Przedszkole - początek wszystkich problemów
Wmuszanie obiadu, leżakowanie i strach, czy rodzice nie zostawili nas tu na zawsze. To się zmienia. Zbyt wolno, jeśli wiemy, że wychowanie przedszkolne to czas krytyczny dla dziecięcej psychiki.
17.02.2005 | aktual.: 12.06.2018 14:30
"Napisz o pani Teresce, która nie pozwalała się dzieciom ruszać w czasie leżakowania. Musiałam przewracać się na drugi bok tak, żeby nie widziała!". "I o pani Ali, która kazała dzieciom śmiać się z dziewczynki, bo ta zsiusiała się w majtki. Pani nie pozwoliła jej iść do toalety, bo miał być obiad". Takich zamówień miałam wiele. Dowiadując się, że mam pisać o przedszkolach, każdy wywlekał przedszkolne traumy.
Przedszkola powstały w XIX wieku. Powód? Rozwój przemysłu. Chodziło o to, by dzieci pracujących kobiet "przechować" przez parę godzin we w miarę bezpiecznych warunkach. Na początku więc przedszkola powstały dla dorosłych. Druga połowa XX wieku przyniosła nowe odkrycia dotyczące psychologii dziecięcej. Okazało się, że u człowieka w wieku trzech, czterech, pięciu lat intensywnie rozwijają się zdolności społeczne i intelektualne. Trzeba było coś zrobić, by przedszkola z przechowalni zmieniły się w miejsca kształcące kreatywnych, samodzielnych ludzi. I o ile na Zachodzie się udało, w Polsce to droga przez mękę.
LEPIEJ Z MAMĄ?
Amerykańska High/Scope Educational Research Foundation śledziła losy kilkuset osób przez blisko 40 lat. Sprawdzano, jak im się powodzi w wieku 14, 19, 27 i 40 lat. Okazało się, że ci, którzy chodzili do dobrego przedszkola, jako dorośli zarabiają więcej, rzadziej cierpią z powodu bezrobocia, częściej kończą studia i znacznie rzadziej popadają w konflikt z prawem niż ci, którzy spędzili ten czas w domu. Badania dowodzą, że każdy dolar wydany na edukację przedszkolną wraca pomnożony 17 razy. Skąd? Z podatków płaconych przez lepiej zarabiających absolwentów przedszkoli, z oszczędności na opiece społecznej w stosunku do bezrobotnych. Z tego, że mniej osób trzeba utrzymywać w więzieniach.
"Napisz o pani Eli, która zaciągała gadatliwe dziecko do kuchni i groziła, że obetnie mu język nożem". Więc jak to jest z tym przedszkolem?
- W Polsce źle - mówi zapytana o to Teresa Ogrodzińska, prezes Fundacji Rozwoju Dzieci imienia Amosa Komenskiego. - Po pierwsze, wiele przedszkoli działa według zasad tradycyjnej, nieuwzględniającej najnowszych odkryć pedagogiki. Po drugie, zamiast je poprawiać, w Polsce przedszkola się likwiduje. A to naprawdę nie jest droga, jaką podąża Europa. W Europie do przedszkoli chodzi blisko 80 procent dzieci. W Polsce o połowę mniej. Na polskiej wsi to zaledwie 13 procent.
Na Węgrzech do przedszkola chodzą wszystkie dzieci. W Portugalii każde dziecko ma zagwarantowany dostęp do wychowania przedszkolnego - choć nie jest obowiązkowe. Do dzieci z niedostępnych terenów jeżdżą wędrowne nauczycielki opłacane przez rząd. W Wielkiej Brytanii obowiązek szkolny zaczyna się od czwartego roku życia - pierwsze dwa lata to przygotowanie do nauki. Wcześniej dzieci mają wiele możliwości: dla maluchów tworzy się tak zwane playgroups, czyli grupy zabaw, świetlice, po wsiach jeżdżą świetlicobusy.
Tymczasem według badań CBOS-u co piąty Polak uważa, że to matka powinna się zajmować dzieckiem do czasu rozpoczęcia przez nie nauki w szkole. - W upowszechnieniu wychowania przedszkolnego za nami jest chyba tylko Albania - komentuje Teresa Ogrodzińska. - Wiele istniejących przedszkoli nie przygotowuje dziecka do życia w dzisiejszym społeczeństwie.
