Przedstawiciel Dalajlamy na Uniwersytecie Warszawskim
Kwestia Tybetu wymaga nowego "opakowania", by zaciekawiła 99% zachodnich społeczeństw, które obecnie nie są nią zainteresowane - powiedział w piątek przedstawiciel 14. Dalajlamy Tybetu Thubten Samdup podczas wizyty w Warszawie.
11.03.2011 | aktual.: 11.03.2011 22:23
Jak mówił Samdup podczas seminarium zorganizowanego w piątkowy wieczór na Uniwersytecie Warszawskim, konieczna jest zmiana podejścia do spraw Tybetu, bo zawiodły nadzieje pokładane przez Tybetańczyków w zachodnich demokracjach. Jego zdaniem sprawą łamania praw człowieka w Tybecie przez chińskie władze realnie zainteresowane jest mniej niż 1% zachodnich społeczeństw.
Ocenił, że dotychczasowe działania Tybetańczyków na uchodźstwie nie odniosły skutku, bo żaden kraj nie chce odłożyć na bok swoich narodowych interesów ekonomicznych.
Zdaniem Samdupa sposobem na realne zmiany w Tybecie jest przekonanie do nich samych Chińczyków. -Lepiej zaprzyjaźnić się z Chińczykami niż na nich krzyczeć. Chiny od dawna są krytykowane za łamanie praw człowieka, ale przez to, że nie idą za tym żadne konkretne działania, po prostu już ich to nie obchodzi - powiedział.
Jak dodał, w najbliższym czasie Tybetańczycy na uchodźstwie powinni też dotrzeć ze swoim przekazem m.in. do chińskich studentów uczących się na zachodnich uczelniach. - Trzeba im mówić o Tybecie, bo po powrocie do kraju obejmą oni różne stanowiska. Ważne jest, by chiński rząd zobaczył zmianę myślenia o Dalajlamie u zwykłych Chińczyków - powiedział.
Zaznaczył, że sam rozmawia z młodymi Chińczykami m.in. w Londynie. - Ich reakcja jest pozytywna i wykazują wiele empatii, jednak łatwiej jest do nich dotrzeć w relacji twarzą w twarz niż w grupie - dodał.
Z kolei dr Robert Barnett z Columbia University mówił, dlaczego sytuacją w Tybecie tak trudno jest zainteresować zachodnie społeczeństwa. - Nam, na Zachodzie, trudno jest zrozumieć tę sytuację, bo nie doświadczyliśmy ani okupacji, ani komunizmu. Nie wiemy, co on oznacza w praktyce - powiedział. Jak dodał, łatwiej jest mówić o sprawie Tybetu w krajach takich jak Polska czy kraje bałtyckie, które mają podobną do Tybetu historię. Jak ocenił, mogą one być "głosem moralnym" dla pozostałych państw Unii Europejskiej.
Zdaniem Barnetta sytuacji w Tybecie nie rozumieją też zwykli Chińczycy, bo w ich ocenie zmieniają ją oni na lepsze. - Z punktu widzenia Pekinu to, co od kilkudziesięciu lat otrzymuje Tybet, to szczodre dary. Według Chińczyków Tybet w 1959 r. otrzymał w darze od Chin socjalizm, a od 2008 r. może uczestniczyć w rozwoju wielkiego mocarstwa - wyjaśniał. - Z punktu widzenia Zachodu to klasyczny kolonializm, Chińczykom jednak trudno jest zrozumieć krytykę, która ich za to spotyka - dodał.
W latach 1950-51 Tybet został zajęty przez wojska Mao Zedonga; 10 marca 1959 r. w Lhasie, stolicy Tybetu, wybuchło krwawo stłumione antychińskie powstanie, a Dalajlama, wraz z 80 tys. tybetańskich uchodźców, wyemigrował do Indii.
W czwartek 76-letni Dalajlama zrezygnował z politycznej roli w tybetańskim rządzie na uchodźstwie. Zaznaczył, że "Tybetańczycy potrzebują przywódcy pochodzącego z wolnych wyborów".
Według wydanej przez władze chińskie w 2009 r. - w 50. rocznicę wybuchu tybetańskiego powstania - "białej księgi" pt. "50 lat demokratycznych reform w Tybecie", kraj ten przeżywa obecnie "swój najlepszy okres historycznego rozwoju, postępu ekonomicznego i społecznego oraz dobrych rządów i harmonii w społeczeństwie".
Seminarium na UW zostało zorganizowane przez tę uczelnię, Instytut Lecha Wałęsy oraz protybetańską fundację "Inna Przestrzeń". Informacje o sytuacji w Tybecie można znaleźć na stronie fundacji - www.ratujTybet.org.
Mariusz Wachowicz