Psychoobrona

Jak to możliwe, że wszyscy, którzy znają ciemną przeszłość Andrzeja Leppera, trafiają po kolei do szpitali psychiatrycznych? Co łączy lidera jednej z głównych sił politycznych w kraju z faraonem sekty Lech Polska 3000?

28.10.2003 | aktual.: 25.05.2018 15:10

Jest styczeń 2002. Zbieramy materiał na bulwersujący temat – rolnicy opowiadają, jak Andrzej Lepper wyłudzał od nich pieniądze, obiecując oddłużenie w rządowych agencjach. Oddłużenia nie załatwił, pieniądze zniknęły.

Dzwonimy do Andrzeja Leppera. Przewodniczący pyta o nazwiska pokrzywdzonych. Wymieniamy trzech jego współpracowników z początków Samoobrony: Piotra Trznadla, Bogdana Dziubałę i Józefa Ż.

– To ładnych ma pan informatorów! Bardzo ładnych! Wszyscy badani psychiatrycznie! O czym pan chce ze mną rozmawiać, o pierdołach?! – Lepper rzuca słuchawką. Wypowiedź lidera Samoobrony dziwi nas, ale nieprzesadnie: nie odbiega od stylu, w jakim zwykł on wyrażać się o politycznych przeciwnikach.

Sytuacja powtarza się, gdy szykujemy artykuł na temat obrońcy Leppera – mecenas Róży Żarskiej, świeżo mianowanej z rekomendacji Samoobrony sędzią Trybunału Stanu. Rolnicy opowiadają nam o udziale Żarskiej w procederze uprawianym przez Leppera i o tym, jak obecna sędzia Trybunału Stanu namawiała ich do wysadzania w powietrze komorników.

Od Żarskiej słyszymy identyczną argumentację:
– Wszyscy nasi rozmówcy to osoby, którymi zajmował się psychiatra. Po publikacji dzwoni do nas Kajetan Wróblewski, pełnomocnik Róży Żarskiej. Ma pretensje:
– Jak poważna gazeta może opierać swoje informacje na wypowiedziach osób, co do których poczytalności są poważne wątpliwości?

Pomóżcie, jestem w szpitalu psychiatrycznym

Prawdziwa bomba wybucha dziesięć miesięcy później. W listopadzie ub.r. odbieramy telefon od Piotra Trznadla, byłego szefa wielkopolskiej Samoobrony, zwierzchnika obecnej posłanki Renaty Beger, który przeciwstawił się Andrzejowi Lepperowi.

– Pomóżcie, jestem w szpitalu psychiatrycznym w Gnieźnie – prosi. Trznadel wyjawił nam sprawy, o których przewodniczący wolałby zapomnieć. Jest jedną z osób, które Lepper naciągnął na spore sumy, obiecując oddłużenie w państwowych agencjach. Widzieliśmy ruinę pięknego niegdyś gospodarstwa Trznadla w Pobórce Wielkiej koło Piły. Piotr Trznadel to informator, którego wiarygodność wielokrotnie weryfikowaliśmy. Prawdziwe okazały się jego informacje o wyłudzaniu przez Leppera pieniędzy od rolników, znajomości przewodniczącego z Jerzym Urbanem czy finansowania Samoobrony przez senatora Henryka Stokłosę.

Od rodziny Trznadla dowiadujemy się, że 22 maja ub.r. sąd w Chodzieży orzekł wobec Trznadla „zastosowanie środka zabezpieczającego w postaci umieszczenia w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym” z powodu konfliktu o miedzę z sąsiadem. Podczas kłótni – zdaniem sąsiada – Trznadel miał mu grozić. Według Trznadla było odwrotnie. Sąd zalecił biegłym psychiatrom zbadać Trznadla, a ci stwierdzili, że jest chory. Dlatego sędzia Piotr Giedrys z Chodzieży sprawę umorzył, a pacjenta kazał przymusowo leczyć.