- Głównym problemem tra-dycyjnych polskich przedszkoli jest zabijanie w dziecku samodzielności - mówi Monika Rościszewska-Woźniak, psycholog dziecięcy. - Nie daje mu się przestrzeni do samodzielnego eksplorowania świata. Granice wolności ustawione są tak wąsko, że w praktyce dzieci robią to, co im się każe. Nie podejmują decyzji i nie uczą się na własnych błędach. Traktuje się je jak jednolitą grupę, a one mają bardzo różne potrzeby i inne tempo rozwoju.
W wielu przedszkolach niechętnie zmienia się relacje z rodzicami. Panuje lęk: nauczyciele boją się o bezpieczeństwo dzieci, boją się kontroli, zmian. Dlatego często kurczowo trzymają się programów, które rzadko są dostowane do potrzeb dzieci.
- Zawieźliśmy nasze przedszkolanki do Niemiec, by obejrzały tam przedszkola - mówi Teresa Ogrodzińska. - To był szok. Że nie ma tylu zabawek, że podłoga się nie błyszczy. A gdy zobaczyły dziewczynki, które wycinały z papieru, mało nie umarły ze zgrozy. Przecież nożyczkami można zrobić krzywdę!
"Napisz o przedszkolu, w którym zabroniono myć zęby po obiedzie, bo pani bała się, że dzieci zrobią sobie krzywdę szczoteczkami do zębów".
RODZIC BUNTOWNIK
- To, jak funkcjonują dziś polskie przedszkola, jest w dużym stopniu spuścizną po komunizmie - mówi profesor Anna Brzezińska ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. - Studia pedagogiczne były łatwym sposobem uzyskania tytułu magistra. Trafiały tu często osoby bez powołania. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Gdy w Polsce rozmawia się o edukacji, to ma się na myśli licea, studia, czasem podstawówki czy gimnazja. O przedszkolu się nie mówi.
Tymczasem wiele badań pokazuje, że to bardzo ważna instytucja. Zajmuje się dziećmi w wieku, w którym buduje się w nich poczucie własnej wartości, pewność siebie, koncentracja, umiejętność słuchania, rozwój psychoruchowy, rozwijają zdolności życia w grupie. W Polsce wychowanie przedszkolne wprowadzono w 1932 roku. Po II wojnie światowej uznano je za jedną ze sztandarowych zdobyczy systemu, bo umożliwiało wykonywanie obowiązków masom pracującym, będąc jednocześnie pierwszym etapem indoktrynacji.
Dzieci należało przyprowadzić o 8 rano, odebrać o 16. W tym czasie trudną rolę wychowania przejmowało na siebie państwo. Rodzice nie mogli krytykować jego metod. Zakładano, że dziecko jest bezradne i bez dorosłego nic nie zrobi. Trzymano je pod stałą kontrolą, nie ufano mu. - Dziecko miało wykonywać polecenia pani i być posłuszne - mówi profesor Brzezińska. - Wszelkie przejawy indywidualizmu piętnowano mianem "niegrzeczności" i karano. To było wykształcanie bezradności. Wychowywanie bezwolnego człowieka podporządkowanego władzy.
Przedszkole było kolejną instytucją służącą urabianiu charakteru. Dziś, mimo że komunizm upadł blisko 20 lat temu, reformą przedszkoli nikt się nie zainteresował. Tę ideologię wciąż sączy się dzieciom do głów, choć już zupełnie nieświadomie.
Świadomi katastrofy bywają rodzice. Dzięki nim pod koniec lat 80. zaczęły powstawać przedszkola prywatne, traktujące dziecko i rodziców jak klientów, którzy gdy im się nie spodoba, pójdą do konkurencji. Dzięki tym przedszkolom do programu zaczęto wprowadzać nowoczesną psychologię, alternatywne metody wychowawcze.
Jednym z rodziców buntowników była Monika Rościszewska-Woźniak. W początkach lat 80. wraz z grupą znajomych mających dzieci w wieku przedszkolnym działała w nieformalnym Stowarzyszeniu Dobrego Zajmowania się Dziećmi. - Marzyliśmy, by przedszkole wspomagało rozwój naszych dzieci, a nie było tylko przechowalnią. Nie chcieliśmy, by je odgórnie programowano. Podzieliliśmy się dyżurami, ustaliliśmy zasady działania. Trochę na podstawie niewielu dostępnych zachodnich publikacji, trochę w dyskusjach.
