PolskaProf. Staniszkis: Białoruś to atrakcyjna zdobycz dla UE

Prof. Staniszkis: Białoruś to atrakcyjna zdobycz dla UE

Nikt nie lubi być manipulowany emocjonalnie: szczególnie Holendrzy z ich mieszczańską kulturą. Nadzieja, że zawiązywanie na szyi pani komisarz Nelly Kroes chustki z logo „Solidarności” pomoże stoczniom było złudne. Obserwowałam w telewizji jej twarz w tym momencie. Najpierw była wzruszona, potem – prawie natychmiast – wściekła, że ktoś wciąga ją w naładowaną emocjami, symboliczną grę.

Polska polityka w kwestiach międzynarodowych też – najczęściej – odwołuje się do szantażu emocjonalnego i symbolicznego spektaklu. Tak było w czasie pomarańczowej rewolucji w Kijowie i wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji (bezradnego dziś, gdy Rosja nie wpuszcza obserwatorów unijnych nawet do strefy buforowej). Tak prowadziliśmy (patrz J. Kaczyński przypominający ofiary II wojny światowej)
politykę wobec Niemiec.

Zawsze drażniła mnie taka polityka spektaklu, stanowiąca zazwyczaj broń słabych. Z drugiej jednak strony chłodna polityka odwołująca się wyłącznie do interesów, lekceważąca sferę emocji i ruch symboli, jest równie irytująca. Szczególnie dla tych, którzy - jak Białorusini – są dziś przedmiotami takiej manipulacji.

Przypadek Białorusi (i Łukaszenki) zawsze mnie fascynował. Jeździłam do tego kraju – wciągana przez patetyczną brzydotę socrealistycznego Mińska i krytych eternitem chatynek wśród zdewastowanej przyrody. Autorytaryzm Łukaszenki uważałam za szczególny, stylizowany świadomie pastisz, mający opóźnić penetrację przez globalny kapitał. Chodziło o konsolidację kapitału krajowego w ramach państwowego kapitalizmu. Modelem była Słowacja Meciara: na Białorusi też szykowano swoich Dziurindów – nowe pokolenie, które miało dokonać przeskoku do liberalnej gospodarki. Poznałam tych ostatnich: zafascynowanych, ale i pełnych obrzydzenia dla gry, w której uczestniczyli. Potem Putin zmienił ceny nośników energii i zdestabilizował białoruską gospodarkę. Oligarchom i politycznym kapitalistom pociągającym za sznurki reżimu Łukaszenki (i już gotowym ekonomicznie do otwarcia na Zachód – dla obopólnych korzyści) pozostała tylko odgórna, sterowana „demokratyzacja”. Bez miasteczka namiotowego, a nawet rytuału – „okrągłego stołu”.
Który zresztą niezbyt skutecznie (do pierwszych wolnych wyborów poszło u nas tylko ok. 62% uprawnionych) odegrał rolę emocjonalnego wehikułu przenoszącego w nową rzeczywistość.

Białoruś jest bardzo atrakcyjną zdobyczą dla Unii Europejskiej. Strategiczne położenie z perspektywy militarnej (bufor dla krajów bałtyckich, oddzielenie Królewca od Rosji) to nie jedyne walory. Duża część rosyjskiej zbrojeniówki jest ulokowana na Białorusi. Kraj ten ma też swoje, dość nowoczesne technologicznie, firmy i dobrą – lepszą niż Polska – infrastrukturę. I olbrzymią przestrzeń dla wprowadzenia przez Zachód zyskownych instytucji finansowych. Dlatego UE tak bardzo chce znieść sankcje. Miałam kiedyś wykłady w tzw. Międzynarodowym Centrum Nauki w Mińsku, ufundowanym przez Niemców, i widziałam tam tabliczki największych niemieckich firm, przyczajonych do skoku, gdy tylko dojdzie do „otwarcia”. Mińsk – z jego kolosalnym blokowiskiem a la MDM – został zbudowany przez jeńców niemieckich po II wojnie światowej. Jeszcze dziś, wśród monumentalnych kolumnad i rzeźb, można zobaczyć, przemycone przez niemieckich kamieniarzy, elementy sztukaterii i inne dziubdzie – przypominające im kamieniczki w rodzinnych
miasteczkach.

Rozumiem intencję Zachodu, ale przejście na drugą stronę lustra bez żadnego ruchu emocji i symboli – choćby mającego znamiona manipulacji – jest niestosowne i kosztowne. Przede wszystkim dla samych Białorusinów, bo pokazuje im, że są tylko pionkami w matriksie globalizacji.

Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)