Przeszedł plażą 550 km, aby spełnić marzenia dzieci chorych na raka
Zamarzająca woda, ból w kolanach i dużo życzliwości. Tak można opisać 550-kilometrową wędrówkę brzegiem Morza Bałtyckiego, której podjął się Rafał Dadej. Mężczyzna maszerował od Świnoujścia po Piaski. Samotnie, z plecakiem, nocując w namiocie, aby zebrać pieniądze dla trójki podopiecznych z fundacji "Trzeba Marzyć", którzy cierpią na raka.
Czytaj także: Walczył o córkę do samego końca. "Zrobiłem to dla mojej Alicji"
- Podczas marszu nie miałem już żadnych obaw. Było na nie za późno. Wątpliwości pojawiały się przy planowaniu i organizowaniu marszu. Obawiałem się o swoje stawy. W plecaku noszę cały dobytek, jakieś 14-17 kilogramów. Część jedzenia wysłałem sobie samemu pocztą i odbierałem po drodze w Jarosławcu oraz Władysławowie - relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską Rafał Dadej z Fundacji „Trzeba Marzyć”.
Mężczyzna podczas marszu ze Świnoujścia do Piasków mierzył się nie tylko ze swoim organizmem, ale również z pogodą. W ciągu kilku ostatnich dni temperatura spadała do -12, a nawet -15 st.C. Przez porywisty wiatr temperatura odczuwalna wynosiła momentami -20 st. Woda w bidonach zaczynała zamarzać po 15 minutach. Po godzinie całkowicie zmieniała się w lód.
Dadej nocował w namiocie. Przy tak niskiej temperaturze układał się do snu w butach, kurtce i śpiworze.
Bardzo dużą pomoc zaoferowali śmiałkowi strażnicy graniczni oraz kapitanaty portów. Służby pozwoliły na wykorzystanie pasa nadmorskiego do nocowania w namiocie. W normalnych okolicznościach rozbicie namiotu na plaży zagrożone jest grzywną. Dadej skorzystał również z przejścia budowanym tunelem pod Martwą Wisłą, co znacznie skróciło przemarsz przez Gdańsk.
Post użytkownika Fundacja Trzeba Marzyć.
Strażnicy graniczni żegnali Dadeja na granicy polsko-niemieckiej w Świnoujściu, gdzie rozpoczął swoją wędrówkę. Wpierali go również przez cały czas drogi. Każdego dnia piechur otrzymywał telefony od zainteresowanych pograniczników. Funkcjonariusze kilkukrotnie przywieźli mężczyźnie ciepłą herbatę. Na mecie marszu tuż przy granicy z Rosją mężczyźnie wręczono okolicznościowy dyplom.
Mężczyzna opowiada nam, że podczas drogi spotkał się z wielką życzliwością i otwartością spotykanych ludzi. - Wielu z nich zapraszało mnie do domów. Proponowali nocleg. Oczywiście ze względu na przyjęte zasady marszu, nie mogłem się zgodzić. Jedna z kobiet w sklepie, gdy dowiedziała się, w jakim celu maszeruję, nie chciała ode mnie zapłaty za kupione rzeczy – z uśmiechem relacjonuje Dadej.
Celem akcji było zebranie pieniędzy niezbędnych do zrealizowania największego marzenia trójki podpieczonych fundacji. Wojtek, Julia i Kacper chcieli wybrać się do paryskiego Disneylandu. Teraz dzięki sponsorom będzie to możliwe.