Te zasady były szokujące: rodzice mogli przyprowadzać dziecko przez cały dzień. Wchodzili do środka, raz w tygodniu mieli kilkugodzinne dyżury. Dzieci nie zmuszano do jedzenia, leżakowania i nie musiały prosić o pozwolenie, by iść do toalety. - Mogły się bawić, czym chciały. Próbowaliśmy znaleźć równowagę między zachowaniem ich wolności a podstawami dyscypliny i uczeniem reguł społecznych - opowiada Monika Rościszewska-Woźniak.
- Czy od tego czasu przedszkola się zmieniły? - pytam. - Zmieniają się. Motorem są rodzice, ale i niektórzy nauczyciele. Jest też kilka organizacji pozarządowych, które organizują szkolenia, pokazują nowe standardy, trendy.
NAJWAŻNIEJSZY PORZĄDEK
- To trudne - mówi Teresa Ogrodzińska. - W wielu rodzinach główny nacisk kładzie się na posłuszeństwo, porządek, kindersztubę. W ogóle nie myśli się o tym, że dziecko wie, czego chce. Uważa się, że jest głupie, bo jest małe. Podobne przekonanie panuje w przedszkolach.
- Na szkoleniach najwięcej emocji wzbudza, gdy mówimy, że dzieci nie powinno się zmuszać do jedzenia i leżakowania - dodaje Ogrodzińska. Jak to? Dać się dziecku zagłodzić? Nie kazać spać? Przecież dziecko potrzebuje snu.
- Jak będzie potrzebować, to samo powie - tłumaczymy. - A nikt nie słyszał o zdrowych dzieciach, które zmarły śmiercią głodową same z siebie. Oczywiście o ile zamiast obiadu, którego jeść nie chciały, nie dawano im słodyczy.
"Proszę, napisz o paniach, które kazały jeść, nawet gdy wszystko było zimne, i nie przejmowały się, że wymiotowałam, bo nie mogłam". - A dlaczego nie namawiać do jedzenia? - pytam. - Mnie tam namawiano całe dzieciństwo.
- W Polsce panuje kult jedzenia - mówi Ogrodzińska. - Gdy ktoś karmi, to znaczy, że kocha. Rodzice i wychowawcy bardzo się oburzali, gdy tłumaczyliśmy im, że namawianie może mieć fatalne skutki. My mówimy: "Proszę cię, zjedz chociaż trochę tej zupki. Spróbuj. Jak ci nie będzie smakowała, to już cię więcej nie poproszę". A potem w szkole pojawia się ktoś, kto namawia: "No, spróbuj amfetaminy. Jak ci nie będzie pasowało, to OK. Ale jak możesz odmawiać, jeśli nie wiesz, jak to smakuje". I co robi dziecko tresowane przez nas do próbowania przez całe dzieciństwo? Próbuje.
Dajmy dzieciom spokój. Nie martwmy się, że przez miesiąc będą jeść tylko kluski albo chleb z masłem. Przez następny będą chciały tylko ser żółty, a za jakiś czas tylko buraczki. Nie urozmaicajmy im diety na siłę. Z czasem same to zrobią.
"W przedszkolu mojej córeczki wprowadzono nowe zasady wydawania posiłków. Dzieci same nakładają sobie to, na co mają ochotę. Niektórzy rodzice są podobno zbulwersowani, ale w naszym przypadku - to rewelacja! Asia, która ostatnio w przedszkolu nie jadła NIC, zainteresowała się wreszcie jedzeniem. Podobno te jej kompozycje są dość nietypowe, ale wreszcie nie wraca do domu wygłodzona" - pisze mama przedszkolaka na forum Gazeta.pl.
METODY ALTERNATYWNE
Rodzice zmęczeni i zniechęceni tradycyjnymi przedszkolami szukają dla swoich dzieci miejsc, w których rządzą inne zasady. Coraz popularniejsze stają się przedszkola stosujące tak zwane alternatywne metody wychowawcze. - Rodzice wybierają przedszkola alternatywne, bo liczą, że mniej będzie się w nich dbało o program, a bardziej o rozwój dziecka - mówi profesor Brzezińska. W Polsce najbardziej rozpowszechnione są metody Montessori i Steinera. Na czym polegają?
Przedszkola montessoriańskie stworzyła na początku XX wieku Włoszka Maria Montessori. Była lekarzem i pracowała z dziećmi. Zaobserwowała, że mają wrodzoną ciekawość świata i że w sposób naturalny chłoną wiedzę. Stwierdziła, że każde dziecko jest inne i trzeba do niego podchodzić indywidualnie. Banał? Na owe czasy było to dość rewolucyjne.
W przedszkolu montessoriańskim dziecko nie jest kolejnym trzylatkiem, który ma opanować określony program, ale Frankiem czy Zuzią z całym potencjałem i trudnościami, jakie ze sobą przynosi. - W naszym przedszkolu uczymy przez doświadczenie i działanie - mówi Julia Wasilewska, pedagog pracująca w jednym z warszawskich przedszkoli posługujących się tą metodą. - Dużą wagę przywiązujemy do umiejętnego korzystania z wolności, przestrzegania zasad życia społecznego - pokazując dzieciom sens ich wspólnego ustalania i kierowania się nimi. Szanujemy dzieci i ich pracę. Nie odrywamy dziecka od wykonywanego działania, bo "wszyscy już skończyli". Pozwalamy mu pracować we własnym tempie.
Inna jest tu rola nauczyciela. Ma wspierać dziecko. Mądrze wykorzystując swoją wiedzę, ma stwarzać mu warunki do samodzielnych działań. Uważać, by zbytnia nadopiekuńczość, wyręczanie dziecka nie pozbawiały go poczucia sprawstwa potrzebnego do normalnego rozwoju osobowości. Nauczyciel ma pomagać dziecku, nie wyręczać go.
Dzieci w montessoriańskich przedszkolach są dobierane w grupy mieszane wiekowo. Zakłada się bowiem, że maluchy będą starały się naśladować starszych, a ci rozwiną umiejętność opieki nad młodszymi. Ciekawe jest to, że nie znajdzie się tu dwóch jednakowych zabawek. Ma to skłaniać dzieci do dogadywania się z kolegami, do zachowań społecznych.
Maria Montessori stworzyła oryginalny zestaw pomocy rozwojowych służących dziecku w procesie uczenia się. Wychodziła z założenia, że otoczenie jest kluczem do rozszyfrowywania rzeczywistości. Częstym zarzutem wobec tych przedszkoli jest to, że dzieci cały czas się tam uczą, że się nie bawią.
- To dorośli tak myślą. Dla dzieci nauka jest zabawą. Nie należy im tylko przeszkadzać, lecz stymulować, zachęcać - mówi Wasilewska. Pedagogika Montessori staje się coraz modniejsza, wszyscy rodzice powinni więc dokładnie sprawdzać, czy nazwa nie jest nadużywana, bo przedszkole ma kilka pomocy i tylko wykorzystuje elementy tej pedagogiki. To spójny system pedagogiczny i filozoficzny (przedszkole wychowuje w duchu chrześcijańskim). Trzeba rozważyć, czy nam to odpowiada.
ŻYCIE W ZGODZIE Z RYTMEM
Przedszkola steinerowskie (zwane waldorfskimi) założył Rudolf Steiner. Był twórcą filozofii zwanej antropozofią (mądrością człowieka). Pedagogika oparta na jego filozofii funkcjonuje od 1919 roku.
Uważał, że rozwój człowieka podlega rytmom. W pedagogice waldorfskiej uważa się, że w pierwszych siedmiu latach życia dziecko przede wszystkim rozwija się fizycznie. Żyje bez poczucia czasu, korzystając z chwili obecnej. Naśladuje to, co w świecie istnieje. Dlatego naczelną zasadą w przedszkolach waldorfskich jest wychowywanie dzieci przez naśladownictwo. - System Steinera zakłada, że dziecko jest indywidualnością, którą osłania nauczyciel.
Przedszkole zaspokaja potrzebę swobodnej zabawy, która powinna uczyć wchodzenia w role społeczne i rozwijać fantazję. Ta przeradza się w siły twórcze - tłumaczy Bogna Neumann z przedszkola na warszawskim Mokotowie.
To miejsce mało przypomina tradycyjne przedszkole. Ściany są kolorowe, meble drewniane. Próżno tu szukać lalek Barbie, plastikowych samochodzików, klocków lego. Ich miejsce zajmują szyszki, patyczki, kasztany, drewienka, wiklina. - Nie dajemy "gotowców". Przez konstruowanie zabawek z surowców naturalnych rozwijamy kreatywność dzieci - tłumaczy Bogna Neumann.
Zwolennicy zajęć dodatkowych także srodze się zawiodą. Pedagogika ta zakłada, że małych dzieci nie należy przeciążać intelektualnie. Mogłoby to zaburzyć ich rozwój fizyczny i emocjonalny. Dlatego nie ma tu lekcji angielskiego, będzie za to dużo zabawy, malowania, wyszywania, zajęć artystycznych.
- Wybrałam to przedszkole dla mojej córki, bo podoba mi się, że traktuje dziecko jako istotę duchową i dużą wagę przywiązuje się do jej wewnętrznego rozwoju. Umacniania jej pewności siebie, systemu wartości - mówi mama pięcioletniej Antosi.
- Metodzie steinerowskiej zarzuca się, że wychowuje dziecko w iluzji dobrego świata, a on wcale taki nie jest. Nie martwi się pani, że po tym przedszkolu córka wejdzie w inny, obcy świat?
- Jeśli dziecko stworzy w sobie równowagę duchową, to będzie żyć według własnych reguł. Nie chciałabym, by moja córka od dzieciństwa uczestniczyła w wyścigu szczurów, jaki fundują dzieciom niektóre przedszkola z mnóstwem zajęć dodatkowych.
To był wybór świadomy. Częściej do alternatywnych przedszkoli trafiają dzieci rodziców szukających nie metody czy filozofii, ale atmosfery. Zdarza się, że są potem zaskoczeni. Nie znając filozofii, którą kieruje się dana metoda wychowawcza, zaczynają ją postrzegać jako sekciarską. Głośnym przypadkiem była historia przedszkola z Lubonia sprzed dwóch lat. Zaczęło się od anonimu, który rodzice przedszkolaków dostali pocztą. Pojawiły się dociekania: dlaczego dzieci bawią się kawałkiem drewna? Dlaczego w przedszkolu nie ma zwykłych lalek? Dlaczego pani przy świeczce opowiada jakieś niesamowite historie? Sprawa otarła się nawet o kuratorium.
EGZAMIN DO PIERWSZEJ KLASY
Wybór odpowiedniego przedszkola to jednak tak naprawdę luksus tylko mieszkańców wielkich miast. Co zrobić w miejscach, gdzie nie ma go wcale? Przedszkola wyrównują szanse dzieci z rodzin o niskim statusie społeczno-ekonomicznym. - Bez przedszkoli będzie się pogłębiać podział na zamożnych, dobrze wykształconych i tych biednych, którzy nie wychodzą poza zawodówkę, bo już na starcie w szkole podstawowej odstają od swoich rówieśników i jest już za późno, by tę przepaść pokonać - mówi Teresa Ogrodzińska.
"Coraz częściej status materialny i wykształcenie są dziedziczone po rodzicach, maleją szanse awansu kulturowego i intelektualnego ponad poziom domu rodzinnego" - pisze Joanna Olech w "Tygodniku Powszechnym". Fundacja imienia Komenskiego pomaga "zaniedbanym" gminom w organizowaniu form edukacji przedszkolnej.
Zajęcia dla dzieci odbywają się kilka godzin w tygodniu, prowadzą je przeszkolone nauczycielki. O dziwo, protestuje Związek Nauczycielstwa Polskiego, uważając, że ważniejsze od edukacji dzieci jest to, czy przedszkolanki zatrudniane są zgodnie z Kartą nauczyciela. A w tym przypadku nie są, bo placówki Komenskiego nie dostają pieniędzy z Ministerstwa Edukacji - nie są więc zarejestrowane jako pełnoprawne przedszkola.
- W ten sposób jedyną metodą wyrównywania szans w naszym kraju stają się stypendia - mówi Ogrodzińska. - A można by było zacząć tak wcześnie...
Jak na razie państwo wprowadziło od zeszłego roku obowiązkowe zerówki. Mało kto wie, że zerówki wymyślono w latach 70. i miał to być etap przejściowy do wprowadzenia obowiązku szkolnego od szóstego roku życia. Jak wiele prowizorek tak i ta przetrwała długie lata. Do dziś nie ustalono, jaki tak naprawdę powinien obowiązywać program w klasach zero. Dlatego niejednokrotnie to, czego dzieci się tam uczą, powtarzane jest w klasach pierwszych. Zdarza się, że dyrektorzy szkół, którzy chcą tego uniknąć, wprowadzają... egzaminy dla pierwszaków i przyjmują tylko te dzieci, które umieją już czytać i pisać.
Paranoja? Owszem. Ale proszę, a na początku miałam tylko napisać o pani Teresce, która nie pozwalała się dzieciom ruszać w czasie leżakowania...
OLGA WOŹNIAK
WSPÓŁPRACA JUDYTA SIERAKOWSKA