Przedterminowe wybory? Stawka jest zbyt wysoka [OPINIA]
Nastroje społeczne są rozchwiane. Czas działa na korzyść obozu władzy, ale nagła szansa na nowe starcie, na powrót do władzy, mogłaby dać Kaczyńskiemu wiatr w żagle - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
04.02.2024 20:00
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Donald Tusk postraszył ostatnio Andrzeja Dudę, że jeśli będzie kombinował z podpisaniem budżetu, to nowa większość sejmowa zdecyduje się na rozpisanie przedterminowych wyborów. Co zabawne, wcześniej to z Pałacu Prezydenckiego płynęły niejasne groźby, że jego główny lokator może szukać pretekstu do rozwiązania obecnego sejmu i żeby rząd miał się na baczności. Aby dopełnić obrazu straszących się nawzajem polityków, trzeba także wspomnieć o Jarosławie Kaczyńskim, który także pomrukiwał coś w swoim insynuacyjnym stylu o wcześniejszych wyborach. Tyle tylko, że najprawdopodobniej do takiej przedterminowej elekcji parlamentarnej nie dojdzie. Z prostego powodu – nikt nie może być pewien jej wyniku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niby wszystko wskazuje na to, że nowa większość sejmowa powinna odnieść w niej spektakularny sukces, bo przecież wybiła poprzedniej władzy zęby jadowe w postaci mediów publicznych (ze szczególnym uwzględnieniem TVP), wprowadza popularne ustawy, w marcu cała strefa budżetowa (ze szczególnym uwzględnieniem nauczycieli) otrzyma znaczące podwyżki płac, proces ujawniania afer PiS idzie w najlepsze, a politycy KO, PSL, PL2050 i Lewicy zyskują w rankingach zaufania społecznego (tak samo zresztą, jak same partie). Co zatem mogłoby pójść nie tak i dlaczego perspektywa zdobycia większości konstytucyjnej w sejmie, pozwalającej obalać prezydenckie weta, miałaby się nie ziścić?
Elektorat PiS jest w "szoku"
Otóż jest jeden czynnik, który może wszystkie te zasadne argumenty obrócić wniwecz i pozwolić na realizację snu pisowców powrotu do władzy. Tym czynnikiem jest mobilizacja. O ile wyborcy władzy są usatysfakcjonowani obecnym stanem rzeczy i podoba im się to, co dzieje się w kraju, o tyle elektorat PiS jest w "szoku i niedowierzaniu".
Na ich oczach aresztowani są ich bohaterowie, których następnie siepacze Tuska torturują w więzieniach; z pracy wyrzucani są wybitni fachowcy zapewniający w Orlenie i innych spółkach powstrzymanie wykupywania majątku narodowego przez Niemców; z ekranów ich ulubionej telewizji zostali usunięci wybitni mediaworkerzy w rodzaju Holeckiej, Pereiry czy Kłeczka; w wymiarze sprawiedliwości patriotów od Ziobry zastępują przedstawiciele kasty "rzeźnika" Bodnara. Ale najważniejsze z ich perspektywy – Polska została opanowana przez "koalicję 13 grudnia", znajduje się pod okupacją junty Tuska, a rządzi nią dyktatura pułkowników.
Zobacz także
Proszę się zatem zastanowić nad tym, czyj elektorat stałby w czasie wiosennych przedterminowych wyborów przed lokalami wyborczymi do trzeciej nad ranem - obozu władzy czy opozycji? Komu bardziej by zależało? Kto miałby większą motywację do oddania głosu? Wyborcy KO czy Lewicy nie bardzo wiedzieliby, dlaczego po raz kolejny mają masowo pojawić się przy urnach wyborczych, zwłaszcza że spełnili swój obywatelski obowiązek 15 października. Natomiast zwolennicy PiS na pewno byliby bardzo zmotywowani, by ratować Polskę przed kolejnym rozbiorem.
I nawet nie chodzi o to, że w dniu elekcji stawiłoby się ich więcej, niż przed pół rokiem – rzecz w tym, że owe 7,6 miliona ówczesnych wyborców Kaczyńskiego w nowej sytuacji, przy demobilizacji części elektoratu partii rządzących, dałoby PiS nie 35 proc., jak wówczas, ale około 40 proc. poparcia, co mogłoby się przełożyć na czterdzieści kilka procent miejsc w sejmie.
Czy to pewny scenariusz? Nie. Nie wiem tego ja i nie wie tego nikt inny. Bo nastroje społeczne są rozchwiane. Czas działa na korzyść obozu władzy, ale nagła szansa na nowe starcie, na powrót do władzy, mogłaby dać Kaczyńskiemu wiatr w żagle. Choć możliwe, że skończyłoby się jego spektakularną klęską. Lub – żeby repertuar wyników byłe pełen – powtórzeniem rozdziału szabel sejmowych tak, jak stało się po 15 października.
Zobacz także
Stawka jest zbyt wysoka
Czyli co – zapyta ktoś wnikliwy – może wygrać PiS, może wygrać znacząco rząd lub może być tak, jak jest? To co z pana za politolog!? I taki szczególarz miałby rację. Tyle tylko, że w podobnej sytuacji są inni gracze na scenie politycznej – także Tusk i Kaczyński. Mogą straszyć się nawzajem (i nas przy okazji), ale obaj boją się sami – że ich kalkulacje co do oczekiwanych profitów wynikających z przedterminowych wyborów okażą się błędne. Dlatego prawdopodobnie nic nie zrobią. A żeby coś się w tej materii stało, musieli obaj podjąć tę samą decyzję. Wola jednego z nich nie wystarczy.
Żeby obecnie skrócić kadencję Sejmu potrzeba 2/3 głosów w Sejmie, czyli 307, co oznacza, że za takim wnioskiem musiałyby zagłosować kluby KO i PiS. A to oznacza, że Tusk i Kaczyński musieliby zgodnie dojść do wniosku, że każdemu z nich to się opłaca i że jednocześnie porażka tego drugiego będzie końcem jego kariery politycznej. I któryś z nich musiałby w takim rozumowaniu popełnić życiowy błąd, bo w istocie przegrana KO lub PiS byłaby jednocześnie politycznym pogrzebem lidera pierwszej, lub drugiej formacji.
Stawka jest zbyt wysoka i nie sądzę, by któryś z tych tak dojrzałych i doświadczonych polityków aż tak bardzo pomylił się w swoich kalkulacjach. Ale może ich przeceniam? A przynajmniej jednego z nich?
Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski*
*Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego i byłym europosłem (2009-2014). Wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".