Prezydenci z sensem

Trzej prezydenci polskich miast kolejną kadencję udowadniają, że rządzenie jest banalnie proste. Wystarczy być tylko uczciwym, mądrym i otwartym na ludzi.

05.10.2006 | aktual.: 05.10.2006 10:56

Poniższy tekst szczególnie polecany jest osobom, które straciły wiarę w to, że w polskiej polityce są jeszcze jakieś wyspy normalności. Albo tym, którzy lansują tezę, że kolejny rząd najlepiej w całości wypożyczyć na zasadzie leasingu z Danii czy Szwecji. Byłoby spokojniej i uczciwiej, a kto wie, czy nie taniej. Bo czekające nas wybory samorządowe i dramatycznie szybko zbliżająca się perspektywa wyborów parlamentarnych coraz więcej osób przyprawiają o ból głowy. Dwa razy z rzędu wybierać mniejsze zło to za dużo. Nawet jak na naród, w którym zaledwie 25 lat temu ogłoszono stan wojenny. Okazuje się jednak, że w Polsce jest kilka miejsc, gdzie do urn można iść spokojnie i wybierać ludzi, którzy już kilka razy udowodnili, że można im zaufać - większych problemów ze wskazaniem swoich włodarzy nie będą mieli mieszkańcy Gdyni, Wrocławia i Katowic. Sondaże poparcia dla rządzących tam prezydentów gwarantują im kolejne cztery lata rządzenia. Część ich konkurentów wycofała się ze startu w wyborach samorządowych, zanim
oficjalnie ogłoszono ich kandydatury. Inni walczą, ale raczej bez większego przekonania.

Co takiego zrobił rządzący Wrocławiem Rafał Dutkiewicz, urzędujący w Gdyni Wojciech Szczurek czy rządzący dwie kadencje Katowicami Piotr Uszok, że ludzie im zaufali?

Love for WrocLOVE

Po Wrocławiu krąży anegdota. Przed decydującymi negocjacjami o ulokowanie inwestycji LG Philips pod Wrocławiem prezydent Dutkiewicz poprosił o zakup dwa razy większego portfela. - Rafał, po co ci taki wielki portfel? - dziwili się współpracownicy. - Prezes LG ma taką dużą rodzinę, że ich zdjęcie nie mieści się w moim starym - odpowiedział Dutkiewicz.

Ci, którzy widzieli go podczas spotkań z Koreańczykami, zastanawiają się, czy to na pewno był tylko żart. - Oglądałem go w akcji. Patrzyłem z zapartym tchem i myślałem sobie, co ten skurczybyk jeszcze wymyśli. Zagadywanie prezesa po koreańsku, nawiązania do ich kultury i tradycji. Po prostu wszystkie chwyty dozwolone - wspomina Jacek Piechota, minister gospodarki w rządzie SLD. Tak Dutkiewicz brylował rok temu. Jednak początki nie były takie różowe.

W 2002 roku, dwa tygodnie po wygraniu prezydenckich wyborów, Dutkiewicz pojechał do Monako wysłuchać werdyktu w sprawie lokalizacji Expo 2010. Wrocław próbował wygrać z takimi gigantami, jak Moskwa czy Szanghaj. A Dutkiewicz zamierzał walczyć do końca. - W czasie oficjalnego powitania z księciem Albertem II zamiast standardowego "miło mi poznać", wypaliłem po angielsku "Wroc love". Rozumiesz, piękne miasto pięknych kobiet - wspomina Dutkiewicz. Zaplątany w kilka romansów i co najmniej jedno nieślubne dziecko następca tronu Monako zachował kamienną twarz. - Płynną polszczyzną odpowiedział: "To dobrze", i przeszedł dalej. Myślałem, że spalę się ze wstydu - wspomina prezydent Wrocławia. A jedyne Expo, z jakiego na razie cieszy się Dutkiewicz, to jego szary kocur, którego nazwał tak, żeby każdego dnia przypominał mu, o co ma walczyć.

Z porażki wyciągnął wnioski. - Organizacja Targów Światowych to na razie impreza poza naszym zasięgiem. Ale spokojnie możemy zorganizować nieco mniejsze targi tematyczne - Expo 2012. I o to właśnie walczymy - tłumaczy prezydent Dutkiewicz. Jako były naukowiec i szef dużej firmy headhunterskiej wie, że im większy ma być sukces, tym dłuższa droga do jego osiągnięcia. Drogi skrócić się nie da. Chętnie za to skraca dystans w kontaktach osobistych. Po objęciu urzędu poprosił urzędników o przejście na ty. Skończyło się też porozumiewanie między wydziałami za pomocą pism. - Zawsze nam powtarza: nie zaczynaj od pism. Spotkaj się, zadzwoń. Najpierw porozmawiaj, a później ślij papiery - mówi Sławomir Najnigier, wiceprezydent Wrocławia.

