Prof. Kundzewicz: zmiany klimatu oznaczają dla nas problemy z wodą
Problemy z wodą są dla Polski najważniejszą konsekwencją zmian klimatu. Przybędzie nam intensywnych opadów i wzrośnie zagrożenie suszą - powiedział profesor nauk o Ziemi. Zbigniew W. Kundzewicz.
- Na podstawie 5. raportu IPCC (Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu - PAP) można stwierdzić, że wskutek emisji gazów cieplarnianych do atmosfery globalny rozkład opadów ulegnie przejaskrawieniu: obszary wilgotne staną się jeszcze bardziej wilgotne, a suche - bardziej suche. To zła wiadomość dla basenu śródziemnomorskiego czy znacznej części Afryki, gdzie już dziś jest sucho, a będzie gorzej. Z kolei na Syberii i na północy Kanady wody będzie więcej, choć i obecnie jej tam nie brakuje - powiedział prof. Kundzewicz z Instytutu Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN w Poznaniu i z Poczdamskiego Instytutu Badania Skutków Zmian Klimatu w Niemczech.
Również dla Polski problemy z wodą są najważniejszą konsekwencją zmian klimatu - podkreśla profesor. - Projekcje dla Polski są niepewne. Wartości opadu rocznego nie powinny ulegać dramatycznym zmianom. Czeka nas jednak zmiana sezonowości opadów. Nie jest to dobra wiadomość, bo zimą nie ma co z wodą zrobić, a jeśli zamiast śniegu spadnie gwałtowny deszcz, może wywołać zimową powódź. Wody potrzebujemy w lecie, wtedy jednak będzie jej mniej - dlatego, że mniej spadnie i dlatego, że przy wzroście temperatury będzie silniej parowała - tłumaczy.
Jak dodaje, w Polsce przybędzie zatem intensywnych opadów, a jednocześnie wzrośnie zagrożenie suszą. - Inaczej mówiąc, czekają nas długie okresy posuchy, przerywane intensywnymi opadami - mówi prof. Kundzewicz, który pracował przy czterech ostatnich raportach IPCC nt. zmian klimatu.
Zasoby wody w naszym kraju są niewielkie w porównaniu do innych krajów UE. Według Eurostatu, pod względem zasobów wody słodkiej na mieszkańca, Polska znajduje się na 4. miejscu od końca listy krajów europejskich. Mamy średnio zasoby wody słodkiej na poziomie 1700 m3 na rok na mieszkańca. Wyprzedza nas ponad 20 krajów, a za nami są tylko Czechy (1600 m3 na rok na mieszkańca) oraz Cypr i Malta, które mają dużo mniej wody słodkiej, odpowiednio tylko po 400 i 100 m3 na rok na mieszkańca.
- Mamy mniej zasobów wody powierzchniowej i podziemnej niż inne kraje europejskie w przeliczeniu na mieszkańca. Na razie ratuje nas stosunkowo małe parowanie - znacznie mniejsze, niż w Portugalii czy Hiszpanii. W przyszłości z powodu ocieplenia parowanie się jednak nasili. Widać to już teraz choćby w Wielkopolsce, gdzie od dawna przez większość sezonów letnich więcej wody paruje, niż pada. W efekcie zmniejszają się zasoby wody glebowej i może wystąpić susza glebowa - zauważa profesor.
Wody mamy mało i trudno ją magazynować w zbiornikach, gdyż większość Polski zajmują niziny. Dla stworzenia sztucznego zbiornika zaporowego trzeba by zalać wielki obszar. To jednak powoduje ogromną ingerencję w środowisko, która może wywołać protesty mieszkańców terenów przewidzianych do zalania, organizacji ekologicznych itd.- zauważa prof. Kundzewicz.
Można jednak lepiej wodą gospodarować. Widać to na przykładzie Izraela, gdzie na jednego mieszkańca przypada niemal siedem razy mniej wody niż na statystycznego Polaka. - A jednak ludzie potrafią tam oszczędnie gospodarować. Stosują recykling i używają tzw. szarej wody. Woda, np. z umywalki czy z płukania w pralce, która u nas idzie do oczyszczalni, tam jest wielokrotnie wykorzystywana. Podobnie jest w Japonii, gdzie w ciągu kilku dekad woda podrożała dla dużych odbiorców o dwa rzędy wielkości, a więc stukrotnie. Żeby oszczędzić, zakłady przemysłowe zamykają obiegi wody. Ponad 70 proc. produkcji przemysłowej w Japonii pochodzi dziś z instalacji, w których woda krąży w cyklu zamkniętym - opowiada ekspert.
Zmiany klimatu, które nasilą nasze problemy z wodą, są procesem globalnym, dlatego przeciwdziałanie im wymaga również globalnych działań. - Choć politycy co roku spotykają się i próbują porozumieć, skutecznych światowych uzgodnień nie udało się osiągnąć. Świat okazał się na razie zbyt podzielony - zauważa prof. Kundzewicz.
Skoro zmiany klimatu są nieuchronne, pozostaje adaptacja. Zdaniem profesora w polskich warunkach sens ma adaptacja sektorowa, np. w rolnictwie i leśnictwie, gdzie - znając prognozy zmian - można stawiać na takie odmiany roślin, które dobrze znoszą upał i posuchy.
Innym sposobem adaptacji jest nowy sposób gospodarowania wodą w miastach, w których kanalizacja nie jest przystosowana do nowego reżimu opadów.
- Kiedy rośnie temperatura i intensywność opadów opady, powstaje zagrożenie błyskawicznymi powodziami, zwłaszcza w miastach. W takich warunkach adaptacja polega na magazynowaniu nadmiaru wody. W miastach należy więc stworzyć w tym celu tereny zielone, sztuczne mokradła albo poldery, jakie już są w dorzeczu Odry. Na ogół są suche, ale od czasu do czasu całe się napełniają wodą - opowiada profesor. - Ważna jest identyfikacja miejsc, które można w ten sposób zalać z jak najmniejszą szkodą. Plan takich działań trzeba jednak przygotować w spokoju, w czasie, kiedy nie ma powodzi. Nie można improwizować, kiedy idzie wielka woda.
Zobacz więcej w serwisie pogoda. href="http://wp.pl/">