Rafał Milczarski: Nie zamierzam się ścigać na to, kto głośniej krzyczy ”Polska”. Mój patriotyzm to budowa silnego LOT‑u
Jeśli ktoś zarzuca mi brak odwagi i patriotyzmu, niech wystartuje w konkursie na prezesa LOT-u. Moja filozofia zarządzania to merytokracja, a patriotyzm udowadniam budując silną, międzynarodową firmę, w której Polacy chcą pracować - mówi Rafał Milczarski, prezes PLL LOT w rozmowie z Marcinem Makowskim dla WP Opinie.
Marcin Makowski: Jest pan ostatnio po obstrzałem. Mówi się, że liczy pan każdą złotówkę, ale w rozwoju LOT-u brakuje patriotycznej wizji i śmiałości.
Rafał Milczarski (Prezes PLL LOT): Moja filozofia zarządzania to merytokracja. I ten model zarządzania konsekwentnie wprowadzam w LOT. Nie oceniam ludzi ze względu na wygląd, wiek, orientację seksualną czy cokolwiek innego, tylko ze względu na to, jak dobrze wykonują swoją pracę i czy są zaangażowani. Bardzo nie lubię leni, bo oni często wykorzystują swoją inteligencję do unikania pracy. Ja również mógłbym być leniwy, ale potrafię sięgać po rozwiązania, które motywują mnie do pracy, bo uważam, że praca dla tak ważnej spółki skarbu państwa to najczystsza forma nowoczesnego patriotyzmu. Czy to brak odwagi i wizji?
Mówi pan o firmie, w której chcą pracować Polacy, ale z drugiej strony słyszymy o planowanym strajku, motywowanym przez część związków zawodowych zamrożeniem płac. Twierdzą, że LOT nie dzieli się zyskami.
Odpowiem na to pytanie prosto. Od kiedy zostałem prezesem, ponad 200 pilotów i 220 stewardes otrzymało awans, w związku z tym ich zarobki znacząco wzrosły. W sumie na wzrost wynagrodzeń wśród pilotów i personelu latającego wydaliśmy ponad 12 milionów złotych. Niestety związki zawodowe straszą w ten sam sposób od dwóch lat. Po pewnym czasie te strachy przestają już robić wielkie wrażenie, bo zaczynają być wtórne, a większość osób jest po prostu zadowolona z tego co robi, i chce normalnie pracować.
Większość osób, czyli?
Myślę, że zdecydowana większość załogi LOT-u nie identyfikuje się ze związkami, a one w oczywisty sposób walczą o swoje wpływy, które w firmie były do niedawna wysokie. To się zmieniło za czasów prezesa Mikosza, doszło wtedy do przesilenia związanego z bardzo smutnym okresem dla LOT-u i przejściem procedury pomocy publicznej połączonej z działaniami kompensacyjnymi Unii Europejskiej. Aby ta pomoc była zatwierdzona, spółka musiała przejść bardzo gruntowną restrukturyzację efektywności zatrudnienia. Udało się uniknąć zwolnień grupowych, ale zaczęto część wynagrodzenia uzależniać od nakładu pracy.
I wtedy zaczęły się napięcia?
Tak. Rozumiem, że związki w ten sposób działają, takie są ich metody, ale po ludzku nie potrafię zgodzić się taką formą. To, o czym związki w niewinny sposób informują opinię publiczną, w korespondencji wewnętrznej przyjmuje agresywny i roszczeniowy ton, pełny haniebnych pomówień i kłamstw. Zdaje sobie sprawę, że tego typu sytuacje są częścią mojej pracy, ale nie zamierzam się ugiąć. Z jednej przyczyny.
Jakiej?
Jedyny sposób na przetrwanie LOT-u na tak agresywnym rynku, jakim cechuje się branża lotnicza, to zarządzanie spółką z uwzględnieniem absolutnego reżimu kosztowego i rozliczania wydajności. Jeśli ktoś stara się bardziej - idzie do przodu, jeśli stara się mało - stoi w miejscu, albo musi szukać innego zajęcia.
Mówi pan o podniesieniu jednostkowych pensji na zasadzie awansów, ale przecież to nie jest żadnym wyjątkiem. Każda firma, która się rozwija, w pewnym okresie czasu zwiększa wynagrodzenia, choćby ze względu na staż pracowników. Tymczasem związki mówią o wyrównaniu podstawy, która została zamrożona od 2012 roku.
Pensje nie zostały zamrożone, ale ustalone na pewnym poziomie i nie ma ogólnych podwyżek, ponieważ nie ma dziś przesłanek, aby były. Jesteśmy na poziomie gotówkowym dalece niewystarczającym do komfortowego działania. Na koniec 2017 mieliśmy kilkaset mln zł na koncie, podczas gdy nasi bezpośredni konkurenci kilkanaście, czasem kilkadziesiąt miliardów. Dlatego w interesie tych, którzy dzisiaj protestują, jest optymalizacja finansowa, którą przeprowadzam. Choć nie każdy musi ją rozumieć, jest to w najlepiej pojętym interesie wszystkich, którzy pracują w LOT.
Czyli mądry prezes i niedojrzałe związki?
Prowadzę firmę tak, aby ona była bezpieczna, a nie po to, aby błyskawicznie rozdystrybuować wszystko, co zarobiła. Zdobyte pieniądze inwestujemy w rozwój i gromadzimy jako rodzaj buforu, który w tym biznesie, podatnym na cykle koniunkturalne, jest zwyczajnie potrzebny do przetrwania. Właśnie brak tego kapitału roboczego spowodował utratę płynności przez LOT w 2012 roku. My ją dopiero powoli odzyskujemy.
W którym momencie widziałby pan dobry czas na realizacje przynajmniej części postulatów?
Ten proces się już dzieje i w miarę możliwości staramy się coś jednak zaoferować. Proszę wziąć pod uwagę, że poziom rotacji na stanowiskach lotniczych oscyluje około 1 procenta. Proszę zapytać jakąkolwiek firmę albo specjalistę od HR-u, co to oznacza. I czy naprawdę nasi pracownicy czują się niedopłaceni. Oczywiście można stworzyć wielki szum medialny, huk i harmider, że dzieje się komuś krzywda i ludzie będą odchodzić. Ale gdyby tak było, to działałby wolny rynek, a teraz obserwowalibyśmy masowy eksodus z LOT-u. Jednak się tak nie dzieje. Co nie oznacza, że selektywnie nie wprowadzamy dobrych dla pracowników rozwiązań.
Na przykład?
Wynagrodzenie pierwszych oficerów Boeingów 787 zostało wyraźnie zwiększone. Przy sprzeciwie związków zawodowych. To jest kuriozalna sytuacja, w której wszystkie związki nie wyraziły zgody na proponowane przez zarząd podwyżki, co w kontekście rozbudowy floty Dreamlinerów i konieczności szkolenia ludzi, jest po prostu nielogiczne. My zapowiedzieliśmy wprowadzenie następującego modelu - kapitan mniejszego statku powietrznego awansuje na pierwszego oficera większego. Wszystko po to, aby mógł się stopniowo na nim wyszkolić i w ten sposób zostały zachowane reguły bezpieczeństwa. Tymczasem związki domagały się reguły starszeństwa: jeśli ktoś był kapitanem mniejszego samolotu, po awansie powinien być również kapitanem większego. Nie tylko powodowało to nieefektywności, ale także blokowało dostęp wielu zdolnych lotników do stanowisk kapitańskich. Dzisiaj tak nie jest i wielu naszych pilotów jest nam za to wdzięcznych.
Coś jeszcze dla zwykłych pracowników poza elitą, czyli pilotami?
Wprowadziliśmy system bonusowy dla pracowników naziemnych. Również tutaj związki protestowały, bo ludzie nie dostali po równo.
Konsekwentnie odbija pan piłeczkę, ale reprezentanci pracowników twierdzą, że w oficjalnej korespondencji i kontaktach unika pan, jak i cały zarząd spółki, wyraźnego zajęcia stanowiska. Na ich listy i postulaty odpowiada zdawkowymi formułkami.
To nieprawda, mamy specjalny zespół, który zostało powołany do współpracy ze związkami zawodowymi. Przyznaję, że osobiście nie mam czasu na korespondowanie i spotkania na wielogodzinnych posiedzeniach, ale też nie taka jest rola zarządu. Jesteśmy na bieżąco ze sprawami związkowymi, ale na co dzień zajmujemy się tym, by LOT jak najlepiej się rozwijał. W spotkaniach związkowych brałem udział w całym 2016 roku. Gdyby to zliczyć, spędziłem w ten sposób ponad 2 miesięcy. Znam powtarzane argumenty i żałuję, że w dyskusji ze związkami nie posuwamy się do przodu. Alternatywa jest prosta - spełnienie wszystkich żądań związków zawodowych spowodowałoby, że firma by zbankrutowała.
Czyli mamy klincz.
Nieprawda. Mamy znakomitą większość ludzi, którzy uczciwie pracują.
Ale klincz w sensie wymagań stawianych przez związki i możliwością ich zaspokojenia.
Nawet nie tyle możliwością, co ideą. Nie pozwolę na to, żeby LOT z merytokracji stał się związkokracją, bo jako taka firma nie ma szansy przetrwania na globalnym rynku. Jako prezes jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo miejsc pracy naszych pracowników i nie pozwolę, by ktokolwiek stawiał to na szali. Tylko tyle i aż tyle na ten temat.
Nieuchronnie dochodzimy do kluczowej zapowiedzi związków, czyli możliwości zorganizowania strajku, który sparaliżuje całe linie. Czy to realny scenariusz?
Nie pierwszy raz słyszę te groźby. Dwumiesięczne referendum strajkowe było już w zeszłym roku i zakończyło się fiaskiem. Z prostej przyczyny. Ludzie w firmie, pracownicy i współpracownicy, po prostu chcą mieć święty spokój, wykonywać swoją pracę i zarabiać. Niekoniecznie chcą się angażować w podjazdowe wojenki o wpływy. Ja definiuję moją rolę jako zarządzanie spółką, a to nie jest zadanie związków. Rozumiem, że w przeszłości różnie bywało, ale ten czas się skończył. Z pewnością nie będzie tak, że związki z tylnego siedzenia - bez ponoszenia odpowiedzialności - będą decydować o sprawach spółki. Nie ma na to zgody. Oczywiście pełną swobodą właściciela, czyli Skarbu Państwa, jest decydowanie kto zostaje powołany do zarządu spółki. Być może kiedyś zdecyduje, aby podobną politykę zmienić, ale na chwilę obecną ten zarząd działa i będzie działać merytokratycznie.
Czuje pan to wsparcie od państwa?
Czuję wsparcie strategiczne. Nie lubię w swojej pracy mówić o polityce, bo ja się nie zajmuję polityką, ale uważam, że ten rząd w sensie myślenia strategicznego o sprawach polski dokonał fundamentalnego i dziejowego przełomu. Wreszcie przestaliśmy być reaktywni, a staliśmy się proaktywni. Lotnictwo w Polsce staje się kołem zamachowym naszej gospodarki. To jest część planu zrównoważonego rozwoju premiera Mateusza Morawieckiego, którego kompetencje osobiście podziwiam za wyniki gospodarcze. Przyznam, że miałem pewne obawy co się stanie po wprowadzeniu programu 500+, tymczasem okazało się, że stało się dokładnie tak, jak zostało to pomyślane. Polacy inwestują te pieniądze w dzieci i rozwój. My też na tym korzystamy, jako linia lotnicza.
A propos polityki, bo jednak trudno od niej uciekać w kontekście pojawiających się w mediach zarzutów, że LOT zarządzany jest w sposób managerski, ale jednak za mało patriotyczny i odważny. Jak pan odbiera te słowa i np. pomysł przemalowania linii na barwy biało-czerwone, który zaproponował poseł Marcin Mastalerek. Stwierdził on m.in., że skoro za czasów Platformy rebranding był możliwy, to dzisiaj również da się to zrobić.
Te zarzuty nie spędzają mi snu z powiek. Zarządzam LOT-em w sposób menadżerski, jeśli ktoś ma inny pomysł, zapraszam do sprawdzenia się i wystartowania w konkursie na prezesa, jeśli taki będzie się odbywać. Nie mam w ogóle pojęcia, co to znaczy ”zarządzanie patriotyczne”. Zawsze całe życie uważałem się za patriotę, wszystkie podatki płaciłem w Polsce. Nie zamierzam się z nikim ścigać na to, kto głośniej krzyczy ”Polska”. Natomiast mogę się ścigać w konkurencji ”kto przynosi największe zyski naszej ojczyźnie”. Na tym polu nie muszę się obawiać. Nie zamierzam usypiać rozumu, bo patriotyzm nie zależy od takiego czy innego malowania samolotów. Dla mnie jego miarą jest stworzenie takiej firmy, która będzie na siebie zarabiać, przynosić dumę ojczyźnie i szansę rozwoju pracownikom. Doradzających z tylnego siedzenia jest wielu, ale nie oni dźwigają ciężaru odpowiedzialności, który spoczywa na zarządzie. Myślę, że to wystarczy za odpowiedź.
A co z malowaniem, którego brak spotyka się z zarzutem bierności w promowaniu Polski z pańskiej strony?
Przede wszystkim nie wiem nic o tym, aby ktokolwiek formułował tego typu poważne i bezpośrednie zarzuty. Owszem, słyszę o pojawiających się tu i ówdzie słowach krytyki, ale szczerze mówiąc, one są kompletnie nie w cel i nie w punkt. Oskarżanie LOT-u, że nie reprezentuje Polski za granicą jest sprzecznym z faktami absurdem. To właśnie my jesteśmy wiodącym ambasadorem Polski na świecie. Powiem tak - Bogu dzięki jesteśmy demokracją, więc każdy może wygłaszać swobodnie swoje poglądy i mam do nich szacunek, ale nie muszę się z nimi zgadzać. Nie potrzebowaliśmy zresztą żadnych podpowiedzi, aby świętować Niepodległość. Na wszystkich maszynach będzie oficjalne logo obchodów 100-lecia jej odzyskania, dwa samoloty na stałe przemalujemy w okolicznościowe biało-czerwone barwy. Szkoda, że popsuto nam tę niespodziankę, ale z pewnością nie planujemy zrobić tak ze wszystkimi statkami powietrznymi. Nie mówię nawet, czy ten pomysł jest dobry czy zły, on jest po prostu nieprzetestowany, niesprawdzony i nie uzasadniony ani wizerunkowo ani ekonomicznie. Marka LOT-u jest bardzo cenną polską marką i trzeba jej strzec, a nie na niej eksperymentować.
Czy pana zdaniem cała ta dyskusja ma jakiś związek przyczynowo-skutkowy z pojawiającymi się akurat teraz roszczeniami związkowców?
Nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił. Apeluję do związków od zawsze, aby nie narażały w przestrzeni publicznej firmy na szwank. Jestem przekonany, że w tej chwili referendum strajkowe nie znajdzie uznania wśród pracowników, bo LOT jest historią sukcesu każdego z nas. Kreowanie teraz rzeczywistości, że majówka jest zagrożona, bo mamy strajk, jest szkodnictwem gospodarczym, bo może spowodować spadek dynamiki sprzedaży biletów. To, czego teraz potrzebujemy, to codzienna, spokojna praca wszystkich pracowników oraz skupienie się na rzeczy najważniejszej - zadowoleniu klientów. To jest nasz priorytet, dlatego na przykład planujemy wprowadzenie premiowania za punktualność. LOT będzie się rozwijać, ale podobne zawirowania na pewno temu nie służą.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Opinie