Prof. Nowak-Far: Polska złamała unijne traktaty. Jesteśmy czarnym punktem na mapie Europy
"Niektórzy politycy PiS-u twierdzą, że w innych państwach Unii prawo krajowe jest ważniejsze od europejskiego. To nieprawda. Nigdzie nie idzie to tak daleko jak w Polsce, gdzie Trybunał chce samodzielnie decydować o uprawnieniach TSUE. To wychodzenie poza traktaty" - mówi w WP prawnik i były minister, prof. Artur Nowak-Far.
Marcin Makowski: Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego wyższości prawa krajowego nad unijnym w retoryce polityków Prawa i Sprawiedliwości pojawił się następujący argument: "Nie robimy niczego nowego. Wiele państw Unii Europejskiej też uznaje wyższość swojej konstytucji". W internecie z kolei opublikowano mapy, na których w kontekście wyższości prawa krajowego wymieniono m.in. Hiszpanię, Francję, Włochy czy Niemcy. Czy to uprawniona analogia?
Prof. Artur Nowak-Far (Szkoła Główna Handlowa): Politycy, którzy używają tego typu argumentu, tworzą zasłonę dymną oraz odwracają uwagę od istoty sprawy. Polski Trybunał Konstytucyjny już też dwukrotnie wypowiadał się o wyższości prawa krajowego; w Niemczech "jest tak samo". Problem w tym, że sytuacja, która wytworzyła się po wydaniu ostatniego wyroku przez Trybunał Konstytucyjny pod przywództwem Julii Przyłębskiej, to nie to samo. Twierdzenie polityków nie jest prawdziwe.
Czyli?
Nigdzie nadrzędność prawa krajowego nie idzie tak daleko i nie ma właśnie stworzonego, nielegalnego obudowania. Owszem, we wszystkich państwach Unii, w tym i w Polsce, uznaje się nadrzędną rolę konstytucji, ale ma to doniosłość wtedy, gdy ocenia się zgodność z tymi konstytucjami traktatów, które dopiero będą poddane ratyfikacji. Chodzi zatem o moment, w którym państwo decyduje się, czy związać się zobowiązaniami międzynarodowymi, które hipotetycznie mogą się okazać niezgodne z porządkiem prawnym danego kraju.
Ale nie można decydować o tej wyższości już po podpisaniu traktatów?
Dokładnie, po ratyfikacji państwo zobowiązuje się stosować traktat w całości i bez wyjątków. Tymczasem organ powołany do kontroli zgodności ustaw z Konstytucją RP orzekł, że będzie kontrolował treść prawa unijnego oraz stanowił ciało recenzujące orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Mało tego, Trybunał chce wyznaczać ramy, w których działają instytucję unijne, z możliwością arbitralnego decydowania, kiedy wykraczają poza kompetencje. Nie na to się godziliśmy, podpisując traktaty akcesyjne. To działanie sprzeczne z traktatami, na podstawie których działa UE.
A co dokładnie podpisaliśmy?
Polska umówiła się na jedną z deklaracji dołączonych do traktatu unijnego (lizbońskiego), o której ani widu, ani słychu w orzeczeniu, o którym tu mówimy. Owa deklaracja mówi o tym, że istnieje zasada nadrzędności prawa wspólnoty nad prawem krajowym. Warto dodać, że jeżeli tę zasadę naruszymy, zerwiemy również z traktatowymi, wyłącznymi kompetencjami TSUE do autorytatywnego, ostatecznego interpretowania prawa unijnego.
Wróćmy jeszcze do podobieństw i różnic między Polską a innymi państwami Unii, które rzekomo mają stosować taką samą wykładnię wyższości prawa krajowego.
Większość państw Unii działa na bazie monizmu oraz dualizmu prawnego, czyli włączenia aktu ratyfikacyjnego do prawa danego państwa albo traktowania go jako systemu odrębnego, ale z założeniem jego respektowania z uwagi na powzięte zobowiązania międzynarodowe. Bez względu na to, jak Francja, Hiszpania czy Włochy interpretują prawo UE, ostatecznie dają mu pierwszeństwo nad własnym, nie podważając kompetencji TSUE. Z jego wyrokami można wchodzić w dyskusję, krytykować, ale nigdzie poza Polską nie narusza się jego zasadniczych prerogatyw i to systemowo.
Tymczasem politycy Prawa i Sprawiedliwości odbijają ten argument twierdzą, że przecież w wielu państwach Unii wyroki TSUE nadal czekają na wykonanie.
Należy to traktować jako manipulację. Jak wspomniałem, polski organ powołany do kontroli zgodności ustaw z konstytucją chce mieć prawo do kwestionowania wyroków TSUE w sposób systemowy. Trybunał sam stworzył otworzył drogę do tego, by w Polsce władze zobowiązane do wykonania wyroków TSUE mogły wybierać tylko te orzeczenia albo te części tych orzeczeń, które im pasują. Chcę to wyraźnie podkreślić - taki model nie występuje w żadnym innym państwie Unii. Zdarzają są opóźnienia w wykonaniu wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE, ale nie ma systemu bezpośredniego kwestionowania wyroków i krajowej kontroli zakresu, w jaki one wiążą (do czego sprowadza się "kontrolowanie ich zgodności z konstytucją"). Na ogół są to przypadki niezawinione albo niezamierzone i zawsze monitorowane przez państwa członkowskie po to, by jak najszybciej doprowadzić do wykonania wyroków.
W takim razie Trybunał stworzył w czwartek precedens na tle całej Unii?
Przepraszam, że panu wejdę w słowo, ale "precedens" sugeruje, że to atrakcyjny przykład do naśladowania, jakieś rozwiązanie, które ma wartościowe zalety, a więc takie, które może stanowić punkt odniesienia dla innych. W tym przypadku nie mamy do czynienia z tak rozumianym precedensem.
Mam na myśli tylko uczynienie czegoś po raz pierwszy.
Rozumiem, ale nadal - jeśli to jest precedens, to tylko w zakresie łamania prawa. Mapa, o której pan wspomniał na początku rozmowy, wprowadza w błąd. Jeśli mielibyśmy być na niej zaznaczeni w tym samym kolorze co jakiekolwiek inne państwa, które również rzekomo mają uznawać pełną wyższość prawa krajowego - tak jak to teraz będzie u nas - to byłoby to zwykłym kłamstwem. Polska powinna być oznaczona na takiej mapie jakimś zupełnie innym kolorem, bo sytuacje nie są tożsame.
Raz jeszcze powiem, że zapóźnienie w wykonywaniu unijnych dyrektyw czy wyroków TSUE to nie to samo, co ustanowienie systemu, w którym organ krajowy może stwierdzać, które normy prawa unijnego są wiążące, a które nie. Z traktatów międzynarodowych nie wybiera się tylko fragmentów - trzeba je stosować od A do Z. Polska weszła do Unii w dobrej wierze, dając sygnał partnerom, że będzie działać zgodnie z tymi samymi regułami co oni. Badaliśmy przed akcesją zgodność naszego systemu prawnego, wtedy trzeba było zgłaszać ewentualne zastrzeżenia. Czy my dopiero po 18 latach od podpisania traktatu akcesyjnego udajemy, że "zorientowaliśmy się", że wchodzi on w sprzeczność z Konstytucją?
Jak odnosi się pan do fragmentu uzasadnienia wyroku TK, w którym stwierdzono, że nie kwestionuje się wyroków TSUE jako takich, a jedynie orzeka, kiedy unijny trybunał wykracza poza swoje kompetencje? Czy to próba złagodzenia przekazu?
To próba połączenia sprzeczności. Bo gdy mamy do czynienia z problemem interpretacyjnym albo sporem prawnym odnoszącym się do prawa UE, organem, który rozstrzyga, kto ma rację, jest właśnie TSUE. A my nagle stawiamy się ponad nim, czego nie robią inne państwa Unii, bez względu na jakiekolwiek mapki, które pojawiają się w internecie. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie jest sądem zewnętrznym - to część naszego wymiaru sprawiedliwości, który państwa członkowskie stworzyły dla siebie nawzajem. Rządowi się to nie podoba, więc szuka pretekstu, żeby działać po swojemu. Przecież Trybunał Konstytucyjny nie ma uprawnień do interpretowania wykładni prawa unijnego.
"Prawo UE ma pierwszeństwo przed prawem krajowym, w tym przed przepisami konstytucyjnymi. Na to zgodziły się wszystkie państwa członkowskie UE jako członkowie Unii Europejskiej" – oświadczyła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Jakich kroków ze strony Unii możemy się spodziewać?
Wrócimy do punktu wyjścia, czyli kolejnego wniosku do TSUE w sprawie Polski. Ursula von der Leyen przypomina również o czymś bardzo istotnym, że wszystkie państwa Unii zgodziły się przestrzegać prawa wspólnotowego. Przecież nikt nikogo do tego nie zmuszał, a my dzisiaj post factum, głosem jakiejś grupy ludzi zebranych w Trybunale ogłaszamy, że zmieniamy reguły gry. Niech mi ktoś pokaże, jakie inne państwo unijne zrobiło to samo? Proszę zobaczyć, jaki sygnał wysyłamy tym samym do wszystkich partnerów traktatowych Polski na świecie. To zły sygnał, który odbije się nam czkawką.
Jak dzisiaj wyglądamy na tle innych państw Unii? Czy to początek kursu na polexit, a może walka o suwerenność?
To jest droga do polexitu, powiedzenie innym państwom członkowskim, że będziemy zastępować unijne reguły gry jakimiś własnymi regułami. To brak lojalności. Problem polityków PiS polega jednak – jak mi się wydaje - na tym, że im bardziej dociskają tę kwestię, tym bardziej mobilizują Polaków w obronie Unii. Bo ludzie widzą, że dzieje się coś złego - tutaj żadne analogie, że "gdzieś jest podobnie" nie pomogą i nie przekonają ludzi do niczego. Drogą podważania kompetencji Unii idziemy samotnie.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Wiadomości