Kiedy cztery lata temu Dutkiewicz zdecydował się kandydować na prezydenta miasta, jego kariera zatoczyła koło. Rodowity wrocławianin z tytułem doktora logiki i piękną kartą w podziemiu miał wszelkie atuty, by sięgnąć po władzę. - W 1990 roku dostał propozycję zostania prezydentem, wojewodą. Ale on wolał pojechać na stypendium do Niemiec, żeby podszkolić język, poznać świat - wspomina Najnigier, który zna Dutkiewicza od prawie 30 lat. Później dwukrotnie bezskutecznie angażował się w politykę. W 1991 roku jako kandydat Unii Demokratycznej startował w wyborach do Sejmu. Przegrał kilkoma głosami. W następnych wyborach chciał zostać senatorem z listy Kongresu Liberalno-Demokratycznego. - Porażki wiele go nauczyły. A doświadczenie zdobyte w biznesie procentuje teraz w urzędzie - mówi Ryszard Czarnecki, eurodeputowany Samoobrony i kontrkandydat do fotela prezydenta Wrocławia w poprzednich i zbliżających się wyborach. Podobno promotorem kandydatury Dutkiewicza był Grzegorz Schetyna, rozgrywający kadry w PO. Ale
poparcia udzielił mu też Jarosław Kaczyński, bo Wrocław miał być laboratorium PO i PiS. - Na początku wydawało się, że to będzie prezydentura w stylu "ciepłe kluchy", łatwe do sterowania. Okazało się, że nie na darmo nosi spodnie. Kiedy Schetyna posunął się za daleko w swoich propozycjach, Dutkiewicz wyprosił go z gabinetu. Fama szybko poszła w miasto i naciski się skończyły - opowiada Czarnecki.

Dutkiewicz przekonał partyjnych radnych, że w radzie pracuje się dla miasta, a nie dla partii. Dzięki temu, kiedy pomiędzy PO i PiS zaczęło iskrzyć, Wrocław zszedł z linii ognia. Kiedy pomiędzy partiami panowała otwarta wojna, Dutkiewicz kojarzony z PO razem z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem wbijali symboliczną łopatę pod fabrykę LG Philips.

Zamiast tracić energię na polityczne spory, załatwiał inwestorów. - Ujmująca osobowość powodowała, że ze wszystkimi się szybko zaprzyjaźniał. Dzięki temu czasem nawet przede mną wiedział, kto chce w Polsce inwestować. Walczył o te projekty. A że skutecznie je realizował, to chętnie kierowaliśmy do niego zainteresowanych - wspomina Jacek Piechota, były minister gospodarki. Dzięki temu czteroletnie rządy Dutkiewicz zamyka utworzeniem 40 tysięcy miejsc pracy i kwotą trzech miliardów euro inwestycji. Z sondaży wynika, że 67 procent wrocławian chce oddać głos na Dutkiewicza.

Ostatnio Dutkiewicz lojalnie odwdzięczył się Piechocie za pomoc w przyciąganiu inwestorów. W czerwcu tego roku pojechał do Szczecina przekonywać wyborców, że Piechota to kompetentny facet i warto wybrać go na prezydenta. Lokalne PO, które konkuruje z Piechotą, kipiało z wściekłości, ale musieli przełknąć tę porażkę.

Ryszard Czarnecki chce pokazać i drugie oblicze miasta po rządach Dutkiewicza. - Mamy piękne centrum, ale po drugiej stronie Odry ludzie żyją w ruderach, gdzie balkony spadają im na głowę. Szkoda, że prezydent zapomniał o najbiedniejszych - przekonuje Czarnecki, który używając podobnych argumentów, zamierza wygrać, a raczej poprowadzić kampanię, bo w wygraną nie wierzy chyba nawet on sam. Chopy, przeca to wos prezydent

Piotr Uszok wydaje się całkowitym przeciwieństwem Dutkiewicza. Starszy, niższy, grubszy. Ale to od niego w wielu kwestiach uczą się prezydenci polskich miast. Na pracy w samorządzie zjadł zęby. Zaczęło się w 1990 roku, kiedy mieszkańcy wybrali go na radnego. W kolejnej kadencji był już wiceprezydentem. W 1998 wybrano go na prezydenta Katowic. I nie tylko jest nim do dziś, ale też zapowiada się, że będzie co najmniej do 2010 roku, bo sondaże przedwyborcze dają mu 56 procent głosów. Drugi w rankingu jest kandydat PO Tomasz Szpyrka, który może liczyć na 16 procent głosów.

Jeden ze znajomych Piotra Uszoka ma oryginalną koncepcję na opisanie prezydenta. - Uszok jest jak Katowice. Z wierzchu pozornie nieciekawy, ale w głębi fascynujący. Pozornie lekko ciamajdowaty, ale tak naprawdę pieruńsko kompetentny. Zakładam się, że ustawę samorządową zna na pamięć. A to, że czyta każdy ważniejszy papier opuszczający urząd, wiem na pewno - opowiada dobrze poinformowany katowiczanin. Uszok to typ pracoholika. Spotkanie, które wyznaczył mi w piątek na 17, było piątym z kolei w jego kalendarzu. Ale nie ostatnim.

Przed spotkaniem ze mną ponad godzinę spędził na potwornie nudnej uroczystości 60-lecia producenta kombajnów górniczych. Nie tylko ani razu nie ziewnął, ale też z każdym pogadał, i to silnie zaciągając po śląsku. W czasie wywiadu używał już pięknej polszczyzny. - Umiejętnie buduje wizerunek swojego chłopa, katowiczanina. Uszok potrafi słuchać, a jest to cecha rzadka w naszej polityce. Nie słyszałem, żeby kiedyś zdenerwował się, podniósł na kogoś głos albo kogoś obraził. Już samo to daje mu duże fory w społeczeństwie zmęczonym ciągłymi politycznymi przepychankami - tłumaczy doktor Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego.

Uszok prezydencki szlak bojowy przetarł w 1994 roku jako wiceprezydent do spraw infrastruktury. W tamtych latach takie stanowisko to była najgorsza mina. Infrastruktura leżała, a pieniędzy nie było. Uszok jako nadsztygar z wyższym wykształceniem technicznym świetnie się na to stanowisko nadawał. Kiedy zdarzyło mu się kilka inwestycji odwiedzić na rowerze, bo "zza szyby samochodu" nie widać tak samo, kupił sobie mieszkańców. Mania sprawdzania pozostała mu zresztą do dziś. - Zdarza się, że wpadnie do wydziału bez zapowiedzi. Powypytuje i leci dalej - opowiada jedna z urzędniczek.

Jak na górnika przystało, inwestycje w mieście zaczął od dołu. Od dwóch lat centrum miasta rozkopane jest z powodu wymiany rur kanalizacyjnych. Inwestycja się ślimaczy, bo inwestor już raz zszedł z budowy. A przed wyborami samorządowymi zagroził, że zrobi to jeszcze raz. Uszok zapewnia, że nie da się szantażować i więcej pieniędzy, niż zapisano w kontrakcie, nie da.

- I tym mi imponuje. To nie jest jakiś cymbał, co przyszedł po władzę, ale facet od roboty. Tyle lat rządzi i żadne machloje się do niego nie przyczepiły. Prokuratury go nie ścigały - zachwala senator Kazimierz Kutz.

Słabym punktem jego prezydentury jest centrum miasta. - A raczej jego brak. Od lat prezydent zapowiadał, że miasto doczeka się reprezentacyjnego miejsca, gdzie można będzie pójść na spacer - mówi Marek Szczerbowski, radny SLD. Jego zdaniem prezydent, który sam pochodzi z niezamożnej rodziny, a lekcje odrabiał przy karbidówce, powinien też rozumieć biednych. - Ale tak nie jest. Za mało buduje się mieszkań komunalnych - narzeka Szczerbowski. Dodaje, że poza tym Uszoka bardzo szanuje, bo uczciwy, daleki od nepotyzmu i przekupstwa. I jako człowiek to taki ogólnie bardzo sympatyczny. Proszę wstać, prezydent idzie

Pięć lat temu jedna z pracownic Urzędu Miasta w Gdyni przez uchylone drzwi przypadkowo zobaczyła, że prezydent Wojciech Szczurek szlocha. Pomyślała, że to pewnie z powodu kłopotów ze zdrowiem jego matki. Dwa miesiące później prezydent przyszedł do pracy łysy. Pomyślała, że założył się z gdyńskimi rugbistami, że obetnie się tak jak oni, kiedy zaczną wygrywać. A przecież zaczęli. Dwa miesiące później w urzędzie gruchnęła plotka, że prezydent ma raka.

- Był już wtedy po naświetlaniach. Ale pomimo strasznego osłabienia nie wziął ani jednego dnia urlopu. Mało tego, pracował nad doktoratem. Jego poprzedniczka Franciszka Cegielska była taka sama. A wiceprezydent Maciej Brzeski zmarł na zawał w pracy. Tutaj się tak pracuje - mówi jedna z urzędniczek.

Ludzie potrafią odwdzięczyć się za ciężką pracę. Według sondaży na Szczurka chce głosować 82 procent mieszkańców Gdyni. Socjologowie nazywają taki wynik ,sufitowym". Bo wyżej jest tylko sufit. W 2002 roku zagłosowało na niego 77 procent wyborców. Najlepszy wynik w kraju.

A przecież Wojciech Szczurek nigdy nie chciał być prezydentem, lecz sędzią, jak jego ojciec. Ale skończył jak dziadek. Został budowniczym potęgi Gdyni, chociaż po drodze zdążył przez chwilę posądzić w wydziale cywilnym sądu rejonowego. - Dziadek przyjechał do miasta w jednej koszuli, a przed wybuchem II wojny zatrudniał 150 pracowników - opowiada prezydent Szczurek. On jako prezydent Gdyni zatrudnia kilka tysięcy pracowników. Do miasta trafił na fali solidarnościowego zrywu - najpierw jako 27-letni radny, ale szybko został przewodniczącym rady. Kiedy Franciszka Cegielska została posłem AWS i zrezygnowała z prezydentury, na jej następcę w 1998 roku wybrany został 35-letni Szczurek. - Poszedł drogą kontynuacji i dzięki temu od 16 lat miasto harmonijnie się rozwija - mówi Stanisław Szwabski, przewodniczący rady miasta.

Kiedy władzę w Gdyni objęła ekipa Cegielskiej, jednym z pierwszych posunięć było wstawienie w drzwi przezroczystych szyb. Petent miał widzieć, że się pracuje, a nie pije herbatę. A urzędnicy mieli czuć, że petent patrzy, czy tam aby na pewno się pracuje. Od kilku lat większość spraw można załatwić w zbiorczej sali szybkiej obsługi, ale szyby w drzwiach zostały.

Nową jakością wniesioną przez prezydenta Szczurka była obsesja promocji i tworzenia nowych kierunków rozwoju miasta. O zdominowanej przez Gdańsk i Sopot Gdyni od kilku lat jest coraz głośniej. Na Expo 2005 w Japonii reklamowały się tylko trzy miasta. Jednym z nich była Gdynia. Ale bombą z opóźnionym zapłonem okazał się Pomorski Park Naukowo-Technologiczny. - To baza dla najlepszych firm z dziedziny nowoczesnych technologii, które chcą rozwijać się na terenie miasta. Jest tam kilka firm, o których jeszcze usłyszymy. To tam powstał na przykład najlepszy na świecie syntezator mowy w języku angielskim - mówi Anna Stopka, wiceprezes Prokom SA i znajoma Wojciecha Szczurka. Oponenci prezydenta Gdyni dostrzegają rysy na pomniku. - Miasto bardzo wspiera organizacje pozarządowe, brawo. Ale dlaczego dotacji nie mogą dostać organizacje związane z ludźmi lewicy? - pyta Adam Borkowski, radny z SLD. I jego denerwuje traktowanie ludzi biednych. - Bogate miasto, a pieniędzy na mieszkania komunalne skąpi się, jak tylko można
- dodaje.

Dla opozycji sukces prezydenta Szczurka to nie tylko kwestia pracowitości i uczciwości, której mu nie odmawiają. - Promuje się. Ciągle jest na jakichś spotkaniach, ale prości ludzie nie mają do niego dostępu. To arogancja władzy wypracowana przez lata zasiadania na stołku prezydenta - oskarża Marzena Dobrowolska z SLD, która zamierza o ten stołek powalczyć.

Sądząc po sondażach, czeka ją dramatyczne starcie. Nie tylko badania przekonują o popularności prezydenta - w czasie ostatniej edycji Festiwalu Filmów Fabularnych doszło do kuriozalnej sytuacji: to nie Szczurek z artystami, ale artyści ze Szczurkiem chcieli robić sobie zdjęcia.

Przepis na długowieczność

Zaplanowane na 12 listopada wybory samorządowe w pierwszej turze wygra nie tylko tych trzech ludzi. Uczciwych, pracowitych, natchnionych jakąś wizją urzędujących prezydentów, burmistrzów czy wójtów jest już znacznie więcej. Zdaniem prezydenta Kielc Wojciecha Lubawskiego wszystkich łączy jedno: pracują dla miasta, a nie dla jakiejś partii. - Gdyby opowiedzieli się po jednej stronie, nie tylko traciliby głosy zwolenników innej partii, ale kiedyś przyszłoby im za to zapłacić: trzeba zatrudniać ludzi z partii, wykonywać jej dyrektywy. Może i z punktu widzenia Warszawy słuszne. Ale z punktu widzenia prowincji to już niekoniecznie - mówi Lubawski, który sam do wyborów samorządowych poszedł pod szyldem własnego ugrupowania samorządowego i najprawdopodobniej rządził będzie drugą kadencję.

Juliusz Ćwieluch

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)