Proces Przemysława Wiplera. Zeznawał kolega, który bawił się z posłem w nocnym klubie
Kolega Przemysława Wiplera, z którym bawił się w nocnym klubie, w śledztwie zeznawał, że "urwał mu się film" i nie pamięta zajść. We wtorek przed sądem, gdy obejrzał swe zachowanie na nagraniach, utrzymywał, że to nie on był agresywny, lecz policja i inne osoby. Bulwersował się też na ochroniarzy z klubu, że nie reagowali gdy pod wpływem alkoholu wychodził na jezdnię. Na koniec poprosił sąd o udostępnienie nagrań "na pamiątkę".
We wtorek Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście kontynuował proces posła Przemysława Wiplera (niezrz.), oskarżonego o znieważenie i naruszenie nietykalności policjantów, którzy zatrzymali go 30 października 2013 r. po awanturze przed stołecznym nocnym klubem. Wipler nie przyznaje się do zarzutów wulgarnego i agresywnego zachowania wobec funkcjonariuszy i twierdzi, że to on "został napadnięty przez policjantów" oraz, że nikogo nie lżył, ani nie znieważał. We wtorek w sądzie ujawniono, że badanie alkomatem cztery godziny po zajściu wykazało 1,4 prom. alkoholu we krwi posła.
Sąd w rozpoczętym w maju procesie przesłuchuje świadków. We wtorek zeznawał uczestnik imprezy 38-letni Krzysztof Sz., dobry znajomy Wiplera z Fundacji Republikańskiej, ekonomista, który pracował jako bankier inwestycyjny w Londynie; dziś żyje z inwestowania. Sz. także był zatrzymany tego dnia przez policję i przewieziony do izby wytrzeźwień.
"Wszystko składa się na obraz, że zostaliśmy zaatakowani"
Jak mówił we wtorek w sądzie, biesiadnicy najpierw byli w restauracji (gdzie pili wino), potem wpadli na kilka drinków w barze nieopodal, a w nocy pojechali do klubu. - Ja już wtedy byłem mocno pod wpływem alkoholu, więc słabo pamiętam, co się działo później. Ale parę rzeczy pamiętam. Widziałem też filmiki z tej interwencji policji. Pewnie wszyscy już je widzieli. Miałem też ślady na ciele po tej interwencji. Ukradziono mi wtedy telefon. To się składa na obraz, że zostaliśmy zaatakowani - zeznawał świadek.
Pytany, kto go zaatakował, Sz. odparł, że na podstawie filmów z internetu i śladów pałki na nogach wnioskuje, że pobiła go policja. - Dotychczas żadne przeprosiny od policji do mnie nie trafiły, a chętnie bym je przyjął - dodał.
Świadek przyznał, że wie, iż po alkoholu jest żywiołowy. - W przeciwieństwie do Przemka. On jest raczej śpiący. Ja - gdy coś się zadzieje - to się mocno wkurzam. Klnę siarczyście. Ja mam poczucie bycia wolnym człowiekiem, którego - gdy biją - to przeklina i się broni. A Przemka znam, jest poważną publiczną osobą, która - jak interweniuje - to nawet gdy są emocje, pozostaje rzeczowy - zapewniał.
"Czy mogę dostać te nagrania na pamiątkę?"
Potem sąd odczytał mu jego zeznania ze śledztwa, tuż po zatrzymaniu i otrzeźwieniu. - Jeszcze w klubie urwał mi się film. Zgubiłem mój telefon komórkowy. Nie wiem, co się działo z Wiplerem i trzecim kolegą od momentu, gdy straciłem świadomość - zeznał wówczas Sz. - Wszystko się zgadza, ale nie użyłbym sformułowania, że straciłem świadomość. Powiedziałbym, że byłem pod wpływem alkoholu, czyli taki stan bardzo ograniczonej pamięci. Mój mózg tak działa, że jak po wszystkim widziałem film z danej sytuacji, to wspomnienia powracają. I powołuję się na konkretne ślady pały na nogach oraz tego, że dostałem gazem i straciłem telefon. Pamięć nie jest binarna, rzeczy się w niej rejestrują - mówił w sądzie, tym tłumacząc rozbieżności w zeznaniach.
Wtedy prokurator Piotr Skiba wystąpił o odtworzenie filmów z monitoringu klubu. Obrońca Wiplera mec. Krzysztof Wąsowski był przeciw, argumentując m.in., że to próba wywarcia wpływu na świadka i wykazania mu, że kłamie. - Moment, ja nie kłamię! Ja nie pamiętam, jak było! - odparł na to świadek.
- Myślałem, że my tu toczymy grę intelektualną, a jest rozbierany poker. Gdy prokurator mówi "sprawdzam", obrońca rzuca karty na stół i gasi światło, mówiąc, że myślał, że ma króla, a to walet - odpierał prok. Skiba. - Ja jestem brydżystą, a pan prokurator robi ze mnie pokerzystę. Prokurator wistuje siedem bez atu z jednym asem, a nie patrzy nawet, czy ma króle - odpowiedział mu mec. Wąsowski. Ostatecznie sąd odtworzył część filmów z monitoringu.
Na pierwszym było widać, jak Sz. w samym dresie potknął się przy wyjściu z klubu i upadł na ziemię. Widać, jak owija dłoń w chusteczkę, którą dał mu ochroniarz. W związku z tym, że klubowy selekcjoner nie chce wpuścić z powrotem do środka słaniającego się na nogach Sz., widać jak mężczyzna pozostaje na zewnątrz i po kilku minutach chybotania się na chodnikowym słupku, przewraca się na ziemię. Wypada mu też telefon. Co pewien czas Sz. schodził z chodnika na ulicę. Widząc to we wtorek skomentował: - kurczę, przecież coś mnie mogło przejechać na ulicy, a ochrona - żadnej reakcji. Co za gnoje! - wykrzyknął. Sędzia Piotr Ermich uspokajał świadka. Na kolejnym filmie widać było, jak Sz. wdał się w bójkę z innymi pozostającymi przed klubem.
- Widział pan na tych nagraniach funkcjonariuszy policji? - spytał go prok. Skiba. Świadek zaprzeczył, ale utrzymywał, że to nie on był agresywny. Podobnie po obejrzeniu nagrania z interwencji policji wobec niego. Na filmie widać najpierw jak Sz. stoi na ulicy, a potem wyciąga rękę i próbuje chwycić interweniującego policjanta.
- W ramach spokojnych negocjacji ugodowych wyciągałem rękę przed siebie. To było pojednawcze. Dopiero potem coś się dzieje drastycznego. Jakiś atak na mnie, po którym zakrywam sobie oczy. Moje ruchy były powolne, spokojne i radosne, że przyjechała policja. To był gest alkoholowego, pokojowego, przyjaznego przygarnięcia osoby, ale do tego nie doszło - zapewniał świadek.
Na koniec spytał sąd, czy może dostać te nagrania. - Taka pamiątka. Tam jest mój wizerunek - uzasadniał. Wcześniej prosił jeszcze o przerwę, "bo musi pilnie wykonać zlecenie na giełdzie". Sąd dał mu 5 minut.
Następna rozprawa - za tydzień.