"Przysięgałam na krzyż, żeby pochować syna"
11 czerwca w tragicznych okolicznościach ginie 27-letni motocyklista Piotr T. Zrozpaczona matka udaje się do kościoła na warszawskim Ursynowie i prosi proboszcza, żeby wydał zaświadczenie potwierdzające, że syn był członkiem parafii. W przypadku braku takiego zaświadczenia zmarły nie będzie mógł być pochowany jako katolik. Proboszcz odmawia jednak wydania dokumentu. Swoją decyzję argumentuje tym, że Piotr nie przyjmował księdza po kolędzie.
27-letni Piotr wyjechał wraz z siedmioosobową grupą przyjaciół na Mazury. Ok. 8.20 dojechali do Olsztynka, gdzie zrobili sobie przerwę. Stamtąd Piotr zdążył jeszcze zadzwonić do mamy. Zapewniał ją, że wszystko idzie zgodnie z planem i że jest szczęśliwy. Około godziny 9.30, na drodze krajowej nr 58 w okolicach Mierek (woj. warmińsko-mazurskie), motocykl Piotra zderzył się z cysterną przewożącą mleko. Prowadzący samochód gwałtownie skręcił w lewo i zajechał motocykliście drogę. 54-letni kierowca miał w organizmie 0,9 promila alkoholu. Piotr zginął na miejscu.
Czułam się jak zbity pies
Zdaniem psychologów są dwa rodzaje powodującej traumę sytuacji, związanej ze śmiercią innej osoby. Pierwszy to ten, kiedy nagle tracimy kogoś bliskiego, a drugi, kiedy matka traci swoje dziecko. Mama Piotra, Anna, przeszła obie te sytuacje na raz. Pogrążona w żałobie i żalu, udała się na Wólkę Węglową (cmentarz na Bielanach w Warszawie), aby załatwić formalności związane z pochówkiem. Tam powiedziano jej, że do zorganizowania pogrzebu katolickiego potrzebne jest zaświadczenie o przynależności do Kościoła z parafii, do której należał Piotr. Z prośbą o wydanie stosownego dokumentu Anna poszła do parafii na warszawskim Ursynowie. Proboszcz miał zajrzeć do kartoteki, znaleźć tam dokumenty Piotra i przeczytać z nich, że państwo T. po raz ostatni przyjmowali księdza po kolędzie w 2001 roku. Na tej podstawie odmówił wydania stosownego zaświadczenia.
Proboszcz miał powiedzieć Annie, że skoro nie przyjmowali księdza po kolędzie, to on nie wie, czy Piotr był parafianinem. Zapytał ją też, czy uważa, że powinien skłamać, pisząc inaczej. – Odpowiedziałam, że nie uważam, że ksiądz powinien skłamać, bo powinien napisać prawdę, że Piotr był chrzczony i przyjął Pierwszą Komunię – mówi Anna. Przyznaje, że podobna sytuacja miała miejsce wcześniej, kiedy Piotr miał zostać ojcem chrzestnym siostrzenicy. Już wtedy było potrzebne zaświadczenie, po które Anna udała się do parafii, a którego proboszcz, powołując się na podobne argumenty, również nie wydał. – Wtedy miałam jeszcze siły na to, żeby dyskutować z proboszczem. Ostatnim razem, tuż po śmierci syna, jak mi coś takiego powiedział, to po prostu wyszłam z parafii, czując się jak zbity pies wyrzucony za drzwi – mówi Anna. Zaznacza, że o podobnym zachowaniu proboszcza słyszała od wielu mieszkańców Ursynowa.
Anna mówi, że po utracie syna była zrozpaczona i nie miała sił na walkę z Kościołem. – Proboszcz się w ogóle tą sprawą nie zajął. Nawet się nie pofatygował zapytać, czy można mi jakoś, w ten czy inny sposób, pomóc – mówi. Zdaniem Izabeli Kielczyk, psycholog, podobna reakcja matki była naturalna, a zachowanie proboszcza mogło tylko dodatkowo pogorszyć samopoczucie psychiczne Anny. – Osoba, która w tragicznych okolicznościach straciła dziecko, nie ma siły na walkę z kościelną biurokracją – mówi Kielczyk.
