Prezydent Duda zainteresował się losem małego Alfiego. Łódzkie hospicjum pomaga takim dzieciom
"Alfie Evans musi zostać uratowany!" napisał Andrzej Duda. Brytyjski sędzia zadecydował o odłączeniu chłopca od urządzeń podtrzymujących życie. Wbrew przypuszczeniom Alfie nadal oddycha. W Polsce taka sytuacja jest trudna do pomyślenia.
25.04.2018 13:10
Lekarze oceniali, że prawie dwuletni Alfie Evans z Liverpoolu odszejdzie w ciągu kilku minut od odłączenia go od respiratora. Chłopiec przebywający w szpitalu od grudnia 2016 r. cierpi na nienazwaną chorobę neurologiczną. W poniedziałek, po wielogodzinnej batalii sądowej, sędzia Anthony Hayden przychylił się do opinii lekarzy i podjął decyzję o odłączenia Alfiego od urządzeń podtrzymujących życie. Dzień później chłopiec nadal oddycha.
Kibice Liverpoolu skandowali jego imię podczas półfinału Ligii Mistrzów, ale dramat Alfiego i jego rodziców śledzą nie tylko Brytyjczycy. Papież Franciszek modli się za życie dziecka, a rzymska klinika zgodziła się na jego leczenie. Brytyjski sąd wykluczył jednak możliwość przewiezienia chłopca do Włoch. Głos w tej sprawie zabrał teraz prezydent Polski. "Alfie Evans musi zostać uratowany! – napisał na Twitterze Andrzej Duda. – Jego dzielne, małe ciało raz jeszcze udowadnia, że cud życia może być silniejszy od śmierci. Możliwe, że wszystko czego teraz trzeba, to nieco dobrej woli ze strony decydentów. Alfie, modlimy się za Ciebie i powrót do zdrowia!"
W Polsce to wygląda inaczej
- W warunkach polskich taka sytuacja nie jest możliwa – mówi Wirtualnej Polsce Tisa Żawrocka - Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz prowadzącej hospicjum dziecięce w Łodzi. – Decyzja o sposobie leczenia dziecka z postępującą, śmiertelną chorobą, w tym o podłączeniu do respiratora, zawsze zależy od rodziców, którzy muszą zaufać lekarzom. Z kolei celem opieki paliatywnej, hospicjum, jest podniesienie jakości życia dziecka, bez bólu i duszności, aż do jego odejścia bez cierpień.
Kwiatkowska tłumaczy, że jednym z zadań hospicjum jest uniknięcie uporczywego leczenia niepotrzebnie przedłużającego cierpienia dziecka nawet w sytuacjach, gdy choroba nie jest do końca nazwana. Także w takich przypadkach objawy można zakwalifikować do określonej grupy chorób, co pozwala stwierdzić, że dolegliwości będą postępować i przewidzieć, co się stanie. W sytuacjach, gdy medycyna nie daje nadziei na wyleczenie, a pacjent jest leczony paliatywnie lekarze maja prawo odstąpić od procedur podtrzymujących i ratujących życie.
- Spotykamy się z rodzicami, którzy do końca wierzą w znalezienie cudownego leku, albo po prostu wpadają w panikę sytuacji krytycznej – mówi Kwiatkowska. – Jeżeli rodzice postanowią walczyć o podłączenie dziecka do respiratora na OIOM-ie to później prawo nie daje im możliwości jego odłączenia. Nie wyobrażam sobie podjęcia decyzji o odłączeniu aparatury i skazaniu dziecka na uduszenie się czy śmierć z głodu.
Nie jest łatwo powiedzieć, że człowiek nie żyje
We współczesnej medycynie samo stwierdzenie śmierci człowieka bywa wyzwaniem. W Polsce podstawą od wyłączenia urządzeń podtrzymujących życie jest jednomyślne stwierdzenie śmierci mózgu przez komisję złożoną z kilku specjalistów zajmujących się intensywną terapia i anestezjologią, neurologią i medycyną sądową.
W takiej sytuacji lekarze przeprowadzają wielogodzinną, dwuetapową procedurą, która ma potwierdzić śmierć pnia mózgu. Najpierw muszą stwierdzić, że pacjent jest w śpiączce, nie może samodzielnie oddychać, znana jest przyczyna nieodwracalnych uszkodzeń mózgu, którego funkcji nie przywróci już żadna terapia. Tę diagnozę potwierdzić mają dwie serie ściśle określonych badań przeprowadzonych w odstępie 3 godzin. Między innymi lekarze stwierdzają brak reakcji na ból i światło oraz bezdech. Konieczne jest także wielogodzinne badanie elektrycznej aktywności mózgu (EEG). Lekarze należący do komisji podejmują także decyzję o odłączeniu pacjenta od respiratora nawet, jeżeli dzieje się to wbrew woli bliskich.
Tisa Zawrocka – Kwiatkowska założyła Fundację Gajusz i zajęła się pomaganiem chorym dzieciom i rodzicom w oparciu o własne doświadczenia. Przyznaje, że pomysł powstał "z miłości i ze strachu" po tym, jak lekarze nie mogli znaleźć dawcy szpiku dla jej synka Gajusza. Pomimo tego, że przygotowywała się na najgorsze, chłopiec wyzdrowiał.
Fundacja Gajusz prowadzi hospicjum domowe, czyli pomaga dzieciom pozostającym z rodzinami, prowadzi hospicjum stacjonarne, ale także pomaga rodzinom, u których w trakcie ciąży u dziecka stwierdzono wady prowadzące do obumarcia płodu lub zgonu niedługo po urodzeniu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl