Prezes Marszu Niepodległości odpowie za race. Czuje się nękany
Prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz został ukarany grzywną w wysokości 500 złotych za incydenty podczas obchodów 11 listopada w 2017 roku. Prawicowy działacz twierdzi, że to element nagonki na jego osobę.
W uzasadnieniu wyroku Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia pisze, że Bąkiewicz, jako organizator marszu niepodległości, "umyślnie nie podjął środków niezbędnych dla zapewnienia zgodnego z prawem przebiegu zgromadzenia" i "nie żądał opuszczenia zgromadzenia przez osoby, które posiadały przy sobie i używały wyroby pirotechniczne". Sąd podkreślił również, że Bąkiewicz nie poprosił w tej sytuacji o pomoc policji.
Aktywista uważa wyrok za kolejny element działań, mających wykluczyć go z życia publicznego. "'Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf'! Takie motto przyświeca wymiarowi sprawiedliwości i służbom w Polsce?" - pyta na Twitterze.
Redaktor naczelny Mediów Narodowych skarży się na "ciągłe wezwania na sprawy sądowe, wizyty policjii telefony od służb". Wspomina również włamanie do jego auta, do którego doszło w kwietniu tego roku. Bąkiewicz twierdzi, że skradziono mu wówczas akumulator i dokumenty.
- Dzieje się wiele dziwnych rzeczy. Przede wszystkim ciągle mam kontakt czy to z policją czy sądami; nad wyraz częsty. Od wielu lat działam społecznie i takiej kumulacji nigdy nie miałem. Zadaję więc retoryczne pytanie, czy to ma jakiś związek czy nie?" - komentował wówczas.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl