PublicystykaRafał Woś: jacy prekariusze? Zwykli nieudacznicy!

Rafał Woś: jacy prekariusze? Zwykli nieudacznicy!

- Polskie media od lat ekscytują się przykładami jak to „Polak potrafi”. Wiadomo, cała Europa gra w „Wiedźmina”, bo Comarch zrobił tramwaje dla paru niemieckich miast, a Apple używa elektronicznej kostki do gry Dice+ wymyślonej przez poznańską Game Technologies. Problem w tym, że te piękne przykłady „ku pokrzepieniu serc” są wyjątkami, a nie regułą. Przytłaczająca większość Polaków jest skazana na pracę w sektorach i branżach, w których pracodawca nie stawia na kreatywność i samodzielność, tylko na to, by było tanio, szybko i bez fanaberii, czego dowodzą statystyki czasu spędzanego w pracy, elastyczności zatrudnienia czy ilości sporów pracowniczych – pisze Rafał Woś w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta ostro polemizuje z Pauliną Wilk, która krytycznie opisała rodzimych prekariuszy, młodych Polaków zatrudnionych na umowach śmieciowych i pozbawionych nadziei na lepsze jutro.

Rafał Woś: jacy prekariusze? Zwykli nieudacznicy!
Źródło zdjęć: © Eastnews | Wojtek Laski
Rafał Woś

12.09.2015 | aktual.: 25.07.2016 15:08

- Polskie media od lat ekscytują się przykładami jak to „Polak potrafi”. Wiadomo, cała Europa gra w „Wiedźmina”, bo Solaris zrobił tramwaje dla paru niemieckich miast, a Apple używa elektronicznej kostki do gry Dice+ wymyślonej przez poznańską Game Technologies. Problem w tym, że te piękne przykłady „ku pokrzepieniu serc” są wyjątkami, a nie regułą. Przytłaczająca większość Polaków jest skazana na pracę w sektorach i branżach, w których pracodawca nie stawia na kreatywność i samodzielność, tylko na to, by było tanio, szybko i bez fanaberii, czego dowodzą statystyki czasu spędzanego w pracy, elastyczności zatrudnienia czy ilości sporów pracowniczych – pisze Rafał Woś w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta ostro polemizuje z Pauliną Wilk (na zdj.), która krytycznie opisała rodzimych prekariuszy, młodych Polaków zatrudnionych na umowach śmieciowych i pozbawionych nadziei na lepsze jutro.

„Jacy prekariusze?? Nieudacznicy zwykli! Tylko by narzekali, że płace za niskie, a zatrudnienie niepewne. Do roboty się brać! Korporacje założyć! Jakiś start-up wymyślić! A nie tylko etacik i etacik”. Przesadzam? No, może troszeczkę. Ale, gdy czytam takie teksty jak „Pracowite podcinanie skrzydeł” Pauliny Wilk („Tygodnik Powszechny”) albo „Nie palcie korporacji, zakładajcie własne” Jarosława Kuisza („Gazeta Wyborcza), tak właśnie rozumiem ich przesłanie. I mimo najlepszych chęci nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mamy tu do czynienia nie tylko z pozornie odważnym i niepokornym głosem w dyskusji o sytuacji na polskim rynku pracy.

Tak naprawdę ich autorzy skręcają w kierunku najzwyklejszego oportunizmu, ustawiając się w roli klasowych prymusów. Pełną łychą leją miód na serce nauczyciela (w tym wypadku nauczycielem jest pokolenie „robiące” polską transformację), któremu mówią: „nie słuchajcie tych wszystkich narzekań, grymasów i dąsów na niskie prace, umowy śmieciowe czy dyktat pracodawcy. Na rynku pracy są przecież tacy jak MY – młodzi, prężni i z sukcesami. Jesteśmy elastyczni, nowocześni i kreatywni. Nie narzekamy przy tym ani trochę. I co? Można? Można!”.

Nie chodzi jednak wyłącznie o formę. Gdy czyta się tekst Pauliny Wilk, lampka ostrzegawcza zapala się co najmniej kilka razy. Pierwszy raz, gdy autorka bezwiednie i mimowolnie przyjmuje perspektywę zwycięzcy. Przypomina to rysunek (bodaj Henryka Sawki), na którym dyskutuje sobie dwóch - na oko nieźle sytuowanych - jegomościów. Rozmowa leci mniej więcej tak. „Słyszałeś? Polacy narzekają, że nie mają pieniędzy!” – mówi jeden. „Też coś. To czemu nie pójdą do bankomatu i sobie nie wyciągną?” – dziwi się drugi. Spojrzenie Wilk jest skażone tą samą wadą. Autorka przywołuje przykład młodego i zaradnego Polaka między trzydziestką i czterdziestką, któremu się udało: „Nie lamentujemy, bierzemy się za bary z przepisami, podatkami i konkurencją. To my tworzymy solidny kawałek polskiego PKB, więzi społeczne i rzeczywistość kulturalną”.

Nie jest to nowa perspektywa. Polskie media (zwłaszcza ekonomiczne) od lat ekscytują się przykładami jak to „Polak potrafi”. Wiadomo, cała Europa gra w „Wiedźmina”, bo Solaris zrobił tramwaje dla paru niemieckich miast, a Apple używa elektronicznej kostki do gry Dice+ wymyślonej przez poznańską Game Technologies. Problem w tym, że te piękne przykłady kolportowane w prasie „ku pokrzepieniu serc” są wyjątkami, a nie regułą. Maleńkim ułamkiem polskiej gospodarki i jeszcze mniejszym wycinkiem puli pracodawców. Podczas gdy przytłaczająca większość Polaków jest skazana na pracę w sektorach i branżach, w których pracodawca nie stawia wcale na kreatywność i samodzielność, tylko na to, by było tanio, szybko i bez fanaberii, czego dowodzą statystyki czasu spędzanego w pracy, elastyczności zatrudnienia czy ilości sporów pracowniczych.

Dzieje sią tak wcale nie z powodu – jak chciałaby Wilk – jakiejś dziwnej bezradności, którą lewaccy agitatorzy wmówili młodemu narybkowi polskiej siły roboczej, tylko odwrotnie. Dlatego, że od 25 lat struktura polskiej gospodarki jest nastawiona na konkurowanie tanią i dyspozycyjną pracą. To dlatego kapitał skoncentrował się u nas w branżach takich jak handel detaliczny, niezbyt wyrafinowane usługi finansowe oraz produkcja nisko przetworzonych produktów, a nie wysokie technologie czy centra badawczo-rozwojowe.

Argumentacja przedstawiona przez Wilk miałaby więc sens, gdyby autorka chciała wyrwać nią z gnuśności i zgubnej dekadencji młodych mieszkańców kalifornijskiej Doliny Krzemowej lub przynajmniej Berlina, który zaczyna odgrywać podobną rolę dla tej części Europy, a nie młodych rzeszowian, olsztynian czy nawet krakowian. Oczywiście można na nich pokrzykiwać i dziwić się, dlaczego wciąż nie założyli swojego Apple. Pytanie tylko… po co?

Załóżmy jednak na chwilę, że Polska jest wylęgarnią start-upów (którą nie jest) i że w gospodarce nie liczą się otoczenie instytucjonalne czy struktura popytu, bo wystarczą dobre pomysły (choć wiemy, że nie wystarczą). Nawet wtedy spojrzenie z perspektywy zwycięzcy lansowane przez Paulinę Wilk zawodzi po raz wtóry. Dlaczego? Ano właśnie dlatego, że autorka zanadto koncentruje się na sukcesie co jest w tym wypadku spojrzeniem najgorszym z możliwych. Bo w ostatecznym rozrachunku o sukcesie całego rynku pracy decyduje nie ilość tych, którym się udało, lecz położenie słabszych i mniej przedsiębiorczych pracowników. Bogate społeczeństwa już dawno to zrozumiały.

I właśnie dlatego Guya Standinga (i nie tylko jego) tak bardzo martwi prekariat. Bynajmniej nie z powodu jakiejś groteskowej tęsknoty za odklepywaniem pracy od 9 do 17 w tym samym zakładzie pracy, powtarzając te same czynności przez 40 lat. Akurat marksiści i wszelkiej maści lewicowcy (do których Standing się zalicza) zawsze zwracali uwagę na zagrożenia związane z upodobnieniem pracownika do maszyny. Cała heca z prakariatem polega nie na formie zatrudnienia, tylko na rozjeżdżaniu się pozycji materialnej społecznych dołów (utrzymujących się z pracy) i tych, którzy żyją z kapitału. To dlatego autorzy tacy jak Standing czy Thomas Piketty każą przyjrzeć się słabszym. I nie jest to wyraz jakiejś obłudnej troski o prostego człowieka, tylko przekonanie, że „łańcuch jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo”. Ale, by to zrozumieć, trzeba przestać patrzeć na świat z perspektywy zwycięzcy. I skupić się na drugiej stronie społecznego i dochodowego spektrum.

Po trzecie wreszcie, teksty takie jak Pauliny Wilk tylko pozornie nawołują młodych do większej aktywności i kreatywności. Tak naprawdę są one wielką, i nawet niespecjalnie zakamuflowaną, pochwałą status quo. Paulina Wilk mówi prekariuszom: „albo się dopasujecie, albo zginiecie”. Czytaj: albo akceptujecie śmieciowe warunki zatrudnienia i dyktat pracodawcy, albo gińcie. Bo taki już los nieudacznika. Kreatywność jest więc OK, jeżeli prowadzi do bardziej wydajnej gry w arcyrynkowe reguły. Ale już próba przeformatowania reguł (rozpętanie debaty o śmieciówkach) nie jest już dla niej przykładem kreatywności, tylko bierności lub demagogii.

Wilk tego jednak nie widzi. Zamiast tego tak bardzo rozpędza się w racjonalizowaniu status quo, że staje na pozycjach ekstremalnie naiwnych. Jak wtedy, gdy wychwala emigrację młodych i dobrze wykształconych Polaków za granicę. Zdaniem Wilk jest to bowiem sensowne „odwdzięczenie się” polskimi talentami za ogromne dotacje, które bierzemy z UE na rozwój kraju. To, że „drenaż mózgów” (a bardziej nawet publicznych nakładów edukacyjnych) jest najlepszym sposobem na utrzymywanie (lub powiększanie) cywilizacyjnej zapaści wobec reszty bogatego Zachodu jakoś autorki już nie martwi.

W sumie więc Paulina Wilk i inni autorzy, którzy utożsamiają prekariat z postawą bierności i braku przedsiębiorczości, popełniają gruby błąd. Myślą, że wreszcie „mówią, jak jest”, bez nadmiernego intelektualizowania, demagogii i dzielenia włosa na czworo. Nie pierwszy to dowód, że przeszczepianie stylu wprost z YouTubowego kanału pewnego celebryty do poważnej publicystyki, nie jest najszczęśliwszym pomysłem.

Rafał Woś dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (312)