Przewrót majowy. Czym różnił się od stanu wojennego?
12 maja 1926 roku Józef Piłsudski zdecydował się przekreślić demokratyczną drogę Polski. Zwolennicy tego rozwiązania powiedzieliby, że ratował kraj przed endecką dyktaturą. Przeciwnicy, że napędzało go głównie własne ego.
To nie miał być zamach stanu. Rankiem 12 maja 1926 roku Józef Piłsudski wyruszył wraz z żołnierzami zgrupowanymi na wschód od Warszawy, w kierunku stolicy, ale mimo wszystko swojej żonie przekazał, że jak zwykle wróci na obiad. Teoretycznie nadrzędnym celem Marszałka miało być wymuszenie dymisji rządu Witosa. Na pewno nie zależało mu na rozlewie krwi. O tym, że ta się jednak poleje, zadecydowało dopiero spotkanie na moście.
Niezależnie czy dostrzega się więcej zalet, czy wad w postaci Józefa Piłsudskiego, trudno nie zauważyć, że na jego biografii ciąży potężna zadra narcystyczna, która często kierowała jego poczynaniami. Tak było też tym razem. Uznający siebie za wcielenie króla-ducha z dramatu Słowackiego, marszałek był przekonany, że wystarczy siła jego nazwiska i oddziały zgrupowane na Pradze, a rząd w obliczu szturmu na lewy brzeg Wisły sam poda się do dymisji. Zderzenie z rzeczywistością miało być dla niego szokiem. Podczas spotkania na moście Poniatowskiego prezydent Stanisław Wojciechowski oznajmił mu, że to on reprezentuje wojsko polskie. Następnie niedowierzający Piłsudski zapytał młodego oficera, czy ten "będzie do niego strzelać". Młody odpowiedział, że jeśli dostanie odpowiedni rozkaz, to się nie zawaha.
Przewrót majowy. Starcia w Warszawie
Starcia na ulicach Warszawy potrwały trzy dni. Zginęło w nich 379 osób, choć mogło znacznie więcej. Bieg wydarzeń przyspieszył z dwóch powodów. Z jednej strony poparcie dla Piłsudskiego wyraziła PPS, która była gotowa sparaliżować cały kraj (w tym strategiczny węzeł kolejowy) strajkiem. Z drugiej, rząd zachował się odpowiedzialnie i skapitulował, uniknąwszy wojny domowej. Gdyby Witos myślał tylko o władzy, mógłby wycofać się do Poznania, gdzie stacjonowało przychylniejsze mu wojsko. Do podjęcia takiego kroku namawiał go generał Tadeusz Rozwadowski.
Jan Maria Jackowski wykluczony z klubu PiS? Marek Suski odpowiada
Po trzech dniach Piłsudski miał to, co chciał. Mimo że nagle w jego ręku skupiła się pełnia władzy, to z początku nie zachował się jak rasowy dyktator. Owszem ustanowił nową, wybraną przez siebie władzę, ale została ona zalegalizowana przez – teoretycznie – znienawidzony przez niego Sejm. I choć obóz marszałka z miesiąca na miesiąc zagarniał kolejne obszary życia publicznego dla siebie, to aż do wyborów w 1930 roku życie polityczne w Polsce toczyło się względnie normalnie.
Dziwny to zamach stanu, po którym nie likwiduje się przeciwników, nie rozwiązuje parlamentu i pozwala funkcjonować państwu we względnej harmonii. Patrząc na działania Piłsudskiego po przewrocie, można dojść do wniosku, że albo sam do końca nie wiedział, czego chce, albo podświadomie stosował coś na kształt "taktyki salami", a więc przejmowania władzy po kawałku.
Na pewno między bajki można włożyć opowieść o tym, że chodziło wyłącznie o dymisje Witosa. Piłsudski udzielił licznych wypowiedzi, z których wynikało, że nie tyle chodzi o ten konkretny rząd, ile o stan państwa w ogóle. Skarżył się na gadatliwych polityków, korupcję i niską jakość klasy politycznej. Do żywego dotykał go fakt, że nikt nie poniósł politycznej odpowiedzialności za zamach na prezydenta Gabriela Narutowicza.
Czym innym jednak jest wskazanie wad konstytucji marcowej z 1921 roku (nadmierna władza Sejmu i brak kontroli sądów nad jego poczynaniami), a czym innym atakowanie moralnego zepsucia przeciwników politycznych. Piłsudski zarzucał Sejmowi, że ten ma zbyt duże uprawnienia, ale sam szybko pozwolił prezydentowi na wydawanie rozporządzeń z mocą uchwały.
Józef Piłsudski. Tak doszło do zamachu stanu
Istnieje hipoteza mówiąca, że Piłsudski miał świadomość, jak wątła jest nadwiślańska demokracja i postanowił wykonać ruch wyprzedzający wobec endeków. Patrząc na mapę Europy, widział, jak wokół Polski wyrastają kolejne rządy autorytarne. Czytał gazety, na których łamach prawicowcy wzdychali do Benito Mussoliniego i wiedział, że to właśnie narodowa demokracja stanowi siłę mogącą najlepiej wyjść na zwrocie antydemokratycznym. Tyle że w Polsce – w przeciwieństwie do Włoch – taki zamach stanu napotkałby opór wojska i trudno powiedzieć, kto miałby wcielić się w rolę dyktatora, bo Roman Dmowski był raczej typem starego belfra niż rzutkiego przywódcy.