Jedziemy do szpitala Dziekanka w Gnieźnie. W osłupienie wprowadza nas postawa lekarzy i dyrektora szpitala. Dziennikarz „GP” zostaje niemal siłą wyrzucony z budynku. Przed naszym przybyciem Trznadla przywiązano do łóżka pasami. Lekarze zabierają mu telefon komórkowy, by uniemożliwić kontakt z nami. Nie dopuszczają do niego nawet rodziny. Przez tydzień Trznadel przykuty jest do łóżka, bez możliwości skorzystania z łazienki.

Nie rozumiemy agresji, z jaką zarówno do pacjenta, jego rodziny, jak i do nas odnosi się dyrektor szpitala Barbara Trafarska i ordynator oddziału Agnieszka Grodzka-Bartel. Aby usunąć rodzinę ze szpitala, jego kierownictwo wzywa policję. Zarzut: córka pacjenta odpięła go od łóżka, umożliwając mu pójście do ubikacji.
Rodzina słyszy od ordynatora:
– Ja go mam wypuścić, a on znów naubliża sędziemu?
Sędziemu? Przecież oficjalnie chodziło o konflikt Trznadla z sąsiadem! Publikujemy na ten temat wstrząsający reportaż („GP” nr 50 z 11 grudnia 2002). Interwencję w szpitalu podejmuje senator Zbigniew Romaszewski, którego pracownicy jadą do Gniezna. Po zbadaniu sprawy senator zawiadamia prokuraturę. Temat podejmują inne media, m.in. „Gazeta Wyborcza” i program TVN „Uwaga!”. W efekcie Sąd Okręgowy w Poznaniu szybko zwołuje posiedzenie, na którym przywraca – nie dopilnowany wcześniej przez adwokata – termin odwoławczy w sprawie Trznadla. Mężczyzna, który jeszcze parę tygodni wcześniej miał być tak niebezpieczny, że trzeba go było przykuwać do łóżka, wychodzi na wolność.

6 czerwca br. Sąd Okręgowy wydaje werdykt uchylający postanowienie sądu z Chodzieży w sprawie leczenia Trznadla. Piotr Trznadel już prawie rok przebywa na wolności i nie jest dla nikogo niebezpieczny. Na nowo układa sobie życie, pracuje w fundacji pomagającej biednym dzieciom.

Horror, czyli historia Bogdana Dziubały

Trznadel już w szpitalu przekonywał nas, że to, co spotkało jego, dotyczy także innych. Błaga o interwencję. W Kłodzisku koło Wronek odnajdujemy człowieka, który przeżył podobną historię. – Miałem nie żyć – mówi rolnik Bogdan Dziubała. Przeżył celę z katującymi go kryminalistami i więzienny oddział psychiatryczny, w którym siedział w jednym pokoju z czterema mordercami. I on, i Trznadel byli współpracownikami Leppera. Łączy ich też podobna historia z pętlą zadłużenia.

Dziubała należał do najlepszych gospodarzy w okolicy. Do dziś z dumą przechowuje dyplomy uznania od wojewody. U szczytu powodzenia miał 70 koni i 3 tys. kur. W Kłodzisku zobaczyliśmy, podobnie jak w Pobórce u Trznadla, ruinę dawnej świetności. Z papierów wynika, że Dziubałę oszukało kierownictwo lokalnego banku spółdzielczego. Potem przyszła pułapka zadłużeniowa.

Ze swą krzywdą pukał do wielu drzwi, ale szukanie sprawiedliwości wobec potężnych lokalnych przeciwników okazało się złudne. Lepper obiecał pomóc.
– Za oddłużenie dałem mu 250 starych mln. Licząc z tym, co dałem jego prawnikowi, mecenas Żarskiej, za pomoc prawną i na kampanię związku – na Samoobronę wydałem 380 mln – wylicza Dziubała. Kredytu naprawczego nie doczekał się do dziś.

Bogdan Dziubała nie odpuścił. Prawdę o Lepperze zaczął rozgłaszać dookoła. Wtedy zjawił się u niego adwokat Marek Lech, były zastępca Leppera. Oznajmił, że jest skłócony z przewodniczącym i zaoferował pomoc. W tym czasie Dziubałą zajął się komornik, na prowincji mniej przejmujący się obowiązującym procedurami.

– Działał bezprawnie, bez spisu inwentaryzacyjnego, protokołu, jakiejkolwiek dokumentacji. Sprzedaż jednej maszyny pokryłaby zobowiązanie wobec banku – mówi Dziubała. Poskarżył się na komornika do sądu. Ten – w osobie asesora Arkadiusza Wołoszczuka – oddalił wniosek.

Lech skierował do sądu obraźliwą skargę na Wołoszczuka. Podpisał się pod nią nazwiskiem Dziubały. Urażony sędzia oddał sprawę do prokuratury, która oburzona „narażeniem sędziego Wołoszczuka na utratę zaufania niezbędnego do wykonywania zawodu sędziego” wszczęła sprawę z urzędu. Oskarżenie nie wskazało, kto konkretnie miałby utracić do sędziego zaufanie, skoro skarga Dziubały trafiła do... sędziego Wołoszczuka.

Asesor Urszula Mroczkowska z Piły po przeczytaniu skargi Dziubały wysłała go na badania psychiatryczne. Nie pomogły tłumaczenia rolnika, że to nie on jest autorem skargi. W przychodni w Pile Dziubała dowiedział się, że badanie jest dobrowolne. Więc się nie zgodził i wrócił do domu. Mroczkowska dwukrotnie zarządziła, aby Dziubałę doprowadzono na badanie siłą, ale nie udało się tego zrobić, bo rolnik jeździł w tym czasie po kraju. Wobec tego, „z uwagi na uzasadnioną obawę jego ucieczki”, pani sędzia nakazała Dziubałę tymczasowo aresztować.

Tak rolnik podejrzany o obrażanie sędziego trafił do ciężkiego więzienia we Wronkach. W jednej celi z katującymi go kryminalistami miał czekać na wizytę u psychiatry. Kolejka okazała się długa. Mimo próśb nie dostarczono mu jego leku na serce. Przez wiele miesięcy nie pozwalano kontaktować się z rodziną. Siedział w jednej koszuli i jednych spodniach. Po wielu miesiącach doczekał się rozmowy z psychiatrą Włodzimierzem Cierpką. Ten uznał, że konieczna będzie obserwacja w szpitalu psychiatrycznym.

Brak leków i skandaliczne warunki w więzieniu skończyć mogły się tylko w jeden sposób.
Krew rzuciła mi się ustami i nosem – mówi Dziubała. Karetka na sygnale przewiozła go do szpitala w Poznaniu. Lekarze stwierdzili zawał. Po leczeniu Dziubałę skierowano na oddział obserwacji sądowo-psychiatrycznej Szpitala Aresztu Śledczego w Poznaniu.

Po pół roku lekarze orzekli, że rolnik jest... poczytalny i może odpowiadać przed sądem. W Kłodzisku Dziubała przekazuje nam długą listę rolników poszkodowanych przez Leppera. Niebieskim flamastrem zaznacza na niej tych, którzy „byli w psychiatrówku”.

Ponad 30 nazwisk. Zaczynamy żmudną weryfikację. Po paru miesiącach nie mamy wątpliwości – Dziubała i Trznadel mówią prawdę! Oprócz pisanych na kolanie opinii psychiatrów badane sprawy łączy jedno – tajemniczy adwokat Marek Lech.

Nie rzucim ziemi, skąd nasz dług

Andrzej Lepper i jego zastępca Marek Lech na początku lat 90. byli jak papużki nierozłączki. Jeździli po kraju, budując struktury Samoobrony.

Samoobrona zdobyła poparcie rolników, którzy na początku 90. lat nie z własnej winy popadli w długi. Zachęceni perspektywami rodzącego się kapitalizmu zaciągnęli kredyty. Z powodu galopującej inflacji nie byli w stanie ich spłacić. Wielu straciło też na załamaniu rynku w krajach byłego ZSRR i upadku banków spółdzielczych.

Pułapka zadłużeniowa uderzyła w najlepszych: tych, którzy mieli zabezpieczenie dla swoich kredytów. Nagle stracili wszystko. Wielu popełniło samobójstwa. „Nie rzucim ziemi, skąd nasz dług” – pod takim hasłem zaczynała działalność Samoobrona. Kołem ratunkowym rzuconym przez władzę miał być powołany w 1992 r. Fundusz Restrukturyzacji i Oddłużenia Rolnictwa.

Afera FRiOR to jedna z najbardziej skandalicznych i wciąż nie do końca zbadanych afer w historii polskiej transformacji. Pieniądze przeznaczone na pomoc dla rolników zostały w dużej części rozkradzione przez chłopskich polityków i związane z nimi spółdzielcze banki. Sporą część pieniędzy przejęły firmy z rolnictwem nie mające nic wspólnego.

Kim, do cholery, jest ten człowiek

Andrzej Lepper ma się czego wstydzić ze swojej przeszłości. Jak opisaliśmy w tekście „Gang oddłużania” („GP” nr 6 z 6 lutego 2002 r.), jeżdżąc po kraju wraz ze współpracownikami wyłudzał od rolników ostatni grosz, w zamian obiecywał oddłużenie we FRiOR, a potem w powstałej po jego likwidacji agencji.

W wielu przypadkach Lepper pieniądze wziął, ale oddłużenia nie załatwił, dobijając zadłużonych rolników. Ludzie tacy jak Trznadel i Dziubała stali się niewygodni dla chłopskiego przywódcy robiącego błyskotliwą karierę.

W 1993 r. pomiędzy Andrzejem Lepperem i Markiem Lechem doszło podczas posiedzenia władz Samoobrony do widowiskowej bijatyki. Lech odszedł z Samoobrony i zaczął rozpowiadać o ciemnych sprawkach Andrzeja Leppera. Zapowiedział utworzenie konkurencyjnego ugrupowania. Wkrótce jednak zniknął z publicznej sceny. Jak się okazało – przejął ewidencję ludzi, których odwiedzał Lepper i ruszył w jego ślady. – W dwa lata z Markiem Lechem objechałem po kraju po kraju ok. tysiąca rodzin – mówi Bogdan Dziubała. Lech brał pieniądze od rolników na działalność w ich obronie.

Wkrótce do sądów całym kraju zaczęły trafiać pisma produkowane przez Marka Lecha, a podpisane przez rolników. Pisma, do których docieramy, wprawiają nas w osłupienie.

„Arkadiusz Wołoszczuk, osoba działająca pod presją wrogich Polsce ośrodków zagranicznych, wykonując zlecone czynności zaciera dowody przestępstw popełnionych na moją szkodę” – takimi słowami obraził sędziego rolnik Dziubała.

Dzwonimy do biura senatora Zbigniewa Romaszewskiego. – Trznadel pisał coś o niemieckich nazistach – słyszymy. – Te głupoty napisał mi Marek Lech – potwierdza nasze podejrzenia Trznadel. Docieramy do kolejnych rolników. „Szczególną aktywnością w działalności na szkodę Polski wykazał się Benedykt Brzeziński [sędzia z Trzcianki – przyp. PL] działający na rzecz wrogich Polsce ośrodków zagranicznych” – pod pismem tej treści skierowanym do szefa UOP Zbigniewa Nowka podpisali się: Marek Lech, Sławomir Mitoraj, Zbigniew Hetman, Ryszard Dorna, Piotr Grochocki, Zdzisław Kozdęba.

Czytamy też pismo Lecha o rolniku, który „został pozbawiony praw człowieka przez bojówkę faszystowską o koneksjach międzynarodowych, której jednym z przywódców jest Zygmunt Zgierski, sędzia wizytator SSW w Łodzi”.

W niemal każdej wsi, którą odwiedzamy, znajdujemy pisma utrzymane w jednolitej stylistyce. Najpierw kilka zdań o krzywdzie rolnika, dalej o międzynarodowym terroryzmie, nazistach, zamachu na World Trade Center, przestępczej działalności prymasa, premiera, prezydenta. Jak to możliwe, że dziesiątki zdrowo myślących chłopów, w przeszłości właścicieli sporych firm, pozwoliło zrobić z siebie wariatów?

Ale działalność Marka Lecha nie ograniczyła się do pisania pism. Występował też jako reprezentant rolników przed urzędami. W Urzędzie Wojewódzkim w Poznaniu delegacja pokrzywdzonych przez Leppera spotyka się z wojewodą Maciejem Musiałem. Rolnicy opowiadają o swojej krzywdzie, proszą o pomoc. Mówią o niebezpiecznych dla państwa powiązaniach Leppera.

