Prostytutki na ryczałcie. "Domówki" działały w całej Warszawie
Biznes rodzinny z tradycjami! Bardzo dochodowy, ale jeszcze bardziej nielegalny. Śledczy z Warszawy wpadli na trop grupy przestępczej zarabiającej na prostytucji. Kucharka w średnim wieku, blacharz z warszawskich Bielan, sprzątaczka zarabiająca 2 tys. zł, księgowa z dyplomem. To między innymi członkowie grupy zarządzanej przez Marcina O. Gang opanował niemal całą Warszawę. Od 2014 roku, na tzw. organizowaniu "domówek" sutenerzy zarobili razem ponad milion złotych. Do sądu kilka dni temu trafił akt oskarżenia w tej sprawie.
Przed sądem stanie 10 osób z szefem grupy Marcinem O. na czele. Odpowiedzą m.in. za udział w zorganizowanej grupie przestępczej i czerpanie korzyści majątkowych z sutenerstwa.
Na trop grupy w 2022 roku wpadli policjanci z Komendy Stołecznej zajmujący się walką z handlem ludźmi. W październiku 2022 roku policyjni antyterroryści weszli równocześnie do czterech mieszkań i trzech lokali w Warszawie, w których działały agencje towarzyskie. Teraz prokuratura ma gotowy akt oskarżenia i wkrótce sutenerzy trafią przed sąd.
Niektórzy zatrzymani zdecydowali się na współpracę z policją, dlatego szajka została rozpracowana w szczegółach. Należeli do niej m.in. kucharka w średnim wieku, blacharz z warszawskich Bielan, sprzątaczka zarabiająca 2 tys. zł, księgowa z dyplomem czy właścicielka firmy sprzedającej używane samochody. Szefem grupy według śledczych był 47-letni Marcin O. Jemu zarzucają, że na haraczach pobieranych od prostytutek zarobił przez lata ponad milion zł.
Można powiedzieć, że mężczyzna sutenerstwo miał we krwi. Tego typu "działalnością" parał się wcześniej jego ojciec, który już jakiś czas temu usłyszał za to wyrok. W jego przypadku mechanizm był prosty: od każdej dziewczyny, która przyjmowała panów w mieszkaniu, pobierał 50 procent prowizji. Jego syn rozwinął skrzydła i biznes wyniósł na zupełnie inny poziom. Marcin O. wprowadził do działalności w branży pewną nowość. Według prokuratury, żeby zachęcić kobiety do pracy u siebie, wprowadził odmienny od funkcjonujących system rozliczania - każda z prostytuujących się dla grupy kobiet miała płacić stałą stawkę dzienną, niezależną od liczby przyjętych klientów. Na przestrzeni lat 2014-2022 stawka wahała się od 170 do 650 zł za dzień. Jedna z prostytutek przyjmująca swoich klientów przy ul. Zgrupowania AK Żmija tylko przez cztery miesiące współpracy przekazała Marcinowi O. aż 79 tys. zł - ustalili śledczy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W zamian za opłaty kobiety miały zapewnione mieszkania, w których mogły świadczyć usługi seksualne. Miały też ochronę, którą zajmował się znany w warszawskim półświatku Krzysztof G. Mężczyzna dostawał za to po 1000 zł miesięcznie od każdego lokalu. Wobec mężczyzny toczy się inne śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie.
Członkowie rozbitej grupy zajmowali się także marketingiem. Zamieszczali i opłacali ogłoszenia towarzyskie na portalach internetowych. Kiedy po zatrzymaniu grupy, biegły przeanalizował telefon żony Marcina O., udało się dotrzeć do aktualnych wciąż ogłoszeń na jednym z portali. Jedno z nich brzmiało: "19-latka Biust 8 cena za godzinę 150 zł".
Grupa organizowała kobietom także sesje zdjęciowe. Mieli współpracującego na stałe, profesjonalnego fotografa. Kobiety dostawały także telefony. Same musiały jedynie kupić dwie karty SIM na swoje dane. Te numery były umieszczane w ogłoszeniach.
Anonse towarzyskie zamieszczał sam Marcin O. oraz jego żona Wioletta O. Szef grupy zajmował się także rekrutacją kobiet, przeprowadzał z nimi rozmowy oraz ustalał wysokość stawek usług dla klientów oraz opłat dla grupy.
- Pieniądze, zgodnie z przekazaną instrukcją, kobiety umieszczały w ustalonych miejscach, w szafce kuchennej w mieszkaniu bądź w stojącym w kuchni kubku, w skrzynce na listy - wylicza prokurator Szymon Banna, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Niektóre kobiety wynosiły pieniądze przed blok, w którym świadczyły usługi. Tam pieniądze odbierał osobiście Marcin O. albo któraś z upoważnionych przez niego osób. Jak wynika z ustaleń śledczych, prostytuujące się kobiety przez okres objęty zarzutami przekazały członkom grupy łącznie kwotę około 1,3 mln zł.
- Kobiety były też instruowane, żeby w razie kontaktu z funkcjonariuszami policji, mówiły, że wynajmują mieszkanie z koleżanką, pracują dla siebie. Miały też w razie okazywania im tablic poglądowych, nie rozpoznać Marcina O. - dodaje prokurator Banna.
Lokale udostępniane prostytuującym się kobietom wynajmowały na siebie: 32-letnia Paulina M., 46-letnia Joanna P. i 43-letnia Aneta Z. Dostawały za to co miesiąc po 600 zł.
Przenosili się z dzielnicy na dzielnicę
Pierwszym ustalonym miejscem działalności grupy było mieszkanie przy ul. Sobieskiego w Warszawie, gdzie prostytutki przyjmowały swoich klientów w 2014 i 2015 roku. Mieszkanie wynajęła na siebie 32-letnia Paulina M., która przywoziła również kobiety z dworca do mieszkania. Lokal został jednak zamknięty, bo sąsiedzi zaczęli domyślać się, że w mieszkaniu prowadzona jest agencja towarzyska.
Z czasem grupa przeniosła się na Mokotów, a następnie na Bielany. Śledczy ustalili adresy kolejnych lokali, w których dziewczyny przyjmowały klientów. To między innymi ul. Konstruktorska, Rudzka, Domaniewska, Postępu, Żeromskiego, Racławicka, Orzycka, Kasprowicza czy Roentgena.
W mieszkaniach, czyli tzw. "domówkach" pracowało kilkadziesiąt kobiet. Większość z nich prokuratorzy namierzyli. Wśród nich są Polki, Ukrainki, Mołdawianki. Do niektórych nie udało się dotrzeć, bo sutenerzy mówili o nich jedynie posługując się ksywkami. Jedną z kobiet nazywali "glonojad", inną "kick bokserką", kolejną znali jedynie po imieniu. Mówili o niej Lilli.
Żona mówi, że o niczym nie wiedziała
Marcin O. początkowo nie przyznawał się do popełnienia zarzuconych mu czynów, po czym przyznał się jedynie do czerpania korzyści majątkowych z uprawiania prostytucji przez kobiety. Jednak swoją rolę w przestępczym procederze zmarginalizował wskazując, że to on pracował dla Adama W., którego uczynił organizatorem "domówek", opłacającym się ludziom z Wołomina.
Do wszystkiego przyznał się 47-letni Adam W., który jak ustalili śledczy, był "prawą ręką" Marcina O. Mężczyzna towarzyszył mu w odbieraniu pieniędzy z "domówek", a potem samodzielnie jeździł pod wskazane przez niego adresy, odbierając wskazane przez niego kwoty. Adam W. złożył obszerne wyjaśnienia, będące w części podstawą ustaleń prokuratury.
Żona szefa grupy 32-letnia Wioletta O. nie przyznała się do zarzucanych czynów. Śledczym powiedziała, że nie wiedziała nic o prowadzonej przez męża działalności i jej to nie obchodziło. Mówiła, że woziła gdzieś męża kiedy był pijany, poza tym udostępniała mu swój telefon. Ale śledczy ustalili, że kobieta również czasami odbierała pieniądze od prostytutek. Poza tym wystawiała ogłoszenia w internecie, szukała mieszkań i robiła do nich zakupy.
Upozorowanie kradzieży samochodów
Osobnym wątkiem sprawy jest samochód, którego próbował sprzedać Marcin O. Chodziło o forda edge, którego nikt jednak nie chciał kupić. Po upozorowaniu kradzieży z udziałem Adama W. Marcin O. dostał 156 tys. zł odszkodowania od ubezpieczyciela.
Członkowie grupy byli zamieszani również w podobną historię przy próbie wyłudzenia odszkodowania za rzekomo skradzione BMW. W tym przypadku zarzuty usłyszeli także 48-letni Artur T. oraz 52-letni Andrzej T.
Czytaj także: