nadać mu nową klasyfikację. Nie wiadomo dlaczego ziemia nie została wcześniej uznana za odpad niebezpieczny dla środowiska, mimo że już sam silny zapach chemikaliów mógł wzbudzać podejrzenia.
Firmy zajmujące się składowaniem i utylizacją odpadów niechętnie przyjmują ziemię skażoną substancjami ropopochodnymi. Jest to podyktowane wysokimi kosztami składowania takich odpadów oraz brakiem tanich technologii pozwalających na ich uzdatnianie. Jak wyjaśnia nam jeden z przedsiębiorców z branży, chcący zachować anonimowość, składowiska odpadów stawiają ceny zaporowe, aby nie przyjmować kłopotliwej zanieczyszczonej ziemi. Dlatego za transport i przyjęcie jednej tony takich odpadów trzeba zapłacić kilkaset złotych.
Mieszkańcy Kątów Węgierskich obawiają się, że nawet jeśli pozbędą się potencjalnie niebezpiecznych odpadów ze wszystkich miejsc ich składowania, trafią one ostatecznie na inne place budowy nowych osiedli w Warszawie. Dlatego urzędnicy poprosili miejscową policję o szczególne kontrole ciężarówek przewożących ziemię.
Przedstawiciele firmy Kaz-Bud w oświadczeniu przesłanym do WP.PL zwracają uwagę, że przedsiębiorstwo nie jest wytwórcą odpadów w rozumieniu ustawy o odpadach, a jedynie "zbierającym i transportującym", dlatego nie ponosi odpowiedzialności za przewożone ładunki. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, w przypadku odpadów powstających przy pracach budowlanych, również zanieczyszczonej ziemi, za ich ewidencjonowanie i utylizację odpowiedzialny jest wykonawca budowy. "Przedsiębiorstwo Kaz-Bud odbierało odpady o kodzie 17 05 04 na podstawie badań, jakie przeprowadził generalny wykonawca inwestycji i nie miało świadomości, że zaklasyfikowany przez wytwórcę odpad może mieć inny kod" - czytamy w oświadczeniu.
Marta Damm-Świerkocka twierdzi, że zwożony przez Kaz-Bud piach wysypywano m.in. na torfowiska oraz na działkę leżącą blisko Kanału Bródnowskiego, który łączy się z rzeką Narew. Badania na kolejnych miejscach wywózki oraz testy wody zostały zaplanowane na 5 grudnia. - Wskazaliśmy bardzo wiele działek do zbadania, ale WIOŚ nie ma środków, aby przeprowadzić badania we wszystkich miejscach, dlatego wybraliśmy siedem punktów - informuje Barbara Kopcińska.
Jak wyjaśnia Barbara Kopcińska, zanieczyszczoną ziemię powinien usunąć właściciel gruntu, na którym jest składowana, ponieważ po przyjęciu odpadu, to on jest jego dysponentem. Gmina wydała już decyzję nakazującą usunięcie zanieczyszczenia w trybie natychmiastowym. Teraz urzędnicy czekają, aż nakaz się uprawomocni, a mieszkańcy odliczają kolejne miesiące, które minęły od ujawnienia sprawy.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska