Putin skorzysta na śmierci rosyjskiego ambasadora?
Kiedy rosyjski ambasador w Turcji padł od kul tureckiego terrorysty w galerii sztuki w Ankarze, pierwszym skojarzeniem wielu komentatorów było to z zabójstwem arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie, które było punktem zapalnym I wojny światowej. Na szczęście, pierwsze skojarzenia rzadko bywają trafne. Zamiast doprowadzać do globalnego konfliktu, wydarzenie może scementować trudną rosyjsko-turecką przyjaźń. Ale zarazem sprawić poważne kłopoty dla USA i całego Zachodu.
To, że morderstwo rosyjskiego ambasadora nie spowoduje powrotu obu państw na zimnowojenną ścieżkę widać było niemal od razu. Oba państwa uznały atak zamachowca - który po zabiciu dyplomaty krzyczał, by "nie zapominać o Aleppo" - za atak wymierzony w ich wzajemne relacje. Szybko też odkryto, kto był odpowiedzialny za zamach. Choć morderca Andrieja Karłowa - jak się okazało, z zawodu policjant - mówił o przysiędze którą złożył Allahowi, by toczyć dżihad, Turcy uznali go za część tzw. FETO, tj. organizacji przebywającego w USA kaznodziei Fethullaha Gulena, którego Ankara obwinia też o próbę przeprowadzenia zamachu stanu. Rosja zadowoliła się nazwaniem go "terrorystą" - a zarazem wezwać do intensywniejszej walki z terrorystami w Syrii. To, jaka jest prawda, ma jednak mniejsze znaczenie od tego, jak zinterpretują ją oba reżimy.
A właśnie taka narracja jest symbiotyczna dla obu stron. Wskazanie na Gulena jest wygodne dla Ankary, bo Gulen to wróg publiczny numer jeden, a ruch ten dodatkowo wzmacnia presję na USA by przeprowadzić ekstradycję islamskiego kleryka. Z tej właśnie przyczyny jest to też korzystne dla Rosji, która zawsze stara się do maksimum wykorzystywać napięcia wewnątrz sojuszu. W rzeczy samej, rosyjski ideolog doktryny eurazjanizmu i wpływowa na Kremlu postać Aleksandr Dugin, już kilka godzin po zamachu ogłosił, że za zamachem stać musiała "trzecia strona" - w domyśle amerykański wywiad - co sprawia, że Turcja nie może już dłużej być w NATO. O domniemanej roli CIA piszą tez prorządowe media w Turcji.
Wydarzenie w Ankarze może przybliżyć więc Turcję i Rosję, ale korzyści z tego zbliżenia prawdopodobnie nie rozłożą się równomiernie. Odkąd doszło do pojednania obu stron, zapoczątkowanego przez przeprosiny tureckiego prezydenta Tayyipa Recepa Erdogana za zestrzelenie rosyjskiego myśliwca nad Syrią (wtedy także winą obarczono Gulena), to Rosja jest stroną dominującą nowego partnerstwa. Widać to szczególnie w Syrii. Ankara zdołała co prawda wprowadzić do Syrii swoje wojska, realizując swój priorytetowy cel - "oczyszczając" przygraniczne tereny z obecności kurdyjskich bojówek i Państwa Islamskiego, ale była zmuszona też zaakceptować zajęcie przez syryjski reżim Aleppo, miasta położonego blisko Turcji i mającego dla niej wielkie znaczenie strategiczne. Kiedy Erdogan próbował protestować, ponawiając wezwanie do obalenia popieranego przez Rosję Baszara al-Asada, Rosjanie przywołali go do porządku. Zabójstwo ambasadora tylko powiększy tą nierównowagę: dla Moskwy będzie ona stanowić dodatkowy argument w domaganiu
się większych koncesji od Ankary.
- Teraz zobaczymy, że pozycja Erdogana wobec Putina jest jeszcze słabsza i możemy być pewni, że Putin za kulisami wyciśnie z tego ile się da, podczas gdy publicznie będzie mówił o niezmiennie dobrych relacjach. Jedyna rzecz, która pozostaje do ustalenia to cena, którą Erdogan będzie musiał zapłacić - przewiduje Henri Barkey, cytowany przez "Washington Post" ekspert Woodrow Wilson Institute w Waszyngtonie.
Tymczasem turecki rząd już teraz płaci cenę za "oddanie" Aleppo Rosjanom - w postaci społecznego niezadowolenia, również wśród zwolenników partii rządzącej. W ciągu ostatnich dni w Turcji doszło do kilku znacznych protestów i demonstracji, m.in. pod rosyjską ambasadą.
- Powiększająca się przepaść między przyjaznymi gestami Erdogana wobec Putina a wrogością elektoratu wobec Rosji przysporzy AKP wiele kłopotów - przewiduje Alexander Clarkson, politolog King's College London.
Poniedziałkowe morderstwo stanowiło kulminację tych nastrojów - i, jak wskazywały słowa zabójcy ambasadora - może być dopiero początek.
Nie oznacza to jednak, że dobre relacje z Rosją przestaną się Turcji opłacać - przynajmniej w obecnym momencie. Dzięki nim Turcja, przez długie lata na marginesie konfliktu w Syrii, dziś jest jednym z głównych rozgrywających, mogąc wraz z Rosją i Iranem decydować o przyszłości kraju - i dzielić się wpływami. Dowód na to przyszedł już we wtorek, kiedy ministrowie spraw zagranicznych tych trzech państw ogłosili porozumienie w sprawie rozwiązania konfliktu w Syrii. Obejmuje ono wstrzymanie ognia przez wszystkich głównych aktorów konfliktu i skupić ich wysiłki na walce z Państwem Islamskim i grupami dżihadystycznymi. Mało kto spodziewa się, że porozumienie to zakończy trwający prawie sześć lat konflikt, lecz pomoże Ankarze zabezpieczyć swoje interesy - bez udziału Stanów Zjednoczonych czy NATO. Growing unrest and protest Oznacz tę wiadomość Usuń tę wiadomość