HistoriaProstytutki, rzesze kochanek i picie do upadłego - życie prywatne artystów II RP

Prostytutki, rzesze kochanek i picie do upadłego - życie prywatne artystów II RP

Prostytutki, picie do upadłego, listy od wielbicielek pisane krwią oraz całe rzesze kochanek i kochanków, również homoseksualnych - tak wyglądało życie najbardziej znanych poetów, pisarzy i aktorów II RP. Otaczano ich powszechnym uwielbieniem, a ich życiem prywatnym interesowały się miliony obywateli Rzeczypospolitej. Plotkowano o ich romansach, ślubach i rozwodach, pilnie obserwowano, jakimi jeżdżą samochodami i co reklamują.

Prostytutki, rzesze kochanek i picie do upadłego - życie prywatne artystów II RP
Źródło zdjęć: © NAC

Gwiazdy i finanse

Zarobki gwiazd rewii i kabaretu były wysokie, a najbardziej kasowi artyści doskonale potrafili zdyskontować swój sukces. Zmiany pracodawców i nowe kontrakty oznaczały automatyczne podniesienie zarobków, największe gwiazdy osiągały przychód miesięczny rzędu kilku tysięcy złotych (lub nawet więcej). Ze względów komercyjnych na scenach kabaretowych pojawiali się również aktorzy o renomie teatralnej, dofinansowując budżet domowy.

Popularność przekładała się na kontrakty reklamowe, handlowcy nie mogli przecież pominąć podobnej okazji. "'Teatr i Życie Wytworne', czasopismo ilustrowane - wspominał Kazimierz Krukowski. - Kolorowa wkładka Tadeusza Gronowskiego. [..] W numerze zdjęcia z najnowszych premier, z wystawy psów, z balów mody, felietony Makuszyńskiego, Grubińskiego, Kleszczyńskiego i Hemara, a poza tym... Halamki reklamujące szampana 'Louis de Barry', Pogorzelska - futra Apfelbauma, Ordonka - pantofle Leszczyńskiego, Krukowski samochody Citroëna, Dymsza - zakład krawiecki Sznajdera i Konrad Tom - krawaty firmy 'Old Egland'".

Jeszcze wyższe zarobki były w przemyśle filmowym. Udział w jednej produkcji stanowił ekwiwalent rocznej gaży w teatrze dramatycznym, a kręcono dużo i szybko. W efekcie aktorzy czasami gubili się w całym zamieszaniu i zdarzyło się, że Kazimierz Junosza-Stempowski pytał nerwowo fryzjera, kogo i w czym właściwie dzisiaj gra.

Film zapewniał ogromną popularność, największa gwiazda II RP Jadwiga Smosarska dostawała listy od pensjonarek pisane krwią, a całkiem zamożne wielbicielki zgłaszały akces na stanowisko służącej, aby tylko codziennie ją widywać...

Krezusi i biedacy

W gorszej sytuacji byli literaci; praktycznie tylko Dołęga-Mostowicz, Tuwim, Słonimski i Boy żyli z pióra. Nie najlepiej sprawa przedstawiała się z plastykami. Witkacy w połowie lat 20. skoncentrował się na malowaniu portretów - uznał, że to jedyny sposób, aby zarobić na życie malarstwem. Pisał, że nie znosi "mord wydłubywać", ale stworzył ponad 7000 portretów. Z trudem utrzymywała się ze sztuki Zofia Stryjeńska. W latach 30. nie można było tego nawet nazwać życiem - malarka wegetowała dzięki pożyczkom od znajomych. Lepiej do pewnego czasu powodziło się rodzinie Kossaków, ale życie ponad stan doprowadziło ich do bankructwa...

Niektórzy twórcy otrzymywali jednak stałe honoraria z państwowej lub samorządowej kasy. Kornel Makuszyński dostał od miasta Poznania dożywotnią miesięczną nagrodę w wysokości 500 zł, co powinno wystarczyć mu na podstawowe wydatki. "Nie będzie już Kornel biadał - pisał złośliwie Słonimski - że musiał wronę złapać na święta, bo nie miał na indyka. Nie przeczytamy już nigdy, że Kornel zemdlał, gdy zobaczył stuzłotówkę. Z sercem w herbie, w butonierce i w brzuchu nie będzie już musiał ukrywać się z piciem szampana".

Loda Halama fot. NAC

Inne problemy miał Bolesław Leśmian. Był z zawodu prawnikiem i wykonywał intratny zawód notariusza w Hrubieszowie oraz Zamościu. Zawierzył jednak podwładnym, poprzez ich nieuczciwość wpadł w straszliwe długi wobec Skarbu Państwa, których właściwie nigdy nie spłacił. A przy okazji miał jeszcze słabość do ruletki, co dodatkowo go rujnowało. Chciał nawet otworzyć kasyno na Gubałówce.

"Pomysł ten zrodził się - komentował Słonimski - z jego częstych i niefortunnych wypraw do Monte Carlo, gdzie chciał wypróbować swój niezawodny system. W prasie literackiej wspomina się często o przedwojennych kłopotach życiowych Leśmiana; otóż wymaga to korektury, kłopoty nie wynikały z systemu kapitalistycznego, tylko z systemu gry w ruletkę".

Szał automobilizmu

Jednym z wyznaczników pozycji społecznej był samochód i celebryci II RP nie żałowali środków finansowych na swoje pojazdy. Tadeusz Dołęga-Mostowicz nie zadowolił się standardowym mercedesem czy citroenem i sprowadził sobie białego buicka. Zwykł zresztą mawiać, że woli "buicka od pomnika", ale osobiście prowadził auto tylko po Warszawie. Cierpiał bowiem na agorafobię i zatrudniał szofera, który był szczególnie pomocny, gdy zachodziła konieczność przejechania przez most.

Największą jednak pasjonatką samochodów okazała się Mira Zimińska. Modele zmieniała częściej niż mężczyzn, uważała, że musi być widywana wyłącznie w dobrych pojazdach. "Byłam jedną z pierwszych automobilistek - wspominała po latach. - Wtedy w Warszawie było o wiele luźniej, nie tak ciasno jak teraz. Niewielu ludzi miało własne auta. Jeździło się dorożkami. Duma mnie rozpierała, kiedy je mijałam. Konie po trochu musiały przyzwyczaić się do samochodów. Ludzie się nawet do mnie uśmiechali i pozdrawiali, a ja sobie z fantazją zajeżdżałam".

Czasami jednak ze zbyt dużą fantazją, w Wilanowie poturbowała rowerzystę, a tajemnicą artystki pozostaje fakt, w jaki sposób udało się go jej potrącić (!) wyłącznie tylnymi (!) kołami. Sprawa znalazła swój epilog w sądzie, co kosztowało Zimińską znaczną sumę. Samochody kupowała ze znacznymi upustami, miała zresztą wyrafinowane upodobania. Po renault i citroenie przyszła pora na mercedesa, a następnie na luksusowe marki, Voisin i Bugatti. Ten ostatni model dostała "prawie darmo", firma uznała to bowiem za doskonałą okazję do reklamy. Zimińska brała nawet udział w rajdach samochodowych, a w jednym z nich pokonała znanego wielbiciela sportów motorowych księcia Eustachego Sanguszkę.

Magii automobilizmu uległ również Eugeniusz Bodo, co w jego przypadku miało fatalne następstwa. Nabył eleganckiego, sześciocylindrowego chevroleta i wieczorem 25 maja 1929 r. wyjechał do Poznania. Towarzyszyli mu znajomi z rewii "Morskie Oko" (aktor Wiktor Konopka - Roland i tancerka Zofia Oldyńska). Wesołe towarzystwo ruszyło po przedstawieniu z humorem żegnane przez kolegów. Orkiestra grała tango "On nie powróci już", co okazało się ponurym proroctwem:

"On nie powróci już, Więc szkoda twoich łez, On nie powróci już, Marzeniom połóż kres".

