Przełom w sprawie wypadku na Słowacji. Jeden z Polaków wyjdzie z aresztu
Jeden z polskich kierowców, podejrzanych o udział w tragicznym wypadku na Słowacji, wkrótce wyjdzie z aresztu. Poza wyrzutami sumienia, będzie czysty jak łza. Policja popełniła prosty błąd - dowiaduje się Wirtualna Polska.
22.03.2019 06:33
Sąd Konstytucyjny na Słowacji po rozpatrzeniu skargi adwokatów Łukasza K., kierowcy czarnego mercedesa, organizatora tragicznego rajdu w Dolnym Kubinie nakazał uwolnienie go z aresztu. Przesądziło o tym to, co wydarzyło się tuż po wypadku.
Kierowca mercedesa jako pierwszy wyprzedzał kolumnę słowackich aut. Na dokumentującym tragedię filmie (patrz poniżej) widać, że zakończył manewr bez draśnięcia swojego auta. Został ukarany przez policję mandatem za prędkość oraz manewr wyprzedzania na linii ciągłej. Sąd uznał, że skoro kierowca przyjął mandat, to zgodnie z prawem został już ukarany. Nie może odpowiadać drugi raz za udział w tym samym zdarzeniu.
Ten szczegół ma duże znaczenie w śledztwie dotyczącym śmiertelnego wypadku w Dolnym Kubinie. Słowacka policja zorientowała się, że jeden podejrzany uniknie surowszej kary. Wówczas próbowano anulować opłacony mandat. Również tę procedurę zakwestionował sąd.
Publiczny lincz na kierowcach. Żałują, chcą wypłacić pieniądze
- Przetrzymywanie polskich kierowców w areszcie, w szczególności Łukasza K. to efekt publicznego linczu po wypadku - mówi mec. Bartosz Graś z kancelarii Kijewski Graś w Warszawie.
Podkreśla, że ze strony jego klientów padły nie tylko przeprosiny. Gotowi są przekazać finansowe zadośćuczynienie państwu Onczo, czyli rodzinie zmarłego kierowcy skody. Zgodnie z przepisami adwokaci nie mogą kontaktować się z poszkodowanymi do czasu zakończenia sprawy.
- Widocznie wszyscy muszą cierpieć dla satysfakcji słowackiego społeczeństwa. Mało tego, drogówka nowe nagrania z wykroczeniami innych polskich kierowców oznaczała komentarzami "patrzcie kolejny polski pirat" albo "potencjalny zabójca" - dodaje zbulwersowany mecenas Graś.
Sędzia ostry dla Polaków. Wkrótce koniec śledztwa
Pomimo jasnego rozstrzygnięcia w sądzie konstytucyjnym, sędzia, który zarządził areszt wobec Polaka nie kwapi się sięgnąć po dokumenty. Adwokaci Polaków próbują wywołać presję drogą dyplomatyczną.
Ostatnio Słowacy lepiej traktują aresztowanych kierowców. Naczelnik więzienia miał nawet osobiście pojechać na granicę po gazety dla pensjonariuszy.
Nieugięty dotąd prokurator nieco zmienił ton. - Analizujemy sprawę aresztu, biorąc również pod uwagę okoliczności sprawy i czas zatrzymania. W ciągu kilku tygodni można spodziewać się, że śledztwo zostanie ukończone, a efekty przedłożone sądowi w celu wydania wyroku - mówi WP Matusz Harkabus, zastępca szefa prokuratury w Żylinie.
Nowy wątek w śledztwie. Dramatyczny film mógł być zmanipulowany
To nie wszystkie sensacje ze śledztwa w sprawie wypadku w Dolnym Kubinie. Polscy biegli sądowi, oceniający film, skłaniają się ku tezie, że nagranie mogło być przyspieszone dla dodania mu dramatyzmu. Policja nadała mu tytuł: "Ścigali się i zabili niewinnego ojca rodziny".
Według analizy kierowcy mogli jechać z prędkością ok. 120 km/h - tylko w momencie wyprzedzania. Nie było ścigania się na dłuższej trasie - tak ma wynikać z danych zabezpieczonych z komputerów aut.
Adwokaci przekonują jednak, że w historii słowackiego sądownictwa nie było kary bezwzględnego więzienia za wypadek drogowy.
Co ciekawe, słowacka prokuratura początkowo zezwoliła na zwrot uszkodzonych aut ferrari oraz porsche do Polski. Potem jednak zażądała zwrotu "dowodów rzeczowych".
Nieoficjalnie wiadomo, że posypał się plan oskarżenia polskich kierowców o stworzenie powszechnego zagrożenia dla bezpieczeństwa - za co grozi do 20 lat więzienia. Dowodem na rzekomo szaleńczy rajd miały być informacje z monitoringu tras na Orawie oraz nagrania z kamer innych kierowców aut. Nowe dowody na winę Polaków jednak się nie pojawiły.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl