Ratownik pokonał tysiące kilometrów, by zaszczepić bieszczadzkich samotników. "Przydałby się koń"
Ratownik medyczny z Rzeszowa pokonał kilka tysięcy kilometrów, jeżdżąc na szczepienia do najbardziej osamotnionych mieszkańców Bieszczad. - Gdzie samochód terenowy nie daje rady, zarzucam ekwipunek na plecy i idę na piechotę. Brzmi jak szaleństwo, ale ta praca musi być wykonana - opowiada Wirtualnej Polsce Aleksander Nurek z wyjazdowego zespołu szczepień na Podkarpaciu.
Niemal codziennie rusza w trasę liczącą zazwyczaj 12 lub 18 domostw w bieszczadzkich wsiach. Więcej nie da się obejść czy objechać w ciągu jednego dnia. Tyle samo dawek szczepionki Aleksander Nurek pakuje do przenośnej lodówki. Bierze ze sobą zestaw przeciwwstrząsowy, przenośny defibrylator.
Na mapie zaznacza domy osób, które zadzwoniły na infolinię, że chcą się szczepić, ale nie dadzą rady samodzielnie przyjść do punktu szczepień. Dziś jest w okolicach Ropczyc i Sędziszowa Małopolskiego na Podkarpaciu.
- Byłem zdziwiony, że zadanie okaże się tak trudne. Tu ludzie naprawdę mieszkają w czeluściach piekielnych. Odległe od dróg kolonie wiejskie, pojedyncze domy w środku lasu. Ich mieszkańcy to często schorowani ludzie, którzy sami nie daliby rady dotrzeć do punktu szczepień. Jednak i oni chcą czuć się bezpiecznie podczas odwiedzin rodziny i znajomych, dzwonią do nas, że chcą się szczepić - mówi Aleksander Nurek z wyjazdowego zespołu szczepień na Podkarpaciu.
W wyjazdach towarzyszy mu lekarz, który na miejscu kwalifikuje pacjentów do szczepienia.
- Zdarzało się, że docieraliśmy do miejsc, gdzie nawet samochód terenowy grzązł w błocie czy śniegu. Trzeba było brać ekwipunek na plecy i pokonać ostatni odcinek pieszo, przez las, w dół zboczy górskich. Tu przydałby się nawet koń czy quad - relacjonuje ratownik. Pokazuje zdjęcia, na których dojścia do niektórych domostw wskazywała jedynie ledwo widoczna ścieżka.
Bieszczady. Szczepienia na COVID-19
Szczepienia w terenie to także wyścig z czasem. Niektóre ze szczepionek, aby zachować skuteczność, muszą być podane kilka godzin po rozmrożeniu i przygotowaniu. - Było i tak, że na wieczór zostawały nam 3-4 niewykorzystane dawki, do kolejnego domu daleko, ciemno albo zaskoczyła nas śnieżyca. Chodziliśmy od drzwi do drzwi, szukając chętnych do szczepienia. Nic się nie zmarnowało - opowiada Aleksander Nurek.
Na starcie Narodowego Programu Szczepień w województwie podkarpackim było kilkadziesiąt gmin, w których początkowo nie powstał ani jeden punkt szczepień przeciwko COVID-19. Z czasem pojawiły się one przy gminnych ośrodkach zdrowia.
Jednak dla części mieszkańców odległych osiedli barierą jest pokonanie 20-30 kilometrów do najbliższego miejsca szczepień. Ci pacjenci mogą liczyć na pomoc wyjazdowych zespołów szczepiennych.
Aleksander Nurek był jedynym, który dotarł ze szczepieniami do miejscowości przy granicy z Ukrainą, kolonii wiejskich w gminach Nisko, Kolbuszowa, Jasło i Czarna.
Minister zdrowia Adam Niedzielski poprosił lekarzy rodzinnych o skontaktowanie się z pacjentami w wieku powyżej 60 lat, którzy dotychczas nie zarejestrowali się na szczepienie. Nie wiadomo, czy są oni sceptyczni wobec szczepień, czy też barierą są dla nich trudności w uzyskaniu rejestracji.
Według danych Europejskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom Polska zajmuje obecnie 21. miejsce europejskiego zestawienia tempa szczepień 80-latków. Jeśli chodzi o grupę 70-latków, zajmujemy 17. miejsce, a w przypadku 60-latków - 20. miejsce.
Aktualnie Narodowy Program Szczepień rozpędza się głównie dzięki szczepieniom osób w wieku 18-24 lata. W szczepieniach tej grupy wiekowej nasz kraj znajduje się na piątym miejscu na 30 państw składających raporty do ECDC.