Putin rozwścieczył Miedwiediewa czy to tylko gra?
Miedwiediew i Putin pokłócili się o Libię. Premier Rosji porównał operację "Świt Odysei" do średniowiecznych wypraw krzyżowych. Nie szczędził słów krytyki pod adresem USA. Był zdziwiony, że Rosja nie skorzystała z prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przy rezolucji sankcjonującej operację wojskową w Libii. Na odpowiedź prezydenta nie trzeba było długo czekać.
Już po trzech godzinach od oświadczenia Putina do dziennikarzy wyszedł Miedwiediew, ubrany w skórzaną kurtkę wojskową z napisem "zwierzchnik sił zbrojnych". Podkreślił, że decyzję w sprawie rezolucji uważa za właściwą. Przypomniał też koledze z tandemu, że polityka zagraniczna to działka głowy państwa. - Używanie takich określeń, jak wyprawa krzyżowa, jest niedopuszczalne, bo może prowadzić do zderzenia cywilizacji – powiedział Miedwiediew i wyglądało na to, że jest rzeczywiście wściekły.
Szermierka słowna w mig obiegła światowe media, wywołując lawinę spekulacji. Są dwie hipotezy na temat powodów tak ostrej wymiany zdań.
Pierwsza z nich mówi o tzw. konflikcie kontrolowanym. Jej zwolennicy twierdzą, że dwugłos w sprawie Libii pozwoli Kremlowi nasycić wilka i owcę zostawić w całości. Przy okazji interwencji przeciw Kadafiemu, Rosja okazała się bowiem w niewygodnym położeniu. Kreml obrał prozachodni kurs w polityce zagranicznej, a to zobowiązuje do akceptacji działań północnoatlantyckiej koalicji. Dlatego Rosja nie skorzystała z przysługującego jej prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa. Co więcej, jak donoszą rosyjskie media, między innymi znana z dobrych informatorów gazeta "Kommersant", było blisko, aby przedstawiciel Federacji Rosyjskiej zagłosował za rezolucją. Odesłano też do domu znanego z dobrych relacji z Kadafim ambasadora Władimira Czamowa. Takie podejście pozwoli Rosji zabezpieczyć aktywa w Libii po zmianie władzy i udowodni, że jest wiarygodnym sojusznikiem Zachodu.
Jednocześnie Kreml nie chce stracić przyjaciół w świecie arabskim i boi się oskarżeń o zdradę na rzecz "amerykańskiego szatana". Dlatego rosyjscy politycy bardzo uważnie przyglądają się reakcji Ligi Państw Arabskich, Duma przygotowuje rezolucję wzywającą Zachód do pokojowego rozwiązania konfliktu w Libii, a Władimir Putin starym zwyczajem ostro krytykuje USA.
Zdaniem części ekspertów, prezydent i premier, grając w dobrego i złego policjanta, optymalizują w ten sposób interesy Kremla.
Zgodnie z hipotezą nr 2, we wczorajszej wymianie zdań między Putinem a Miedwiediewem wcale nie chodziło o Libię. Powodem była rywalizacja o przywództwo. Temperatura wewnątrz tandemu rośnie, bo problem "reelekcji" 2012 r. wciąż nie został rozwiązany. Na start w wyborach prezydenckich apetyt mają obaj politycy.
Na Kremlu rywalizują ze sobą grupy jastrzębi i liberałów. Ci pierwsi popierają Putina i jego przywództwo twardej ręki, ci drudzy przyszłość widzą w otwartej na Zachód miękkiej polityce Miedwiediewa. Kłopot w tym, że nikt – nawet wysocy rangą urzędnicy, ani bliscy władzy dziennikarze – nie ma pewności, kto prowadzi w tym wyścigu.
Znany dziennikarz, szef radiostacji Russkaja służba novostej, Siergiej Dorenko mówi: największym problemem rosyjskich urzędników jest fakt, że kompletnie nie wiedzą, kto tak naprawdę rządzi Rosją i kogo mają się słuchać.
To powoduje niepokój rosyjskich elit i destabilizuje sytuację wewnętrzną. Kremlowski tandem działał dotychczas bez zarzutu. Miedwiediew i Putin nie raz wykorzystywali dla swoich interesów grę w dobrego i złego policjanta (Miedwiediew flirtował z państwami Zachodu, mówił o demokracji i wolności, Putin tymczasem zadowalał zwolenników starych, autorytarnych i neo-zimnowojennych porządków). Zbliżające się wielkimi krokami wybory prezydenckie mogą popsuć ten korzystny dla Kremla układ.
Katarzyna Kwiatkowska, Wirtualna Polska