PolskaPrezydent: mojemu bratu grożono

Prezydent: mojemu bratu grożono

Przed Sądem Okręgowym w Warszawie prezydent Lech Kaczyński zakończył składanie zeznań. Teraz w sądzie odczytywane są prezydentowi jego zeznania ze śledztwa w sprawie inwigilacji z 1998 roku.

25.10.2006 | aktual.: 25.10.2006 16:14

Po odczytaniu zeznań strony będą mogły zadawać świadkowi pytania.

Prezydent zeznał, że na początku lat 90. miały miejsce przynajmniej dwa dziwne wydarzenia, tworzące atmosferę zagrożenia wokół jego brata Jarosława Kaczyńskiego, który wówczas prowadził aktywną działalność polityczną. Prezydent mówił, że ostrzegano go przed prowokacją, grożącą Jarosławowi Kaczyńskiemu i o rzekomym wypadku, którego miał paść ofiarą w Belgii, podczas gdy w rzeczywistości Jarosław Kaczyński był w kraju.

L. Kaczyński: mojemu bratu grożono

Po przegranych wyborach w latach 90. memu bratu grożono, by wyjechał z Warszawy, bo może mu się stać coś złego - zeznał prezydent Lech Kaczyński.

Dodał, że mówił to ten sam oficer UOP, który wcześniej prowadził Marzenę Domaros (czyli Anastazję Potocką, znaną z romansów z posłami). Według Lecha Kaczyńskiego, oficer ten twierdził, że usunięto go z UOP i prosił o wstawiennictwo w przyszłości w sprawie przywrócenia do służby.

Lech Kaczyński zeznał, że w latach 90. w Lublinie jakiś mężczyzna powiedział kierowcy Jarosława Kaczyńskiego, żeby "pilnował swego szefa"; tego dnia kierowca ten stwierdził, że wszystkie opony w aucie były przebite.

Gdyby doszło do wybuchu opony, musiałoby się to skończyć bardzo tragicznie- powiedział Lech Kaczyński, mówiąc, że śledztwo w tej sprawie prowadziła prokuratura na Żoliborzu.

Dodał, że kilka lat później auto Jarosława Kaczyńskiego, zupełnie nowe, straciło przyczepność i pod Mławą wpadło do rowu, na szczęście nikomu nic się nie stało. Policja mówiła wtedy, że to przykład niedopompowania przedniego koła - powiedział prezydent.

W reakcji na zeznania prezydenta Jan Lesiak, odnosząc się do sprawy wypadku auta Jarosława Kaczyńskiego pod Mławą, powiedział, że samochód ten jechał z prędkością 160 km/h, a kierowcę Jarosława Kaczyńskiego ukarano wtedy mandatem.

Oskarżony ma prawo mówić to, co uzna za stosowne i nie ma obowiązku mówienia prawdy - ocenił środowe oświadczenie Jana Lesiaka przed sądem.

"UOP interesowało się mną, bo byłem bratem Jarosława Kaczyńskiego"

UOP interesował się mną, bo byłem bratem Jarosława Kaczyńskiego - zeznał prezydent Lech Kaczyński. Wyjaśniając powody tego zainteresowania, Lech Kaczyński dodał, że inną przyczyną mogło być to, że nie krył wtedy swych ocen wobec ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy i szefa jego gabinetu Mieczysława Wachowskiego.

Jeszcze inną przyczyną - jak mówił - mogło być to, że jako prezes NIK nie ukrywał stopnia korupcji w Polsce, podczas gdy "poprawność polityczna" nie pozwalała wtedy o tym mówić.

Jana Lesiaka oświadczył, że nie zna żadnego oficera UOP, który miał podjąć próbę werbunku Lecha Kaczyńskiego.

"Rząd Buzka nie był zainteresowany inwigilacją opozycji przez UOP"

Rząd Jerzego Buzka, w którym byłem ministrem sprawiedliwości, nie był szczególnie zainteresowany wyjaśnieniem inwigilacji opozycji przez UOP - zeznał Lech Kaczyński.

Odpowiadając na pytanie pełnomocnika pokrzywdzonych, czy jako minister dowiedział się czegoś o sprawie, Lech Kaczyński powiedział, że dowiedział się, iż za zgodę na umorzenie pod koniec lat 90. śledztwa ws. inwigilacji, prokuratorom prowadzącym sprawę proponowano stanowiska w Prokuraturze Krajowej.

Prezydent dodał, że interesując się jako minister tym śledztwem, naraziłby się na zarzut "sterowania sprawą, która mnie dotyczy".

Lech Kaczyński zeznał też, że pod koniec lat 90. UOP próbował wywierać na niego wpływ. Sugerowano mu wtedy, by nie nadawać szczególnego znaczenia ówczesnemu śledztwu w tak zwanej sprawie inwigilacji prawicy.

Próba zwerbowania Lecha Kaczyńskiego

Lech Kaczyński zeznał również o próbie zwerbowania go przez UOP przy pomocy jego byłego studenta. Zeznał, że gdy w 1991 r. sprawował funkcję ministra stanu w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, zgłosił się do niego oficer kontrwywiadu UOP w stopniu kapitana, którego nazwisko - jak powiedział - z nieznanych przyczyn, pozostaje tajne.

