Prokuratura we Wrocławiu postawiła zarzuty podejrzanemu o zabójstwo rodziców
Wrocławska prokuratura postawiła dwa zarzuty dokonania zabójstwa 25-letniemu Józefowi B., podejrzanemu o zamordowanie swoich rodziców - poinformowała prokurator prowadząca sprawę. Nie ujawniła, czy mężczyzna przyznał się do winy. Grozi mu dożywocie.
19.07.2006 | aktual.: 19.07.2006 17:59
Ciała kobiety i mężczyzny znaleziono w poniedziałek na klatce schodowej pod drzwiami ich mieszkania w kamienicy w centrum Wrocławia.
Sąsiadka ofiar od rana słyszała krzyki, dochodzące z mieszkania obok. Kiedy wyszła na klatkę schodową zobaczyła krew i leżących sąsiadów. Jak relacjonowała, w drzwiach mieszkania ujrzała syna zamordowanych. Chłopak powiedział do niej: Tylko niech pani nikomu nie mówi, że to ja zrobiłem.
Według policji, po dokonaniu zabójstwa Józef B. zabarykadował się w mieszkaniu. Nie podjął rozmów z negocjatorami. Po wejściu antyterrorystów schował się za wersalką w jednym z pokoi. Potem był już spokojny. Został zatrzymany i przewieziony na komendę.
Prokurator poinformowała, że podejrzany składa wyjaśnienia. Dodała, że nie będzie na razie wniosku o zastosowanie wobec mężczyzny tymczasowego aresztu. Nie pozwala na to stan jego zdrowia psychicznego. 25-latek przebywa na oddziale psychiatrycznym szpitala. Za kilkanaście dni biegli ponownie sprawdzą, czy jego stan ciągle nie pozwala na umieszczenie go w areszcie.
Wiadomo, że w mieszkaniu policja znalazła zaświadczenie o leczeniu psychiatrycznym, jakie przeszedł 25-latek.
Po dokonaniu zabójstwa Józef B. zabarykadował się w mieszkaniu. Nie podjął rozmów z negocjatorami. Po wejściu antyterrorystów schował się za wersalką w jednym z pokoi. Potem był już spokojny. Został zatrzymany i przewieziony na komendę.
Mieszkańcy kamienicy są wstrząśnięci tragedią. Nikt nie spodziewał się, że ten "młody chłopak, który zawsze był spokojny, może coś takiego zrobić". W dniu zabójstwa informowali dziennikarzy, że nie mogli się dodzwonić na policję i długo czekali na pojawienie się radiowozu.
Tymczasem policyjna kontrola, którą wszczęto po pojawieniu się tych wątpliwości, nie potwierdziła ich. Sprawą, oprócz inspekcji komendanta wojewódzkiego policji we Wrocławiu, zajmuje się także Biuro Spraw Wewnętrznych KGP.
Jak powiedział we wtorek komendant główny policji Marek Bieńkowski, z wstępnych ustaleń wynika, że doszło do błędu dyżurnego, który nie spowodował jednak "dłuższej zwłoki w podjęciu interwencji przez policję". Radiowóz pojawił się na miejscu tragedii po kilkunastu minutach od zgłoszenia.
Z dotychczasowych ustaleń wynika, że ta tragedia nie była spowodowana zwłoką w interwencji policji. (...) Błąd dyżurnego polegał na tym, że ponieważ jego komisariat był jednostką niewłaściwą ze względu na miejsce zdarzenia, zamiast przyjąć pełne zgłoszenie i dopytać zgodnie z procedurami, podał dzwoniącemu numer telefonu, co opóźniło interwencję o trzy minuty - powiedział Bieńkowski. Dodał, że przeciwko policjantowi wszczęto już postępowanie dyscyplinarne.
25-latek mieszkał z rodzicami. Na razie nie wiadomo, czy gdzieś pracował. Jego matka była nauczycielką języka polskiego. Chłopak ma młodszego brata, który przebywa za granicą.