PolskaProhibicja po góralsku, czyli prawo prawem, a życie życiem

Prohibicja po góralsku, czyli prawo prawem, a życie życiem

W sobotę i w niedzielę, podczas wizyty papieża Benedykta XVI, w całej Małopolsce, w tym również na Podhalu, obowiązywał zakaz sprzedaży i podawania napojów o zawartości alkoholu powyżej 4,5 proc. Sprawdziliśmy, czy był przestrzegany. Zdecydowana większość sklepów i punktów gastronomicznych sumiennie przestrzegała zakazu. Ale górale na prohibicję znaleźli kilka sposobów... Wczoraj i w sobotę, kupienie jakiegokolwiek alkoholu graniczyło z cudem.

Cuda się jednak zdarzały

Na wsiach, choć nie wszędzie, alkohol był dostępny, ale tylko dla "swoich" i spod lady - jak za PRL-u. Na przykład w sklepie spożywczym w jednej z wsi pod Nowym Targiem, do której zajrzeliśmy w sobotnie popołudnie. Gdy chcemy kupić dwa piwa, sprzedawca informuje, że jest zakaz i sprzedać nie może. Gdy zbieramy się do wyjścia, woła i upewnia się, jaka ilość piwa nas interesuje. Spogląda na samochód - numery tutejsze. - A z Urzędu Skarbowego nie jesteście? - pyta. - Oczywiście, że nie - odpowiadamy. Podaje piwa, prosi tylko, żeby zapakować je do reklamówki - niech nikogo w oczy nie kłuje. - Zakaz można prosto ominąć. Wystarczyło wpisać na kartkę każdą sprzedaną sztukę i w poniedziałek wbić to na kasę fiskalną. I nikt się nie zorientuje - zdradza sprzedawca jednego ze sklepów spożywczych w Nowym Targu. W miastach, gdzie stałych, dobrze znanych sprzedawcom klientów jest mniej, o kupnie alkoholu można było zapomnieć. - Było kilku ludzi, którzy mieli pretensje, ale wszyscy odchodzili z kwitkiem. Niektórym jednak
tak bardzo zależało, że chcieli płacić podwójnie, ale odmawialiśmy. Sprzedanie groziło wyrzuceniem z pracy - mówi ekspedientka ze sklepu spożywczego przy ulicy Krzywej w Nowym Targu.

Awanturników było niewielu

Najwięcej problemów z klientami mieli właściciele barów, knajp i restauracji. - Większość klientów przyjmowała zakaz ze zrozumieniem, choć część, szczególnie turyści z Polski, gdzie zakaz nie obowiązywał, była nim zdziwiona. Ludzie naciskali, prosili, dziwili się, że bar, a napić się nie można. Awanturników było jednak niewielu - przyznaje Paweł, kelner z popularnej knajpy regionalnej. - Byłam w sobotę wieczorem w Rabce w knajpie i piwa nie dostałam. Powiedzieli, że zakaz. Ludzie kupowali więc piwo bezalkoholowe, takie tylko sprzedawali - mówi 19-letnia Marysia. Ale i na to znalazł się sposób. Restauratorzy uważnie przeczytali zakaz i sprzedawali piwo, w którym zawartość alkoholu nie przekraczała 4,5 proc. Na przykład czeskiego Pilsnera (4,4 proc. alk.). Jak się dowiedzieliśmy, w niektórych hurtowaniach zabrakło w piątek i w sobotę nieskoprocentowych piw, zaś te handlujące mocnym alkoholem były zamknięte.

Po alkohol na Słowację

Kto jednak uparł się, żeby kupić alkohol, nie miał z tym problemów. Górale w weekend jeździli po mocne trunki na pobliską Słowację, gdzie zakaz nie obowiązywał. Ze statystyk straży granicznej dotyczących liczby przekroczeń polsko-słowackiej granicy trudno jednak wywnioskować, ile osób wybrało się w ciągu weekendu po alkohol. Weekendowy wzrost ruchu granicznego ma zwykle związek z targową sobotą i turystyką. - Nie wykluczamy, że część osób wybrała się na Słowację nie tylko w celach turystycznych, ale również po alkohol - mówi kpt. Marek Jarosiński, rzecznik komendanta Karpackiego Oddziału Straży Granicznej. Policja nie miała zgłoszeń dotyczących złamania zakazu sprzedaży alkoholu. - Nie było żadnych sygnałów - mówił wczoraj po południu oficer dyżurny zakopiańskiej policji. Był tylko jeden telefon do nowotarskiej komendy policji. Mieszkaniec Czarnego Dunajca poskarżył się wczoraj funkcjonariuszom, że w jednym ze sklepów sprzedawca odmówił mu sprzedaży alkoholu... W weekend policjanci zatrzymali sześciu
nietrzeźwych kierowców.

NaszeMiasto.pl
(ROM, SLOW)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)