Przysięgałam na krzyż
W akcie rozpaczy Anna zadzwoniła do dominikanów. Ktoś z rodziny podpowiedział jej, że ojcowie zwykli pomagać w trudnych, newralgicznych sprawach. Przyznaje, że zrobiła to dla Piotra, żeby ten mógł zostać pochowany po katolicku. – Opowiedziałam proboszczowi, w jakiej sprawie dzwonię. Ten wysłuchał mnie i zapytał „A cóż ten Piotr takiego nawywijał?”. Odpowiedziałam, że nic, że był spokojnym chłopcem, niepijącym, nie awanturującym się, nie brał narkotyków. Po prostu nie przyjmowaliśmy księdza po kolędzie i to był główny powód, dla którego ksiądz nie chciał nam tego zaświadczenia wystawić – mówi Anna. Wziął od niej telefon i powiedział, że jak uda mu się w tej sprawie coś załatwić, to się z nią skontaktuje. Po kilkunastu minutach oddzwonił, mówiąc, że jest po rozmowie z Kurią i będzie mógł jej pomóc. Anna niezwłocznie udała się na miejsce. – Proboszcz przyjął ode mnie przysięgę na krzyż, że Piotr był chrześcijaninem, że pochodził z rodziny katolickiej i że może być pochowany jako katolik – mówi Anna.
Anna opowiada też, że na Ursynowie, tak jak wszędzie, ksiądz chodził po kolędzie w ściśle określonych godzinach. – Nawet nie wiedziałam, że w naszym domu ostatni raz ksiądz był po kolędzie w 2001 roku. Proboszcz był jednak uprzejmy zanotować, że właśnie wtedy odbyła się ostatnia wizyta urzędnika kościelnego (Anna nazywa tak księży od czasu śmierci syna). Pamiętam, jak przychodzili świeccy pomagający w Kościele i pytali, czy chcemy przyjąć księdza. Nie pamiętam, czy nie pasowała mi wtedy godzina, czy co innego, ale powiedziałam, że w tym dniu księdza po kolędzie przyjąć nie mogę. I nikt później do mnie nie przychodził – mówi. Nie przypuszczała wtedy, że przyjmowanie księdza po kolędzie jest takie ważne. Wirtualna Polska dwukrotnie kontaktowała się z proboszczem parafii na Ursynowie. Podczas pierwszej, telefonicznej rozmowy reporterka Wirtualnej Polski podała się za osobę prywatną. Powiedziała, że zmarła bliska jej osoba i chciałaby się dowiedzieć o kryteria otrzymania zaświadczenia z parafii, bo pogrzeb
odbędzie się na Wólce Węglowej. Poniżej przedstawiamy fragment rozmowy:
WP:
Wirtualna Polska: Chciałabym się zapytać o pochówek. Na Wólce Węglowej powiedziano mi, że jeżeli zmarły pochodził z tutejszej parafii na Ursynowie, potrzebne jest jakieś zaświadczenie, że był parafianinem. Chciałabym zapytać, jak jest wydawane takie zaświadczenie, odpłatnie czy nie, i jakie warunki muszą być spełnione, żeby je otrzymać.
Proboszcz: – A o kogo chodzi?
WP:
– O Nowaka, ale przyjdzie do księdza osoba, która wszystko wyjaśni. Ja chciałam się tylko orientacyjnie zapytać.
– Jeśli zmarły jest w kartotece i był jakiś kontakt z parafią, to wszystko w porządku. Bo jeśli nie ma go w kartotece, to będzie problem.