Do tragedii doszło o godz. 2 w nocy. W pobliżu Łowicza budowano most na Bzurze i wyznaczono źle oznakowany objazd. Bodo uderzył w stertę kamieni, a samochód spadł z nasypu. Roland doznał urazów kręgosłupa i zmarł wkrótce po wypadku, a Oldyńska złamała rękę. Bodo został uznany winnym spowodowania wypadku i skazano go na pół roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Sztuka i alkohol

W środowiskach artystycznych II RP alkohol lał się strumieniami, a rzadkie przypadki abstynencji tylko potwierdzały regułę. Alkoholu unikał Fryderyk Járosy, a od czasu wypadku pod Łowiczem abstynentem był również Bodo. Odmawiał nawet udziału w reklamie wódki Baczewskiego, uważając, że w jego wykonaniu "zachwalanie trunków będzie brzmiało niewiarygodnie". Abstynencję rekompensował sobie robótkami ręcznymi, specjalizował się zwłaszcza w makatkach z koralikami. Zdradzał również niepohamowaną słabość do mazurków wielkanocnych, które zamawiał w takich ilościach, że wystarczały mu do Bożego Ciała.

Nie unikał jednak lokali, razem ze swoim dogiem Sambo odwiedzał najwytworniejsze restauracje. Był również zagorzałym filatelistą, a jego zbiór znaczków wzbudzał powszechny podziw. Posiadał blisko 70 klaserów z rzadkimi okazami, a opowiadaniami o swojej pasji potrafił zanudzić nawet najbardziej wytrwałe wielbicielki.

W środowisku aktorskim alkoholizm stanowił jednak poważny problem: "Europa, Trębacka lub pod filarami - wspominał aktor Jan Ciecierski. - Warszawskie życie nocne zaczynało się od małego danka w hotelu Europejskim i kieliszka lub dwóch wódki czystej z wermutem. Potem szło się pod Złotą Kaczkę lub do Adrii, a kończyło się nad ranem U Joska na Gnojnej lub na dworcu".

Józef Węgrzyn pił bimber z dorożkarzami, a złośliwi zauważali, że ma szlachetniejsze nazwisko niż używane trunki. Alkohol doprowadził go zresztą do upadku. Załamany po śmierci syna prowadził po wojnie budkę z wódką, a w końcu zapadł na schizofrenię.

Z zamiłowania do pokera, alkoholu i włóczęgostwa znany był Stefan Jaracz. Odwiedzał najgorsze spelunki, "gdzie w betach, w cuchnącym brudzie, odbywało się pijaństwo z chlebem i kiełbasą". W Wilnie zaginął kiedyś w czasie strasznych mrozów, znaleziono go wreszcie po kilku dniach na komisariacie na przedmieściu - brudnego, zarośniętego, o przekrwionych oczach. Do legendy przeszedł jego wyczyn w podrzędnej knajpie, gdzie przed kompletnie pijaną publicznością wygłosił monolog z "Judasza" Tetmajera. A kiedy wycieńczony opadł na zydel, dorożkarze z uznaniem bili mu brawo. Zdarzyło się również, że pojechał z gościnnymi występami do Zakopanego, jednak nie dotarł do pensjonatu, w którym zaplanowano wieczór literacki. Znaleziono go dopiero po dwóch dniach, w pustej szopie w Kościeliskach.

Ale jak w środowisku aktorskim można było nie pić alkoholu, skoro nawet Witkacy przyznawał, że jedyną w życiu pięciodniówkę miał z powodu teatralnej premiery? Z problemem alkoholu nie potrafił się uporać do końca życia, a jego listy do żony pełne są obscenicznych szczegółów. Relacjonował z detalami, jak upił się "na zjazdowej orgii u Szumana", a potem "leżąc w wannie rzygał na powierzchnię wody". I szczerze dodawał, że z tego "powodu była później mocno skomplikowana sytuacja".