– Odezwał się Lech. Zaczął coś mówić o prymasie i Suchockiej. W efekcie wyszliśmy na idiotów – wspomina Bogdan Dziubała. – Zaistniała taka sytuacja – potwierdza b. wojewoda Musiał. Podobnie było w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi i podczas spotkania rolników z senatorem Zbigniewem Antoszewskim, którego rolnicy chcieli zachęcić, by poparł ich sprawę.

Adwokat po zawodówce

Kim naprawdę jest Marek Lech i jakim cudem owinął sobie wokół palca tylu ludzi? Ustaliliśmy, że mężczyzna o tym nazwisku, podpisujący się jako adwokat i występujący w tej roli w sądach, w rzeczywistości nie jest prawnikiem. Marek Lech ukończył zasadniczą szkołę zawodową. Prawdą jest natomiast – co Lech nagłaśnia wśród chłopów – że przedwojenny chłopski polityk Adam Bień, ostatni z ocalałych w moskiewskim „procesie szesnastu”, który zmarł na początku lat 90, to brat jego babki. Prawdą jest również to, że Lech działał w „Solidarności” RI.

Jak ustaliliśmy, niektórzy chłopi piszący kuriozalne oświadczenia zatrudnieni byli w firmie Marka Lecha. Firma PPHU „FISH” zawierała z nimi umowę o pracę: „Zakład pracy zatrudnia obywatela kierownika ds. marketingu i reklamy”. Pieczątka firmy, podpis Marka Lecha. Na odwrocie stawka wynagrodzenia – aż 5 tys. zł. W praktyce obowiązkiem pracowników miało być jeżdżenie z Lechem po Polsce i dokumentowanie krzywdy rolników.

Wynagrodzenia nie wypłacano z powodów „oczywistych”. Miało być wypłacone w przyszłości, gdy poszkodowani otrzymają potężne odszkodowania za poniesione krzywdy.

– Lech tłumaczył, że w ramach umowy o pracę to on reprezentuje nas prawnie i ponosi odpowiedzialność za treść naszych pism – mówi Dziubała.

Oprócz własnych pism Lech uwiarygodniał się wśród rolników pozwem do sądu przeciwko Andrzejowi Lepperowi, Gabrielowi Janowskiemu oraz Ministerstwu Rolnictwa. Żądał w nim 2 bln 230 mld starych zł. Pod pozwem jako pełnomocnik Marka Lecha podpisał się adwokat Wiktor Celler, działacz SLD z Łodzi, szef łódzkiego sądu partyjnego Sojuszu.

Mesjasz

W oczach chłopów, których krzywdę zlekceważyli urzędnicy i wymiar sprawiedliwości, Lech jawi się jako zbawca. – Wpadał do urzędu, komendy, sądu, prokuratora, delegatury UOP. Groził, że sprawcy krzywdy ludzkiej zostaną osądzeni – opowiada nasz informator. Jeżdżąc po Polsce usłyszeliśmy dziesiątki podobnych relacji.

Budowaniu mitu wodza służy „Wielka Księga Nazwiska Lech”. Marek Lech pokazuje ją rolnikom na dowód wielkiego znaczenia rodu Lechów, gdyż osoby o tym nazwisku żyją na całym świecie. Jak ustaliliśmy, „Wielkie Księgi...” to komercyjne przedsięwzięcie amerykańskiej firmy wydawniczej. Wydawnictwo oferuje m.in. „Wielkie Księgi” nazwisk Szostak, Wójcik i Kowalski. Księgę można było do niedawna zamówić za 139 zł.

Zanim rolnicy podpisali oświadczenia o nazistach zakonspirowanych w szpitalu w Świeciu, Lech rozdał im kserokopie artykułu o Związku Wypędzonych w Niemczech.

Zbigniew Hetman, przedsiębiorca spod Bydgoszczy, któremu komornik odebrał lokal „Czerwona Karczma”, przyznaje, że w opowieści Lecha o powstałym tam centrum międzynarodowego terroryzmu jest trochę prawdy. Wszak faktycznie przebiega obok kabel telekomunikacyjny, a lokal przejął Szwed.

– Marek Lech kilka dni przed 11 września wiedział, co się wydarzy. Mówił o spadających z nieba samolotach. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć – przekonuje Hetman.

Wszyscy podkreślają, że Lech jest bardzo czuły na próby podważenia swojej władzy. – Kiedy zacząłem tłumaczyć ludziom, kim jest Lech, pod moją nieobecność nastawiał resztę przeciwko mnie – wspomina Piotr Trznadel.

Faraon z Głowna

W 1998 r. Lech zakłada Słowiański Front Patriotyczny Lech Polska 3000. W skład kilkuzdaniowego programu ugrupowania wchodzi „Przepowiednia z 1894 roku”: Polska powstanie ze świata pożogi, dwa orły padną rozbite, lecz długo jeszcze los jej jest złowrogi, marzenia ciągle niezbyte...

Front nie przybrał jednak kształtu partii, lecz ...sekty. Rolnicy, którzy trafiają do faraona – jak każe nazywać się Lech – opuszczają rodziny i jeżdżą z nim po kraju.

Teresa P. spod Wielunia, której mąż podróżował po Polsce z Markiem Lechem, zagroziła samobójstwem. „Cóż to ciebie obchodzi, że oni chodzą głodni, brudni i bez światła. Ja osobiście już nie wytrzymam i zacznę porządek. Będę zaczynać od psów. Wymieszam te twoje proszki, płyny i będę patrzeć, jak wszystkich po kolei zdychać. I na końcu Sylwię i siebie” – napisała w dramatycznym liście do męża. Grupa Lecha ma wiele cech sekty.

– Marek tłumaczył, że nie mam uprawiać ziemi, bo w Piśmie Świętym powiedziane jest, że ptaki ziemi nie uprawiają, a Pan Bóg o nie dba. Odpowiedziałem po chłopsku, że na ptaka nie wyglądam, dzioba nie mam i robakami żywić się nie zamierzam – mówi Klemens Kozak, były pracownik Kancelarii Sejmu.

Gdy Dziubała pochwalił się Lechowi, że jego córka skończyła z wyróżnieniem studia, ten nie był zadowolony. – Po co? Przecież w nowej Polsce stara wiedza nie będzie przydatna – usłyszał rolnik. Klemens Kozak do dziś nie potrafi zrozumieć, jak Lech skłonił go do składania podpisu pod pismami. – Siedzieliśmy u niego kilka dni. Mam wątpliwości, czy nie dodawał nam do jedzenia narkotyków. Po tym wszyscy się z nim zgadzali i podpisywali, co zechciał, ja też – wspomina Kozak.

Co do narkotyków nie ma wątpliwości Dziubała:
– Po spotkaniu z Lechem ludzie zasypiali za kierownicą, jeden wjechał nawet do stawu. Po powrocie do domu nie byłem w stanie pracować, zamiast siadać na ciągnik, musiałem iść spać. Lech powiedział, że ktoś mógł zatruć nam wodę. I wystosował pismo z żądaniem jej zbadania – opowiada. Psychiatra Andrzej Michorzewski, były dyrektor szpitala w Świeciu: – Przy pomocy narkotyków można skłonić do podpisania różnych rzeczy. Ale gdy przestaną działać, człowiek powinien być świadomy swojego błędu.

Grupa kierowanych przez Lecha rolników potrafiła wpaść do mieszkania krewnych, a zarazem spadkobierców Adama Bienia, i zrobić im awanturę. Lech przekonał ich, że 90-letni Bień został zamordowany przez własną rodzinę. Zajmujący się sprawą sąd w Bydgoszczy skierował nie tylko Marka Lecha, ale i kilkunastu rolników na badania psychiatryczne. Dyrektor Michorzewski miał prowadzić obserwację Lecha w szpitalu w Świeciu. Szybko jednak go wypisał: – Do mojego gabinetu wbiegło kilkunastu silnie wzburzonych ludzi, którzy mówili, że zmieniam temu człowiekowi kod genetyczny poprzez przestawianie chromosomów. Napisałem do sądu, że mieszkam bez ochrony, więc proszę, by wysłano tego pana na obserwację w inne miejsce – opowiada Michorzewski.

„GP” odczuła metody działania Marka Lecha na własnej skórze. Podczas telefonicznej rozmowy z nami, m.in. wychwalał Bogdana Dziubałę. Nazajutrz do Dziubały zadzwonił współpracownik Lecha, oferując mu kasetę z nagraną rozmową.

Dlaczego zawiedli biegli

Jak to możliwe, że biegli psychiatrzy wpakowali Dziubałę i Trznadla do szpitala psychiatrycznego na podstawie składanych przez nich pism? – Dobry psychiatra nie zostaje u nas biegłym, bo biegli kiepsko zarabiają. Poza tym istnieje u nas dziwna asymetria – biegłych może powoływać sąd i prokurator, a nie ma tego prawa obrona. To oznacza uzależnienie biegłych od sądów i prokuratury, które wymagają, żeby pisali opinie szybko, najlepiej w 15 minut. Jeśli nie będą tak robić, nie dostaną następnego zlecenia – opowiada doktor Michorzewski.

Czy tak było w sprawie rolników? Prokuratura i sąd mogą wykorzystywać obserwację psychiatryczną jako formę pozaprawnej szykany. W przypadku, gdy przed biegłym psychiatrą staje osoba pokrzywdzona, która badanie odbiera jako kolejne represje, rozmowa często przeradza się w pyskówkę, a w jej wyniku zdesperowany biegły wysyła badanego na obserwację psychiatryczną. Podobnie rzecz ocenia Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere: – Biegli psychiatrzy to po prostu część naszego systemu, jak policja czy sądy. Kto ma układy, ten jest lepszy – mówi Sandauer. Michorzewski i Sandauer zgadzają się, że gdy chodzi o psychiatrię, zmiany są konieczne – i to od zaraz.

– Poziom psychiatrii jest miarą poziomu demokracji. Wystarczy spojrzeć na Niemcy hitlerowskie czy ZSRR. Nie przypadkiem tak źle było pod tym względem w Rumunii, gdzie dwóch chorych kładziono na jednym łóżku. Nasza psychiatria to psychiatria posttotalitarna – mówi Michorzewski. Do psychiatrów swoje dołożył wymiar sprawiedliwości z małych miasteczek, niezwykle wyczulony na obrazę czci własnej, zaś mniej na cudzą krzywdę. Bogdan Dziubała wielokrotnie zawiadamiał prokuraturę o działalności Marka Lecha. Prokuratura w Czarnkowie, która chętnie podjęła się oskarżania go za obrażanie sędziego, ze względu na brak danych wskazujących na popełnienie przestępstwa odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie Lecha.

Lepper o Lechu, Lech o Lepperze

Andrzej Lepper bardzo się zdenerwował, gdy zapytaliśmy o Marka Lecha. – A daj mi pan spokój z gadaniem o jakimś chorym, nawiedzonym człowieku.

Jak to możliwe, że ten chory nawiedzony człowiek był jego zastępcą? – Pan chyba też jest chory! – Lepper po raz drugi w tej historii rzuca słuchawką.

Podróżującego po kraju Marka Lecha szukaliśmy parę miesięcy. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, unika fotografowania, w rozmowie z nami posługiwał się słownictwem ekonomicznym, spokojnie analizując sytuację w Polsce. Tym samym tonem powtarzał największe głoszone przez siebie absurdy. O swoim byłym szefie powiedział: – Lepper to osoba o innym imieniu i nazwisku wykreowana do funkcji wodza. Naprawdę nazywa się Jan Sapora. A dlaczego Lech pisze rolnikom kuriozalne pisma? – Te sformułowania mają dać sędziom i prokuratorom do myślenia.

Może chory człowiek

Kim jest Marek Lech? Chory człowiek? Człowiek świadomie niszczący przeciwników Andrzeja Leppera? A może i jedno, i drugie? Zdajemy sobie sprawę, że ustaliliśmy tylko część prawdy. Za szczerością intencji Lecha przemawia fakt, że w kłopoty wpędza nie tylko rolników, ale i siebie, gdyż sam także podpisuje kuriozalne pisma.