Trzeba dodać, że idea zamachu stanu nie zrodziła się w jedną noc. Zgromadzeni wokół Piłsudskiego wojskowi sugerowali mu przez kilka lat, że nadszedł czas, aby przejąć władzę siłą. Żeby zrozumieć motywacje tego środowiska, musimy pamiętać, że byli to ludzie żyjący w wiecznej konspiracji, niektórzy z nich mieli wręcz kilkadziesiąt lat doświadczenia bojowego. Przeszli szlak od rewolucji 1905 roku, przez Organizację Bojową PPS, aż po fronty I Wojny Światowej. Zawsze starali się być w centrum wydarzeń i nie odpowiadało im zepchnięcie do koszar.
Bezpośrednia przyczyna zamachu mogła być błaha. Wiele wskazuje na to, że Piłsudskiego ostatecznie sprowokowała wymiana zdań, jaką stoczył na łamach "Nowego Kuriera Polskiego" z Witosem. Najpierw – 9 maja – na dzień przed zaprzysiężeniem rządu, nowy premier odniósł się do pogłosek o szykowanym przewrocie. Mówił, że jeśli Piłsudskiemu naprawdę zależy na Polsce, to powinien "wyjść z ukrycia, stworzyć rząd, wziąć do współpracy wszystkie czynniki twórcze, którym dobro państwa leży na sercu". Odpowiedź Piłsudskiego, na łamach tej samej gazety miała ukazać się 11 maja. Nakład został skonfiskowany przez komisariat rządu w Warszawie.
Przewrót majowy. Zamach zamachowi nierówny
W ramach prowokacji intelektualnej zestawmy ze sobą dwie liczby. Około stu śmiertelnych ofiar stanu wojennego i 379 osób zabitych podczas przewrotu majowego (nie licząc rannych). Co to mówi o osobie marszałka? Czy łatwiej przychodziło mu szafować ludzkim życiem niż generałowi Jaruzelskiemu?
Właśnie zestawienie tych dwóch liczb stanowiło jedną z medialnych linii obrony generała. Dodawał, że Piłsudskiemu "nie groziła interwencja ze strony ZSRR", a całą sprawę przewrotu nazywał "zamiecioną pod dywan".
Oba zdarzenia są do siebie podobne w tym sensie, że politycy zdecydowali się wyprowadzić wojsko na ulice i użyć przemocy, jeden w celu uzyskania władzy, a drugi jej utrzymania. Poza tym różni je bardzo wiele. Piłsudski u wielu miał opinię męża opatrznościowego, który uratował Polskę przed klęską w 1920 roku (abstrahuję teraz od tego, w jakim stopniu faktycznie zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej było jego zasługą), Jaruzelski uosabiał władzę sterowaną z zewnątrz. Piłsudski przeciwstawiał się niespecjalnie lubianej opcji politycznej, Jaruzelski wyprowadzał czołgi przeciwko cywilom. Wreszcie, działania Piłsudskiego wpisywały się w bogatą w Polsce tradycję szlacheckiego rokoszu (wypowiedzenia posłuszeństwa konstytucyjnie wybranemu władcy), a stan wojenny mógł się łatwo kojarzyć z represjami, jakie zaborcy stosowali, by ukarać naród po kolejnych zrywach niepodległościowych. W opracowywaniu bilansów historycznych czysta arytmetyka nie działa. Ważna jest też pamięć i to, do jakiej tradycji się nawiązuje.
Nie mówię tego, żeby Piłsudskiego wybielić, a raczej zrozumieć, dlaczego jego czyn nie budził (i nie budzi) powszechnego oburzenia. Z punktu widzenia wierzącego demokraty każdy zamach wobec legalnie wybranej i niełamiącej zasad umowy społecznej władzy jest złem. Rząd, przeciwko któremu wystąpił Piłsudski, funkcjonował przez dwa dni. Trudno, żeby w tym czasie zasłużył sobie na taki los. Marszałek występował więc raczej przeciwko historycznym zaszłościom, własnym lękom i fobiom.
Ostatecznie zbudowane po zamachu państwo okazało się słabe. Zdeptało demokrację w Polsce (odmawiano rejestracji list wyborczych, tysiące ludzi aresztowano bez wyroku sądowego), nie rozwiązało najbardziej palących problemów epoki (reforma rolna), jego innowacyjność była rozczarowująca (Centralny Okręg Przemysłowy), a kariery robiło się w nim raczej przez znajomości i układy niż dzięki kompetencjom. W momencie próby przetrwało ledwie 17 dni. Inna władza też pewnie nie dałaby rady wobec agresji z września 1939 roku, ale to już gdybanie i historia alternatywna.