Przyczyną katastrofy śmigłowca z Millerem nie musiało być oblodzenie
Późniejsze awarie silników innych śmigłowców, do których doszło mimo włączenia instalacji przeciwoblodzeniowej, przeczą ustaleniom komisji badającej wypadek - uważa ppłk Marek Miłosz, pilot śmigłowca, który w 2003 r. rozbił się z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie.
08.02.2008 | aktual.: 08.02.2008 16:04
Przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie w procesie Miłosza, oskarżonego o nieumyślne spowodowanie wypadku, zeznawali świadkowie, w tym - po raz drugi - szef komisji, która za najbardziej prawdopodobną przyczynę katastrofy uznała oblodzenie wlotów silników.
Płk rez. Ryszard Michałowski, który kierował komisją powiedział, że - po wyeliminowaniu innych możliwych przyczyn - za najbardziej prawdopodobną hipotezę komisja uznała oblodzenie. Świadek zaznaczył, że w warunkach laboratoryjnych nie można odtworzyć wszystkich czynników, w tym wielkości kropel wody w chmurach, które mogły wpłynąć na pracę silników i awarię. Podkreślił, że komisja zawsze wskazuje na najbardziej prawdopodobną przyczynę, ale nie podaje jej ze stuprocentową pewnością.
Michałowski podkreślił pomocną postawę Miłosza, który - jak powiedział - współpracował z komisją, niczego nie ukrywając. Jego postawa bardzo pomogła komisji wyjaśnić przyczyny wypadku - zaznaczył.
Na pytanie sądu, czy kwestionuje wyniki badań komisji, Miłosz odpowiedział twierdząco. Dodał, że - według obliczeń, jakie wykonał ze swoimi kolegami, specjalistami techniki lotniczej - do silników nie mogło się dostać tyle wody, ile przyjęła komisja. Pilot przytoczył też dwa zdarzenia, do których doszło już po wypadku rządowego Mi-8 i po zaostrzeniu instrukcji dotyczących włączania urządzeń przeciwoblodzeniowych.
Jak powiedział, w listopadzie ubiegłego roku w śmigłowcu Mi-8 jednej z eskadr, mimo włączenia instalacji przeciwoblodzeniowej, w temperaturze 2,5 stopnia wyłączył się jeden z dwóch silników. Helikopter zawrócił na lotnisko i wylądował. Według informacji Miłosza, powodu tej awarii dotychczas nie ustalono. Według niego, wcześniej w innej jednostce doszło do podobnego - również niewyjaśnionego - przypadku z silnikiem Mi-8.
Miłosz, wtedy w stopniu majora, pilotował z Wrocławia do Warszawy rządowy śmigłowiec Mi-8, który rozbił się 4 grudnia 2003 pod Warszawą, gdy wyłączyły się obydwa silniki. Miłosz zdołał wylądować, stosując manewr autorotacji - doświadczeni piloci podkreślali potem jego opanowanie i umiejętności.
W wypadku ucierpieli ówczesny premier Leszek Miller, szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów Biura Ochrony Rządu, trzech pilotów i stewardesa. Dwanaście osób przeszło długotrwałe leczenie.
Komisja badająca wypadek za najbardziej prawdopodobną przyczynę awarii uznała oblodzenie wlotów silników. Komisja podkreśliła zarazem, że załoga nie miała danych wskazujących na ryzyko oblodzenia. Ta niewiedza co do warunków meteorologicznych - zdaniem komisji - usprawiedliwia pilota, który miał fałszywy obraz pogody.
Prokuratura oskarżyła Miłosza o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy - przez to, że nie włączył ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej, choć wiedział, że temperatura na pewnych odcinkach lotu spada poniżej wartości określonej w instrukcji - i o nieumyślne spowodowanie wypadku. Grozi mu do 8 lat więzienia.