Przegrana znaczonymi kartami [OPINIA]
Te wybory nie tyle wygrała opozycja, ile przegrał - choć indywidualnie zdobył najwięcej głosów - PiS. Symbolicznym podsumowaniem klapy, kupionej za wiele miliardów złotych, jest referendum. Trudno o bardziej widowiskowy obraz nieudacznictwa. Propaganda rodem z mediów publicznych nie chwyta - pisze Tomasz Terlikowski dla Wirtualnej Polski.
16.10.2023 18:06
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Referendum, jakie zafundowało za państwowe pieniądze Prawo i Sprawiedliwość, zakończyło się absolutnym blamażem.
To, co miało być siłą i sposobem kolejnego wzmocnienia przekazów dnia PiS, okazało się najlepszym symbolicznym dowodem tego, że jak komuś coś nie idzie, to nie idzie po całości.
Partia władzy zdecydowała się wymyślić polityczną grę - taką, w której jest najlepsza, potem ustalić jej reguły tak, by nie istniała możliwość wygranej przeciwnika, i dodatkowo oznaczyć karty i zamontować czujniki, które miały demaskować każdy zwód przeciwnika. A na koniec przerżnęła grę, którą sama wymyśliła od początku do końca.
Jeśli coś jest widowiskowym dowodem nieudacznictwa spin doktorów Prawa i Sprawiedliwości, to właśnie to referendum. Ładując w nie miliardy złotych władzy i tak nie udało się uzyskać odpowiedniej frekwencji.
44,9 proc. uczestniczących w nim oznacza nie tylko, że referendum jest nieważne, ale przede wszystkim, że ogromna grupa Polaków zdecydowała się odmówić uczestnictwa w chucpie. I to ze świadomością, że ich głos sprzeciwu nie jest tajny, bo został odnotowany na spisach wyborców i musiał zostać wypowiedziany publicznie.
Zaklinanie rzeczywistości i przekonywanie, że winni wszystkiemu są źli członkowie komisji, którzy w istocie złamali prawo oraz przyczynili się do sfałszowania jego wyników, niewiele w tej sprawie zmienią.
Referendum bowiem pokazało, że model propagandy, jaką zaproponował PiS, jest nie do zaakceptowania przez znaczącą część społeczeństwa. I to także tą, która - gdyby pytania zostały sformułowane w inny, mniej populistyczny sposób - być może zagłosowałaby zgodnie z intencjami partii władzy. Ludzie nie chcieli być traktowani jak idioci i pokazali to.
Zobacz także
Polityczna prawica, niekoniecznie ta PiS-owska, bo tak już winę za porażkę zrzuca na obce siły, które miały propagandowo kupić i zmobilizować młodzież, i mieszkańców wielkich miast, ale także politycy w ogóle, powinni obecnie wyciągnąć wnioski z tego, co przydarzyło się Prawu i Sprawiedliwości.
To ważna lekcja, która pokazuje, jak grać nie należy. Oraz co się dzieje, gdy ma się niezły politycznie nośny temat i nieograniczone środki, by go zrealizować - bo wciąż można z własnej głupoty przegrać i się skompromitować.
W tej historii widać to jak na dłoni.
Zacznijmy więc od początku. Pierwotnym pomysłem Prawa i Sprawiedliwości było przeprowadzenie referendum w sprawie przyjmowania uchodźców. Jego bezpośrednią przyczyną była unijna decyzja o solidarnej (a nie obowiązkowej, jak przekonywał PiS) relokacji uchodźców.
Tę sprawę, znając emocje społeczne w Polsce, PiS mogło spokojnie wygrać. Szczególnie że późniejsze wydarzenia z Lampedusy, zamieszki we Francji, a nawet ostatnie zamachy Hamasu w Izraelu, mogły wzmacniać antyemigrancki i antyislamski przekaz tej partii.
I nawet jeśli mnie samemu taka polityka wydaje się nieodpowiedzialna demograficznie i społecznie, a do tego niedopuszczalna moralnie (bo nie szczuje się przeciwko innym, i nie odmawia pomocy tym, którzy jej potrzebują), to twarda analiza postaw i przekonań Polaków pozwala postawić jasną tezę, że PiS mógł akurat na takim referendum zyskać.
Jeśli nie zyskał to z trzech zasadniczych powodów.
Po pierwsze postanowił przegrzać i do pierwszego - dość oczywistego z perspektywy jego (i nie tylko jego) wyborców pytania dodał trzy następne. Jest faktem, że w poprzednich wyborach sprawy, które poruszono w referendalnych pytaniach "grzały" twardy elektorat Prawa i Sprawiedliwości, ale jest też jasne, że dla elektoratu umiarkowanego nie były już one tak kluczowe. A jakby tego było mało opozycja - już zdecydowanie wcześniej, bo kilka lat, a najpóźniej kilka miesięcy temu - zeszła w tych sprawach z linii strzału.
Referendalna bajaderka - by posłużyć się nazwą ciastka określanego mianem powstającego z resztek - złożona z tego, co kiedyś pozwalało wygrywać wybory, teraz okazała się kompletnie niestrawna.
Także dlatego, że "doprawiono" ją modelem populizmu skierowanego do "idiotów". Pytania były nie tylko tendencyjne, ale sformułowane tak, by zwyczajnie nie dało się odpowiedzieć na nie inaczej, niż chciała tego władza. A gdyby ktoś jeszcze tego nie zauważył to autorzy na miarę "paskowych" z mediów publicznych jeszcze podkręcili zawarty w nich przekaz.
To mocny dowód, że nawet jeśli politycy w skryciu pogardzają inteligencją wyborców, nawet jeśli uważają, że najbardziej nachalna i brutalna propaganda, sprzedaje się skutecznie, to pokazywanie tego aż tak otwarcie, jak w czasie referendum, zwyczajnie nie przynosi efektów. Jest przeciwskuteczne, jeśli chce się dotrzeć do bardziej umiarkowanych wyborców.
Bezczelność ("nie mamy Pana płaszcza i co nam Pan zrobi") nie mogła przynieść dobitych skutków. Przesolenie i uznanie klientów za niegodnych lepsze strawy nie sprawdza się nie tylko w restauracjach, ale i polityce.
Mało skuteczne jest także wciskanie klientom towarów przechodzonych, modnych w innych sezonach i niewzięcie pod uwagę, że młodsi wyborcy już kompletnie nie kupują hitów sprzed kilku sezonów.
Fryzury i sweterki z lat 80. i 90. XX wieku (sam je nosiłem, więc to nie jest zarzut do nikogo) budzą obecnie raczej rozbawienie niż fascynację. Produkty polityczne zaś starzeją się jeszcze szybciej. Uznanie więc, że hitem sezonu będą odgrzewane kotlety, też nie mogło przynieść efektów.
Poziom zainfekowania złymi wzorcami politycznymi, umiejętność zrzucania odpowiedzialności na obce siły, a także plemienność obecnego Prawa i Sprawiedliwości (ale szerzej polskiej polityki w ogóle) sprawia, że nie można mieć wielkiej nadziei na zmianę tego modelu politycznego w tej partii.
Jeśli prawica chce rzeczywiście szukać poparcia wśród młodszego pokolenia, musi zacząć szukać innych metod dotarcia, a także innych instytucjonalnych modeli.
Historia przegranego w kompromitujący sposób referendum może się okazać ważną lekcją dla nowych konserwatywnych i populistycznych również polityków. Powinna także uświadomić wszystkim graczom sceny politycznej, że pewne działania zwyczajnie się nie opłacają.
Jest to jednak także ważne przypomnienie, że w życiu każdej partii przychodzi moment, gdy - nawet to, co kiedyś szło jej najlepiej - przestaje się sprawdzać.
I wtedy, zamiast podgrzewać danie jeszcze mocniej, zamiast krzyczeć jeszcze głośniej, trzeba zająć się uważnym słuchaniem tego, czego chcą wyborcy. PiS kiedyś tę umiejętność miało, ale zajęte zawłaszczaniem państwa zwyczajnie ją straciło.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".