WP:
– Po kamienicy krążą głosy, że jak Piotr T. zmarł i jego mama prosiła o zaświadczenie, to ksiądz powiedział, że nie wpuszczali księdza po kolędzie. My też się martwimy, bo u nas jest podobnie. Czy to jakiś problem?
– Raczej tak.
WP:
Ale jak to jest? My przecież chodzimy do kościoła, co prawda nie na Ursynowie, ale chodzimy.
– No ale ja mam wystawić zaświadczenie nie, że gdzieś, tylko że to tutejszy parafianin, że miał kontakt z parafią, że był praktykujący.
WP:
Ale chodzimy do kościoła, a nie przyjmowaliśmy księdza z racji tego, że wszyscy u nas pracują i nie wszystkim te godziny odpowiadają.
– Jest taka zasada. Ja mam też ludzi pracujących, ale przychodzą, dzwonią do mnie, żeby umówić się na inny termin, jakoś się interesują. A jak się ktoś nie interesuje, to znaczy, że go nic nie obchodzi.
WP:
Dlaczego nie przyjmowanie księdza po kolędzie ma być przyczyną tego, żebyśmy nie dostali zaświadczenia?
– Bo ja mam zaświadczyć, coś podpisać. Że to ktoś, kto jest z parafią jakoś związany.
WP:
Ale my też jesteśmy związani z parafią.
– Ale jak nie przyjmujecie księdza po kolędzie, to jakie to jest związanie?
WP:
Czy to jest jedyne kryterium…?
– No jest kryterium, bo ja potwierdzam każdego roku, że ktoś mieszka w parafii, że się z parafii nie wyprowadził i że kontakt z parafią ma. A jeżeli, powiedzmy, sześć lat nie ma, to ja mogę powiedzieć tak: wyprowadził się, zmienił wyznanie, wszystko mogę, prawda?
WP:
No ale mamy kontakt z Kościołem.
– Ale kto to wie, czy ja jestem Duchem Świętym? Czy ja jestem Duchem Świętym, żebym to wiedział? Potrzebny jest konkret. Zaświadczenie jest konkretem, to i konkretem musi być kontakt z parafią i księdzem. To jest przykre, kiedy duszpasterz parafii nie ma możliwości spotkać się ze swoimi parafianami, bo go nie chcą.
WP:
Ale proszę księdza, wizyty są w bardzo ściśle określonych godzinach… Czasem przychodzimy, dajemy na tacę…
– Ale powtarzam jeszcze raz. Ludzie dzwonią do mnie, umawiają się. Przynajmniej widzę, że jest zainteresowanie. Młode małżeństwa sprowadzają się, mówią „proszę księdza, nie możemy, może inny termin”, umawiamy się. A jeżeli sześć lat kogoś to zupełnie nie obchodzi, to znaczy, że go nic nie obchodzi. WP:
Czyli takiego zaświadczenia nie dostaniemy?
– Nie mogę tego powiedzieć, bo nie patrzę kartotekę, czy ta osoba w ogóle jest. Po pięciu latach jak ktoś nie przyjmie, to ja tą kartotekę po prostu wyrzucam, no bo po co martwe dusze będę trzymał.
WP:
A gdybyśmy jakoś dodatkowo opłacili?
– Nie, tu nie chodzi o opłatę. Ja nie mogę robić czegoś za opłatą. Ja będę tamtemu kapelanowi kłamał, dlatego, że pieniądze wziąłem? Nie, ja na tyle szanuję swoją godność, że nie. Proszę, niech ten ktoś, kto ma przyjść, przyjdzie o 16 do kancelarii.
WP:
Trochę nie rozumiem, dlaczego to, że ktoś przyjmie bądź przyjmie księdza po kolędzie, ma być kryterium. Nie każdemu pasuje taka godzina.
