Przejść koronawirusa to nie wszystko. Daria ma ciężkie powikłania. "Tego się nie spodziewałam"
Pierwszy miesiąc po przebyciu choroby głównie leżała. Do pracy wróciła dopiero po trzech. Od jej "wyzdrowienia" minęło już pięć miesięcy, a nadal walczy o powrót do pełni sił. - Bałam się, że może być źle, ale zdecydowanie nie pomyślałam, że aż tak - mówi Wirtualnej Polsce 26-letnia Daria.
26-letnia Daria koronawirusem zaraziła się w czerwcu. Co prawda, i mówi nam o tym otwarcie, ma nadwagę, która mogła przyczynić się do cięższego przebiegu choroby. Ale takich powikłań, z którymi walczy od miesięcy i walczyć może jeszcze lata, nigdy się nie spodziewała.
Zaczęło się w połowie czerwca. Wejście po schodach do mieszkania zaczęło graniczyć z cudem. – Tego dnia miałam problem z dojściem już na pierwsze piętro. Czułam się bardzo słabo, jakby zniknęły mi mięśnie. Opadłam z sił – mówi WP.
Doszedł ból gardła, głowy, katar i gorączka – 38 stopni. - Podczas teleporady doktor oświadczył, że to przeziębienie i nie mam się czym martwić, ponieważ według jego wiedzy objawem koronawirusa nie jest katar – opowiada Daria. Następnego dnia temperatura wzrosła do 39 stopni. - Podczas kaszlu odczuwałam już ból w klatce. Byłam coraz bardziej osłabiona. Na kolejnej teleporadzie znów zdiagnozowano u mnie przeziębienie - wspomina 26-latka.
Kierunek szpital
- Czułam się coraz gorzej, doszły duszności i problem z robieniem najprostszych czynności. Z każdym dniem coraz trudniej było mi oddychać. W końcu zaczęłam się dusić – opowiada Daria.
Trafiła do szpitala. - Zostałam zbadana, podłączona pod tlen, dostałam leki. Wynik testu na COVID-19 – pozytywny. Przez pierwsze trzy dni w szpitalu było tylko gorzej. Nie byłam w stanie wytrzymać bez tlenu. Czułam ogromny ucisk w klatce, płytki i szybki oddech, ciągły ból głowy, duszący kaszel. Dojście do toalety było kolosalnym wyczynem, gdyż samo odwrócenie się na łóżku wymagało wysiłku i sprawiało ból – mówi Daria.
Wspomina, że prawie nie spała. Męczyły ją bezdechy senne.
- Czułam się bezsilna fizycznie i psychicznie. Byłam całkowicie zdana na personel szpitala – dodaje.
Astma i nerwica sercowa
W szpitalu w sumie spędziła dwa tygodnie.
- Po wyjściu myślałam, że wszystko, co złe, już ustąpiło. Nadal byłam słaba, a płuca były mało wydolne, a do tego nagle, dzień czy dwa po wyjściu ze szpitala, pojawiły się problemy sercowo-naczyniowe. Odczuwałam silny ból w klatce i ukłucia. Miałam podwyższone ciśnienie i bardzo wysokie tętno. Gdy leżałam, moje tętno wynosiło 140 – wspomina 26-latka.
Została skierowana pod opiekę kardiologa. Diagnoza: nerwica sercowa.
Poszła też do pulmonologa. Po tej wizycie lekarz jako powikłanie po koronawirusie stwierdził astmę.
Miesiąc w łóżku
- Przez pierwszy miesiąc głównie leżałam. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo zwyczajnie nie miałam na nic siły. Jedyne wyjścia z domu to były wizyty u kardiologa i pulmonologa – wyjaśnia Daria.
Pomagali jej rodzice, bo na czas rekonwalescencji wróciła do rodzinnego domu. – To może zabrzmieć śmiesznie, ale przez pierwsze dwa albo trzy tygodnie po wyjściu ze szpitala spałam z mamą. Po prostu bardzo bałam się zostać sama. Bałam się bezdechów w nocy, kołatania serca. Bałam się, że zasnę i już się nie obudzę – wyznaje 26-latka.
Wspomina: - Pamiętam, jak w tym czasie odwiedzili mnie dziadkowie. Wyszłam na chwilę z łóżka, żeby z nimi posiedzieć. Niestety bardzo szybko do niego wróciłam. Przez lekkie zamieszanie, większą liczbę osób w moim otoczeniu i lekki hałas spowodowany rozmowami poczułam lęk i osaczenie. Od razu serce zaczęło mi łomotać, głowa boleć, czułam ścisk w klatce. Wytrzymałam maksymalnie 10 minut – opowiada.
Dom, sklep, lekarz
Pod koniec lipca, czyli miesiąc po wyjściu ze szpitala, zaczęła pomału wychodzić z domu. – Chodziłam już nie tylko na obowiązkowe wizyty lekarskie, a też na spacery, czy do sklepu po drobne zakupy. Wróciłam do swojego mieszkania i pierwszy raz udało mi się pokonać schody, to był przełom lipca i sierpnia. Ale był to znaczny wysiłek. Nigdy czegoś takiego nie czułam – dodaje Daria.
- Sierpień był miesiącem, w którym zaczęłam widzieć światełko w tunelu. Coraz mniej męczyły mnie obowiązki domowe, trochę więcej wychodziłam na zewnątrz – mówi.
Do pracy wróciła po ponad 3 miesiącach.
Powrót do pracy i… bariera
Daria pracuje w sklepie odzieżowym. - Na początku odczuwałam barierę psychiczną. Bałam się, że zasłabnę, albo że znów zarażę się czymś od klientów, którzy często za nic mają maseczki, dezynfekcję czy zachowanie dystansu. Bałam się też po prostu tłumu, czułam, że panikuję w takich sytuacjach – opowiada.
I dodaje: - Nadal szybciej się męczę, gdy trzeba zrobić coś fizycznie, przyjmowanie czy pakowanie ciężkich kartonów z dostawą nigdy nie sprawiało mi tyle trudności.
- Na szczęście mogę liczyć na moje koleżanki z pracy, które są wyrozumiałe i starają się mnie odciążyć jak tylko się da – podkreśla.
Pięć miesięcy później
Obecnie Daria przyznaje, że nadal czuje zmniejszoną wydolność płuc. - Męczę się szybciej i miewam ciągłe epizody arytmii czy tachykardii – wyznaje.
26-latka apeluje: - Nie myślmy egoistycznie. To, że nas nie dotknął koronawirus, nie oznacza, że nie istnieje. Do zakażenia może dojść wszędzie: w pracy, na zakupach czy spotkaniu towarzyskim. Wirus nie wybiera, dotyka każdego niezależnie od płci, wykształcenia, wieku czy poglądów politycznych. Jedna osoba koronawirusa może przejść bardzo lekko, druga skończy jak ja, z chorobami przewlekłymi. Jeszcze inna zakażenie przypłacić może życiem.