Proszący o zachowanie anonimowości psychiatra, który zetknął się z działalnością Marka Lecha i jego współpracowników, twierdzi, że Lech jest chory: – Mam wrażenie, że mamy do czynienia z jedną osobą mającą psychozę, urojenia i pozostałymi zdrowymi osobami, którym ona się udzieliła. To niezwykle rzadki przypadek i z pewnością nadawałby się do opisania w prasie fachowej.

Ale są i argumenty przemawiające za drugą wersją. Jeśli Marek Lech to wróg Andrzeja Leppera, który się z nim nie kontaktuje, to skąd Lepper i mecenas Żarska wiedzą o badaniach psychiatrycznych swoich politycznych przeciwników?

Wśród setek kuriozalnych pism produkowanych przez Marka Lecha natrafiliśmy na jedno tyleż sensowne, co zaskakujące. Pochodzi z 20 grudnia 1993 r., a więc zostało napisane świeżo po konflikcie Lecha z Lepperem. Lech informuje w nim prokuraturę o sprawach, do których prasa, na czele z „GP”, dotrze dopiero po roku 2000, gdy Lepper zacznie liczyć się na scenie politycznej. Jest w nim mowa o wyłudzaniu przez lidera Samoobrony pieniędzy za oddłużenie i za postępowania ugodowe pomiędzy rolnikami i bankami, o bałaganie w finansach Samoobrony. Nie ma nic o terrorystach, nazistach ani narkotykach w podziemiach kościołów. Przypadek?

Osoby poszkodowane przez Leppera uważają, że Lech z nim współpracuje. – Wersja, że Lech nadal trzyma z Lepperem i chce skompromitować osoby, które są dla niego niewygodne, wydaje się mieć ręce i nogi – uważa Trznadel.

– Nie jada w barach, tylko drogich restauracjach. Ma pieniądze, by jeździć po całym kraju. Musi mieć jakieś źródło finansowania – słyszeliśmy wielokrotnie.

Ze względu na paranoiczne opowieści Lecha o obcych wywiadach, ostrożnie podeszliśmy do opowieści rolników o często towarzyszących Lechowi samochodach na rosyjskich rejestracjach. Ale faktem jest, że przyjaciółka Marka Lecha to Rosjanka, lekarka Klara G. – Klara G. mówiła, że jej szwagier to szef specjalnych jednostek Alfa w Sankt Petersburgu. Pochodzi z rodziny wielodzietnej, w której jest wielu wojskowych. Rodzinie pomagał finansowo generał Aleksander Lebiedź – mówi nasz informator. W 1993 r. Lebiedź założył Kongres Wspólnot Rosyjskich, który podjął współpracę ze Stowarzyszeniem Weteranów Oddziału Specjalnego ALFA (dawne KGB).

Rozmawiając z nami Marek Lech powiedział: – Umiem zabijać. Zostałem wyszkolony przez służby specjalne. W cztery oczy nikt mi dotychczas nie dał rady.

Czy to opowieść z gatunku tych o nazistach i terrorystach? Nie wiemy. Faktem pozostaje natomiast, że Lech jest niezwykle sprawny fizycznie. – Potrafił trzy dni i noce nie spać, a potem siadać za kierownicę i jechać kilkaset kilometrów – wspomina Dziubała. Potwierdza to wiele osób. Prawdą jest też, że – podobnie jak wielu innych aktywistów Samoobrony – działał przed 1989 r. w Polskim Związku Łowieckim, silnie zinfiltrowanym przez SB.

Niektórzy nasi rozmówcy twierdzą, że Lepper nadal utrzymuje z Lechem kontakty, jednak nie zdołaliśmy tego potwierdzić. Po słynnej mowie sejmowej, w której Lepper oskarżył o korupcję czołowych polityków, przewodniczący Samoobrony ogłosił, że służby specjalne planują go zlikwidować, więc musi się ukrywać. Wiele osób słyszało, jak Lepper stwierdził, że poinformował go o tym „Marek”. A skąd wzięła się słynna wypowiedź lidera Samoobrony o talibach produkujących wąglika w Klewkach? Jakoś dziwnie przypomina twórczość Marka Lecha...

Piotr Lisiewicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)