– W każdej wspólnocie, jeżeli jest ona wspólnotą, istnieje jakiś związek. Nie ma tak, że jest ona anonimowa. Bo jak jest anonimowa, to jak ja mogę wydać zaświadczenie, że ktoś jest wierzący ? Przecież musi być w tym pewna logika. Muszę mieć ten kontakt, przynajmniej raz w roku, z tym człowiekiem i z tą rodziną. A jak nie mam, to skąd mam wiedzieć, czy on we wspólnocie jest, czy nie? Zdarzają się ludzie, którzy występują z Kościoła i co, i jak wtedy? Wyprowadzają się. Są tacy, którzy powiadamiają, pożegnają się, podziękują za współpracę, a inni się wyprowadzą i nie mówią ani be, ani me, ani kukuryku. No i potem co? Skąd ja mogę wiedzieć? Czasami po latach przychodzą i mówią, „bo myśmy tu mieszkali”. I dlatego mówię, niech ktoś przyjdzie, sprawdzimy, jak to jest w kartotece.
WP:
* Proszę księdza, tak naprawdę dzwonię z działu wiadomości z Wirtualnej Polski. Dowiedzieliśmy się, że ksiądz nie chciał wydać zaświadczenia. Chciałam, żeby ksiądz wypowiedział się w tej sprawie. Czy to, że nie przyjmuje się księdza po kolędzie jest faktycznie jedynym kryterium tego, że… W przypadku tragicznej śmierci 27-latka, który był uczciwy, chodził do kościoła, miał sakrament chrztu i komunię…*
– Nie będę rozmawiał przez telefon. Proszę przyjść na miejsce i wtedy sprawdzimy.
Reporterka Wirtualnej Polski udała się więc do parafii, porozmawiać z proboszczem o sprawie Piotra T. Poniżej publikujemy fragment rozmowy:
WP:
Niewydanie zaświadczenia o pochówku katolickim tłumaczone tym, że zmarły nie przyjmował księdza po kolędzie, jest niezgodne z Prawem Kanonicznym. Parafianinem jest się na podstawie przynależności terytorialnej. Ksiądz o tym wie?
– To nieprawda. Na terenie parafii mogą mieszkać, i zresztą mieszkają, różni ludzie. Wśród nich są niewierzący czy osoby różnych wyznań, które też są mieszkańcami Ursynowa.
Mam zaświadczyć, że ktoś jest człowiekiem wierzącym, że miał kontakt z parafią. Nie mogę podpisać fikcji, że był, skoro nie był. Powiedziałem „bardzo proszę powiedzieć uczciwie księdzu w parafii, w której będzie pogrzeb, jak wygląda sprawa. I on zadecyduje”.
WP:
Podążając za księdza tokiem rozumowania, kiedy ktoś nie przyjmuje księdza po kolędzie, nie może się uważać za katolika, tak?
– Nie mogę mu dać zgody, bo on tej zgody nie chciał.
WP:
Jak to nie chciał, skoro należał do wspólnoty chrześcijańskiej?
– Nie należał.
WP:
Piotr T. miał akt chrztu.
– Ale to nie wszystko. Takich ochrzczonych jest w Polsce wielu, a nie mają nic wspólnego z Kościołem. Rozumiem, że kogoś może nie być raz, bo coś mu wypadło, ale jest telefon. Jeżeli ktoś ma poczucie wspólnoty, to dzwoni i mówi „proszę księdza, nas nie będzie, mamy taką to a taką sytuację. Prosimy o wizytę wcześniej lub w innym terminie”. W porządku, umawiamy się. Ale jeżeli ktoś rok w rok nie składa deklaracji, nie potwierdza swojej deklaracji, to znaczy, że go nic nie obchodzi.
Przecież są ogłoszenia w bloku, mowa jest o tym podczas mszy. I być obojętnym wobec tego? No to przepraszam bardzo, jak ktoś jest obojętny, to mnie to nie interesuje. A jeżeli kogoś nie interesuje, to nie mogę wydać zaświadczenia, że wyrażam zgodę, bo kłamałbym wobec tamtego księdza, że znam tego człowieka, że należy on do wspólnoty, że jest wierzący i praktykujący.