Alkoholu nie unikali również poeci. Wydawcy czasopism, zamawiając wiersz u Gałczyńskiego, zobowiązywali posłańców do wypłacenia honorarium dopiero po oddaniu utworu. Poeta siadał w knajpie, pisał od ręki wiersz na serwetce, po czym inkasował pieniądze i szedł pić dalej.

Nadużywał trunków także Tuwim, który w stanie upojenia wykrzykiwał, że nie jest Żydem, tylko Hiszpanem! Natomiast "niezawodną atrakcję wszystkich przyjęć" stanowił Słonimski. Pił dużo, szczególnie w młodych latach, dzięki czemu bywał jeszcze bardziej złośliwy i bezkompromisowy. A to wzbudzało powszechne uznanie.

Bolesław Leśmian słynął nie tylko z dobrego apetytu, ale także z mocnej głowy. Znajomi zastanawiali się, jak to jest możliwe, że ten drobny człowiek (miał tylko 155 cm wzrostu) potrafił tak dobrze absorbować alkohol. A poeta miewał różne pomysły na zdobycie środków na jego zakup. Kiedy po studiach w Kijowie powrócił do Warszawy, wpadł w depresję psychiczną i nosił się z zamiarem samobójstwa. Stanisław Przybyszewski nie mógł darować takiej okazji i przyniósł Leśmianowi rewolwer. Niestety, poeta się nie zastrzelił, tylko sprzedał broń. A uzyskane pieniądze niezwłocznie przepił z przyjaciółmi.

Jadwiga Smosarska na balu filmu polskiego w Warszawie fot. NAC

Podobno jednak "nigdzie nie piło się tak cudownie jak we Lwowie", a lokalnym patriotą był poeta Henryk Zbierzchowski. Przyznawał, że cztery wódki Baczewskiego, produkowanej w jego ukochanym mieście, "tworzą najlepszy czterowiersz na świecie", znacznie przewyższający osiągnięcia Słowackiego. A gońcy z lwowskich gazet znajdowali go z reguły w Atlasie na rynku, gdzie mogli "wyegzekwować" zamówiony utwór do porannego wydania.

Specyficzny pomysł na budzenie Zimińskiej po nocnych szaleństwach znalazł Adolf Dymsza. Zamawiał pod jej dom orkiestrę dętą, która straszliwie hałasując, zmuszała aktorkę do udania się na ranną próbę do kabaretu…

W szponach erotyzmu

I wojna światowa i koniec belle époque przyniosły rewolucję obyczajową. Nikogo nie dziwiła kobieta zmieniająca mężczyzn czy ponownie wychodząca za mąż. Zdarzały się wolne związki, partnerzy zamieszkiwali ze sobą bez ślubu, ostatecznie przecież nawet marszałek Rydz-Śmigły nigdy nie poślubił Marty Thomas-Zaleskiej. W świecie artystycznym zdarzało się to nierzadko, Fryderyk Jarossy miał legalną żonę za granicą, a w Warszawie oficjalnie mieszkał ze swoimi kolejnymi partnerkami (Ordonka, Górska, Terné). Przeważały jednak związki usankcjonowane przez Kościół, chociaż pojawił się również nowy typ małżeństwa. Partnerzy prowadzili niezależne życie erotyczne, nie zrywając jednak formalnych więzów. Tak postępowali Żeleńscy i Witkiewiczowie, a Witkacy określał ten rodzaj związku "małżeństwem à la Boyowie". W tym okresie zawarto również kilka małżeństw, w których świat artystyczny łączył się z arystokracją. Pola Negri wyszła za mąż za hrabiego Eugeniusza Dąmbskiego, a Loda Halama za Andrzeja Dembińskiego. I chociaż oba
małżeństwa szybko się rozpadły, to precedens jednak pozostał. Obie panie pozostały jednak przy swoim zawodzie, natomiast Maria Brydzińska porzuciła scenę po ślubie z Maurycym Potockim. Ale prawdziwą sensacją stało się dopiero małżeństwo Michała Tyszkiewicza z Hanką Ordonówną. Ślub arystokraty z piosenkarką zbojkotowali jego bliscy, ale z czasem stosunki rodzinne się ułożyły. A Hanka nigdy nie myślała o zerwaniu z zawodem, co zresztą jej mąż w pełni aprobował. Akceptował również jej niewierność, a nawet głośny romans z Juliuszem Osterwą. Gdy bowiem razem grali w "Erosie i Psyche", widzowie przychodzili do teatru z polowymi lornetkami, aby sprawdzić, czy pocałunek aktorów na scenie jest prawdziwy!

W czasach II RP kobiety przestały oczekiwać na inicjatywę erotyczną mężczyzn. Symbolem takiego sposobu bycia pozostanie Zofia Nałkowska, która po dwóch nieudanych małżeństwach prowadziła swobodne życie seksualne, preferując znacznie młodszych od siebie partnerów. A złośliwi twierdzili nawet, że najłatwiejsza droga do kariery literackiej dla młodych mężczyzn wiedzie przez łóżko Nałkowskiej lub Iwaszkiewicza. Inna sprawa, że właśnie dzięki romansowi z Nałkowską świat usłyszał o Brunonie Schulzu. To jej pomoc zadecydowała o wydaniu "Sklepów cynamonowych" i zapewne gdyby nie pisarka, nigdy nie poznalibyśmy twórczości skromnego nauczyciela z Drohobycza.

Karol Szymanowski był gejem preferującym antyczny (grecki) model pederastii. Miewał znacznie młodszych kochanków, których wprowadzał w życie i którym pomagał w karierze. Homoseksualistami byli również: Lechoń, Iwaszkiewicz, Borman (współwydawca "Wiadomości Literackich") i Michał Waszyński (reżyser). Większość z nich jednak nie do końca akceptowała swoją odmienność, próbując prowadzić życie heteroseksualne. Zadeklarowani geje często zawierali małżeństwa, co nie było jednak w tych czasach niczym niezwykłym. Irena Krzywicka zauważyła trafnie, że "oni w końcu się żenią i są podobno lepszymi od innych mężami".

Inne problemy miała z kolei Maria Dąbrowska. Słynna pisarka dopiero z upływem lat zorientowała się we własnych preferencjach i przeszła na związki damsko-damskie. Z czasem miała jednak tego żałować, pisząc, że mężczyźni w porównaniu z kobietami "są tak cudownie dyskretni"...

Bruno Schultz miał natomiast skłonności do fetyszyzmu i najbardziej pasjonowały go damskie nogi, a malując portret jednej ze swoich przyjaciółek, podobno popijał wino z jej pantofelka. Był również zadeklarowanym masochistą uważanym za kłopotliwego klienta przez prostytutki z Drohobycza. Korzystając bowiem z ich usług, przynosił ze sobą pejcz i kazał się chłostać...

Problemy z wielbicielkami

Popularni artyści cieszyli się niesłabnącym zainteresowaniem płci przeciwnej. Dziesiątki entuzjastek miał Dołęga-Mostowicz; przystojny i zamożny pisarz nie mógł narzekać na brak powodzenia. Nie unikał wielbicielek również Jan Kiepura - śpiewaka oskarżano nawet, że specjalnie bardziej interesuje go ilość, a nie "jakość" przelotnych podbojów. A gwiazdy filmu musiały liczyć się z niecodziennymi dowodami uwielbienia. Pewnej zimy w Częstochowie młodzi ludzie zatrzymali sanie, którymi Jadwiga Smosarska wracała do hotelu. Wyprzęgli konie i sami zaciągnęli ją na miejsce. Najgorzej wyszedł na tym pewien miejscowy adwokat, który wyjątkowo gorliwie ciągnął sanie. Przez długie lata nazywano go bowiem "koniem Smosarskiej".

Na ścianach klatki schodowej domu, w którym mieszkał Aleksander Żabczyński, zakochane dziewczęta wypisywały wyznania miłosne. Aktor nie był z tego powodu szczęśliwy - skarżył się, że przez swoje wielbicielki musi ponosić dodatkowe wydatki. Właściciel kamienicy żądał od niego, aby dwa razy do roku odmalowywał ściany na własny koszt.

To jednak nie młodociane wielbicielki zagroziły małżeństwu Żabczyńskiego. Związek (z aktorką Maryną Zielenkiewicz) uchodził za bardzo udany, ale amant wdał się w romans z Lodą Halamą, nie wytrzymał jednak napięć związanych z podwójnym życiem i zerwał z kochanką. Po rozstaniu Halama wpadła w depresję, zniknęła z Warszawy na kilka dni i poszukiwała ją policja. Odnaleziono ją w Częstochowie, gdzie na Jasnej Górze leczyła złamane serce.

Inne problemy miał Stefan Jaracz. Podczas pobytu w Moskwie nawiązał romans z Izą Gliczanką, a na domiar złego żona i kochanka niemal jednocześnie zaszły w ciążę. Jaracz znalazł proste wyjście z sytuacji - postanowił, że zostanie z tą panią, która wcześniej urodzi. Kochanka poroniła, żona urodziła córkę, małżeństwo przetrwało.

Miłość i parasolki

Specyficzną modą okresu międzywojennego było publiczne załatwianie spornych spraw za pomocą parasolek. Zofia Olechnowicz, żona Adolfa Dymszy, dowiedziała się kiedyś, że jej mąż podczas gościnnych występów w Bydgoszczy nawiązał romans z jedną ze swoich koleżanek. Niewiele myśląc, wsiadła do pociągu i zjawiła się nad Brdą. Tam rozprawiła się z rywalką za pomocą parasolki, niewiernemu mężowi również się dostało. Podobnie postąpiła Maria Malicka, kiedy podejrzewała Lidię Wysocką o romans ze swoim partnerem.

Parasolka w rękach rozwścieczonej kobiety stanowiła groźną broń, o czym doskonale wiedział Fryderyk Járosy. Kiedy w Ziemiańskiej zjawiła się Stefania Górska (jego dotychczasowa partnerka), a Węgier siedział przy stoliku z Zofią Terné (swoją przyszłą partnerką), uznał, że jedynym wyjściem z sytuacji jest ucieczka z miejsca zagrożenia. Panie załatwiły problem pomiędzy sobą, a Járosy tłumaczył się później z rejterady: "To było jedyne możliwe dla mnie wyjście z sytuacji. […] Gdybym bronił bitej, byłbym nielojalny w stosunku do mojej wówczas jeszcze prawowitej przyjaciółki, a niezależnie od tego oberwałbym i ja. Gdybym wyszedł z bijącą, do końca życia słyszałbym wymówki od tej, z którą zamierzałem się połączyć. Gdybym je rozdzielał […] obie zgodnie dałyby mi po łbie. Prawdziwy dżentelmen odznacza się tym, że potrafi zniknąć, kiedy jest to wskazane".

Pod Ziemiańską zastosowała tę niebezpieczną broń córka Leśmiana, kiedy zauważyła ojca idącego pod rękę z pewną aktorką. A przecież nie miała złudzeń co do wierności poety wobec żony; od lat pozostawał w pozamałżeńskim związku z Dorą Lebenthal. Jednakże jeszcze jedna kobieta w życiu ojca burzyła układ, do którego przywykła od lat. Interwencja córki była bardzo skuteczna - pobita kochanka ojca zemdlała i wszystko powróciło do statecznego, ogólnie akceptowanego trójkąta małżeńskiego...

Sławomir Koper, Historia Do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)