Oficer miał mu wtedy powiedzieć, że szefem kontrwywiadu UOP został wywodzący się z podziemia Konstanty Miodowicz, ale wszyscy naczelnicy wydziałów kontrwywiadu to byli funkcjonariusze SB. Według prezydenta, oficer ten na kolejnych spotkaniach - gdy już szefem MSW był Antoni Macierewicz - informował go o "ciekawych sprawach", m.in. o związkach SB z biznesem, np. w centralach handlu zagranicznego. Miał też mówić o znanych postaciach polskiego biznesu, m.in. sprawach obyczajowych jednej z nich, które "powinny być wykorzystywane, a nie są".

Gdy upadł rząd Jana Olszewskiego, oficer UOP w stopniu kapitana chciał ode mnie informacji o jednym z ministrów; wtedy zakończyły się moje kontakty z tym oficerem - zeznał Lech Kaczyński. Dodał, że zaczął wtedy mieć wątpliwości co do szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego.

Zeznając przed sądem jako świadek w procesie płk. Jana Lesiaka, Lech Kaczyński ujawnił, że gdy jeszcze był ministrem stanu w kancelarii prezydenta, Milczanowski pokazał mu listę osób publicznych mogących mieć związki ze służbami specjalnymi PRL. Przeanalizowałem teczkę jednej z osób, którą znałem - ujawnił prezydent; nie zdradził o kogo chodziło.

"J. Kaczyński głównym zagrożeniem dla demokratycznych wyborów"

Lech Kaczyński zeznał również o zamkniętym posiedzeniu rządu Hanny Suchockiej nt. zagrożeń bezpieczeństwa z lata 1993 r. - w którym brał on udział jako ówczesny prezes NIK.

Mówił, że szef UOP Jerzy Konieczny w swoim wystąpieniu powiedział wtedy, że Jarosław Kaczyński "jest głównym zagrożeniem" dla demokratycznego przebiegu wyborów.

Lech Kaczyński dodał, że powiedział coś wtedy "na temat policji politycznej", przeciwko czemu ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski "ostro zaprotestował".

Według prezydenta, UOP w latach 90. wpływał też na media, żeby skompromitować obu braci Kaczyńskich.

Zeznania L. Kaczyńskiego z 1998 roku

Sąd Okręgowy w Warszawie odczytał zeznania Lecha Kaczyńskiego ze śledztwa z 1998 r., kiedy obecny prezydent mówił m.in., iż szef gabinetu prezydenta Lecha Wałęsy Mieczysław Wachowski, "wielokrotnie chwalił się, że kontroluje WSI, aby w ten sposób kontrolować życie polityczne". Lech Kaczyński potwierdził te słowa.

Zeznania prezydenta Lecha Kaczyńskiego są jawne. Sąd nie zgodził się, by przesłuchanie odbywało się w za zamkniętymi drzwiami, o co wnioskował Lech Kaczyński.

Przewodniczący składu sędziowskiego, sędzia Sławomir Machnio argumentował, że przed przesłuchaniem prezydenta zostały odtajnione protokoły zeznań, jakie złożył on w postępowaniu przygotowawczym. Dodał, że w procesie karnym obowiązuje zasada jawności i jej wyłączenie może odbyć się tylko w wyjątkowych sytuacjach, a taka - zdaniem sądu - tutaj nie zachodzi.

Dotychczas w trwającym od ponad miesiąca procesie pułkownika Lesiaka wszyscy politycy pokrzywdzeni w tej sprawie - premier Jarosław Kaczyński, Jan Olszewski, Antoni Macierewicz, Jan Parys, Adam Glapiński, Romuald Szeremietiew i Piotr Ikonowicz - zeznawali za zamkniętymi drzwiami. Dlatego też prezydent Kaczyński chciał być traktowany jak poprzedni świadkowie.

W postępowaniu przygotowawczym w 1998 roku Lech Kaczyński mówił między innymi o próbie jego werbunku przez Urząd Ochrony Państwa. Zeznał, że oficera UOP poznał w 1991 roku, gdy był jeszcze ministrem do spraw bezpieczeństwa narodowego przy Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Oficer w stopniu kapitana przedstawił mu się jako jeden z jego byłych studentów z Gdańska. Mówił, że w UOP źle się dzieje i że będzie go informował o sytuacji. Lech Kaczyński zeznał także, że po kilku spotkaniach, w końcowej fazie znajomości w 1992 roku, oficer próbował go zwerbować. To pierwszy przypadek, by urzędujący prezydent RP stawił się osobiście w sądzie dla złożenia zeznań w roli świadka. Prezydent może być pierwszym świadkiem zeznającym jawnie w procesie Lesiaka. Dotychczas zeznania świadków były utajnione. Prezydent mógł wybrać miejsce przesłuchania, ale zgodził się przyjechać do sądu. W gmachu sądu wprowadzono nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Sala sądu jest wypełniona dziennikarzami.

61-letni Jan Lesiak - któremu grozi do trzech lat więzienia - nie przyznaje się do winy. Jest on jedynym oskarżonym w ujawnionej w 1997 r. głośnej sprawie inwigilacji, którą UOP miał prowadzić w latach 1991-1997 wobec polityków opozycyjnych wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej. Prokuratura zarzuca mu przekroczenie w latach 1991-1997 uprawnień, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)