WP:
Jeśli przyjmuję chrzest, to należę już do wspólnoty katolickiej, chyba że jestem apostatą i się wypisałam. W przypadku Piotra T. tak nie było.
– Oczywiście, powiada się, że na dnie piekła rozpoznają, że człowiek jest ochrzczony. Tylko co z tego? Apostazja może być oficjalna, może być nieoficjalna. Ktoś występuje, bo pisze do Kurii, że on występuje z Kościoła Katolickiego, ale ktoś nie pisze, bo uważa, że nie musi nic pisać. Znam takich ludzi, którzy nie wystąpili oficjalnie, ale nie chcą mieć z Kościołem nic wspólnego.
WP:
Piotr T. nie złożył nigdy takiej deklaracji.
– My nie przesądzamy o sprawach Bożych. My tylko stwierdzamy fakt, że ten człowiek czy rodzina nie chcieli mieć nic wspólnego z Kościołem.
WP:
Przychodzi do księdza kobieta, która właśnie przeżyła dwie traumy: utratę bliskiej osoby nagłą utratę bliskiej osoby i utratę dziecka. Ksiądz mówi tylko, że nie wyda zaświadczenia i odprawia ją z kwitkiem. Nie jest księdzu wstyd?
– Ale czego ma mi być wstyd? Ta osoba musi chcieć, wyrazić przynajmniej jakieś zewnętrzne pragnienie czy powiedzieć „naprawimy coś”. Nie było nic takiego.
WP:
Czyli nie czuje się ksiądz winny?
– Absolutnie nie czuję się winny. Wspólnotę tworzy się przez obecność. Nie samo miejsce zamieszkania, ale też łączność. A jeżeli ktoś mówi: „nie, dziękuję za posługę”, to po co później przychodzi? Nie mam problemu z ludźmi, którzy są w parafii, którzy przychodzą, mają kontakt z parafią. Ale zawsze największy problem mają ci, którzy do parafii nie przychodzą.
WP:
Rozumiem, że zdaniem księdza do pogrzebu katolickiego ma prawo tylko osoba, która przyjmowała księdza po kolędzie?
– Tak jest. Taka, która ma kontakt z parafią. Prawo do pochówku
Fakt nie przyjmowania księdza po kolędzie nie stanowi o wykluczeniu z parafii – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna Modzelewska, prawnik i specjalista od Prawa Kanonicznego. W przypadku Kościoła katolickiego obowiązuje zasada terytorialności, czyli zgodności parafii z miejscem zamieszkania. Jeśli chodzi o przynależność do wspólnoty, to nabywa się ją poprzez przyjęcie chrztu. Jest to tak zwane niezatarte znamię. Podobnego zdania jest ojciec dominikanin z Wielkopolski, który nie wyraził zgody na podanie nazwiska. – Każdy ochrzczony ma prawo do katolickiego pochówku. Chyba że jawnie, przy pomocy deklaracji albo w postaci życia niezgodnego z wymaganiami Kościoła katolickiego, tego nie chce – mówi dominikanin. Restrykcję tę prawo traktuje bardzo wąsko. Głosi, że tylko w sytuacjach jawnych nie należy odprawiać ceremonii pogrzebowej. Taką sytuacją była przykładowo sprawa lekarza z Łodzi, który dokonał wielu aborcji. Niektórzy księża, z którymi kontaktowała się Wirtualna Polska, wśród tego typu przewinień
wymieniali samobójstwo, życie w konkubinacie (choć rzadko!) czy prowadzenie gorszącego życia. Nie przyjmowanie księdza po kolędzie, zdaniem ks. Kalbarczyka, byłoby zbyt restrykcyjnym posunięciem, gdyby wyłącznie na jego podstawie odmówić pochówku katolickiego.
W podobnej sytuacji najlepiej jest, radzi ks. Rafał Markowski, rzecznik Archidiecezji Warszawskiej, zwrócić się ze sprawą do kanclerza Kurii. Jest to instytucja, która nie tylko informuje o obowiązujących zasadach i przepisach Kościelnych, ale również reaguje w sytuacjach, które wymagają interwencji.
Ksiądz odbębnił kazanie
Przed zaplanowaną mszą pogrzebową na Wólce Węglowej, kościelny miał zapytać brata Anny, jaki to w końcu ma być pogrzeb. – Widocznie czytając zaświadczenie zorientował się, że coś jest nie tak. Kuzyn nie był jednak zorientowany w sprawie, więc poprosiłam o pomoc zięcia – mówi mama Piotra T. Tam zapytano go wprost, czy ma to być pogrzeb katolicki, bo nie są pewni.
Msza, która kosztowała rodzinę 430 zł, odbyła się, jak to określiła jedna z uczestniczek, „jak z taśmy”. W parafii na Wólce Węglowej wyszedł ksiądz i wygłosił kazanie, jakby czytał z przygotowanego wcześniej, uniwersalnego wzorca kazań pogrzebowych. – Do tego mówił szybko i niewyraźnie. Staliśmy w drugim rzędzie, a rozumiałam co trzecie słowo. To było przykre i wydawało mi się upokarzające dla najbliższych i rodziny. Bo przecież spotkała ich taka tragedia, matka straciła jedynego syna, a ksiądz po prostu odbębnił to kazanie – mówi Ewa, jedna z uczestniczek ceremonii. Wspomina, jak w pewnym momencie ksiądz zaczął wymieniać Wszystkich Świętych, padło chyba z piętnaście imion. O Piotrze, jaki był, co robił, jak poniósł śmierć, nie powiedział ani słowa. Jeszcze bardziej krytycznie ocenia postawę księdza Piotr Sz., przyjaciel tragicznie zmarłego Piotra T. – Ksiądz, prowadząc mszę pogrzebową bez odrobiny współczucia, potwierdził moje przekonanie, że księży z powołania jest w Polsce coraz mniej. Polski Kościół
zaczyna natomiast przypominać interesowną, dobrze prosperującą firmę, żerującą na dobroduszności, łatwowierności i czasem braku krytycznego podejścia wiernych do instytucji kościelnej – mówi.
- Podczas pogrzebu byłam w takim stanie, że nie pamiętam już, co mówił ksiądz. Osoby, które żegnały Piotra, już po uroczystości, opowiadały mi, że mówił niezrozumiale, wręcz coś bełkotał. Wyglądało to tak, jakby po prostu odfajkował tę mszę. Rozumiem, że dla każdego śmierć jest tylko śmiercią, ale w dobie tragedii, która spotkała tak młodego człowieka, uważam, że prawdziwy duszpasterz powinien podejść do tego wszystkiego inaczej – skarży się Anna.
Mama Piotra mówi, że było jej przykro z powodu mszy. – Nie powiedział nic od siebie dla rodziny, do osób, które przeżyły tragedię. Przyszedł, pomodlił się, wyrecytował wszystkie swoje formułki i wyszedł – wspomina.
Podczas mszy, mimo że została opłacona, zbierano pieniądze na tacę. Nie ominięto przy tym pierwszych ławek, w których siedziała najbliższa rodzina Piotra. Anna mówi, że przed pogrzebem dowiedziała się od znajomej, blisko związanej z Kościołem, że można pójść przed mszą do kancelarii i zapłacić, żeby nie zbierali już pieniędzy podczas mszy. – Miałam to nawet zrobić, bo nie chciałam, żeby nachodzili żałobników, ale rodzina powiedziała, żebym już sobie dała z tym spokój, że msza jest opłacona i jak oni mają taki zwyczaj, to niech chodzą – mówi.
Po mszy żaden z księży do Anny nie przyszedł. Nie było z ich strony wyrazów współczucia, żalu. W tych trudnych chwilach wsparcie otrzymała nie od Kościoła, ale rodziny i przyjaciół.
Anna Kalocińska, Wirtualna Polska