PolitykaPremier Donald Tusk: za te wydarzenia polityczną cenę zapłacę ja i rząd

Premier Donald Tusk: za te wydarzenia polityczną cenę zapłacę ja i rząd

- Mamy poważny problem. Chcę bardzo wyraźnie podkreślić, że z mojego punktu widzenia chciałbym uniknąć takich działań, które godzą w wolność słowa - w ten sposób premier Donald Tusk skomentował na konferencji prasowej wczorajsze wydarzenia w redakcji "Wprost".
Jeśli kryzys stałby się zbyt głęboki, być może jedynym rozstrzygnięciem będą wcześniejsze wybory - oświadczył w czwartek premier Donald Tusk.

19.06.2014 | aktual.: 19.06.2014 09:28

Szef rządu ocenił na konferencji prasowej, że cenę polityczną za wydarzenia związane z nagraniami opublikowanymi przez tygodnik "Wprost", zapłaci rząd i on, a nie prokuratura.

- Nie wykluczam, że tą ceną będzie surowa ocena niektórych obywateli w wyborach, które być może odbędą się za kilka czy kilkanaście tygodni, jeśli okaże się, że ta wewnętrzna blokada polityczna jest nie do odblokowania - podkreślił premier.

- Jeśli okaże się, że instytucje życia publicznego, media, prokuratura, rząd, parlament, nie są w stanie ustalić, zgodnie z regułami demokracji i prawa, takiego modelu współpracy, który pozwoli ujawnić wszystko, co w tej sprawie jest do ujawnienia i pozwoli ochronić takie prawa, jak prawo do wolności słowa, to być może jedynym rozstrzygnięciem będą wcześniejsze wybory, jeśli kryzys zaufania jest tak głęboki - powiedział Tusk.

- Wczoraj wieczorem, kiedy rozpoczęła się akcja prokuratury, ABW i policji w redakcji "Wprost" skontaktowałem się z prokuratorem generalnym i szefem ABW i ministrem sprawiedliwości zadając pytanie, czy działania wobec redakcji jest koniecznością i kto podejmuje tego typu decyzje, które skazują nas na poważny konflikt między dobrem śledztwa a wolnością słowa - powiedział Tusk.

- Chcę bardzo wyraźnie podkreślić, że z mojego punktu widzenia chciałbym uniknąć takich działań, które godzą w wolność słowa. Z punktu widzenia państwa polskiego tego typu materiał (nagrania opublikowane przez "Wprost" - przyp. red.) może być niebezpieczny. I tak też rozumiem stronę tytułową tygodnika - ocenił.

- Dla rządu i dla mnie osobiście rzeczą najważniejszą jest, żeby bez naruszania wolności słowa doprowadzić do jak najszybszego ujawnienia wszystkich materiałów oraz tego, kto organizował te nielegalne podsłuchy - podkreślił premier. Tusk dodał, że o ocenę zdarzeń w redakcji tygodnika zwrócił się także do prokuratora generalnego oraz szefa ABW.

Zdaniem Tuska, problem, który ujawnił się po publikacji "Wprost", jest "bardzo poważny i groźny dla państwa". - Możecie to państwo potraktować jako apel o natychmiastowe opublikowanie wszystkich materiałów pochodzących z nielegalnych podsłuchów - zwrócił się do dziennikarzy.

Jak dodał, wczorajsze wydarzenia są dla niego "wyjątkowo przykre i wyjątkowo kosztowne". - Nie ma co się oszukiwać, że za te wydarzenia polityczną cenę zapłacę rząd i ja, a nie prokuratura. I niewykluczone, że nastąpi to w najbliższych wyborach - powiedział Tusk. - Być może kryzys zaufania będzie tak duży, że dojdzie do wcześniejszych wyborów, jeśli sejm podejmie taką decyzję - zastrzegł.

Szef rządu zapewnił, że prokuratura "podejmuje działania, niezależenie od władzy wykonawczej i działania te nie są uzgadniane z władza wykonawczą".

Jak podkreślił, działania instytucji państwowych, "nawet jeśli są w 100 proc. uzasadnione potrzebą śledztwa, powinny brać pod uwagę dobro jakim jest wolność prasy".

Wystąpienie szefa rządu jest reakcją na zajście, jakie miało miejsce w redakcji "Wprost", gdzie w środę ABW i prokurator próbowali przejąć nośniki z nielegalnymi nagraniami rozmów kompromitujących polityków, opublikowanymi przez tygodnik.

Donald Tusk już wcześniej ustosunkowywał się do pierwszej części materiałów opublikowanych w poniedziałkowym numerze "Wprost", ale nie wyciągnął konsekwencji personalnych. Zapowiedział, że w sprawie nagrań każdy wątek będzie zbadany i nie wykluczył, że za ich rejestrowaniem mogą stać grupy biznesowe, przestępcze lub służby specjalne, czy ich byli pracownicy.

ABW w redakcji "Wprost"

W środę funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego weszli do redakcji "Wprost" dwukrotnie. Pierwszy raz - około godz. 13; prokuratura chciała, by dziennikarze "dobrowolnie" oddali nośniki, na których zarejestrowano podsłuchane rozmowy czołowych polityków. Redakcja "Wprost" odmówiła.

Funkcjonariusze weszli do siedziby tygodnika po raz drugi ok. godz. 20. Jej przeszukanie zleciła Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, po tym jak dziennikarze odmówili wydania nagrań, na których utrwalono rozmowy wysokich urzędników państwowych, między innymi szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, prezesa NBP Marka Belki, byłego ministra transportu Sławomira Nowaka i byłego wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza.

Według prokuratury nośniki zawierające nagrania rozmów, których ujawnianie dziennikarze "Wprost" rozpoczęli w minioną sobotę, są dowodem przestępstwa dotyczącego nielegalnych podsłuchów. Kilka godzin trwały rozmowy i przepychanki w redakcji "Wprost", zanim funkcjonariusze ABW i prokuratorzy przerwali przeszukanie i opuścili siedzibę tygodnika.

Redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski zapoznał się z pismem z prokuratury i odmówił wydania sprzętu, którego zażądali śledczy. ABW wraz z policją przystąpiły do przeszukania redakcji.

Latkowski oświadczył, że podczas przeszukania użyto wobec niego siły chcąc zabezpieczyć jego laptop. - Użyto w stosunku do mnie siły fizycznej. (...) Jeżeli otrzymamy wyrok niezależnego sądu, jeżeli takie postanowienie uchyli tajemnicę dziennikarską, wtedy natychmiast, niezwłocznie wydamy - mówił, po tym, jak dziennikarze weszli do pomieszczenia, w którym próbowano mu odebrać laptopa.

Ostatecznie funkcjonariuszom nie udało się go zdobyć. Po godzinie 23 funkcjonariusze ABW i prokuratorzy przebywający w siedzibie tygodnika opuścili redakcję.

Taśmy "Wprost"

Kodeks karny stanowi, że grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2 podlega ten, kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem specjalnym. Tej samej karze podlega, kto informację tak uzyskaną "ujawnia innej osobie".

Zawiadomienia w tej sprawie złożyli szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz i Dariusz Zawadka, b. dowódca jednostki GROM, obecnie członek zarządu spółki PERN.

Na upublicznionym przez "Wprost" nagraniu słychać, jak szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz rozmawia z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką i byłym ministrem Sławomirem Cytryckim o hipotetycznym wsparciu przez NBP budżetu państwa kilka miesięcy przed wyborami, które może wygrać PiS; Belka w zamian za wsparcie stawia warunek dymisji ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz nowelizacji ustawy o banku centralnym. Tygodnik twierdzi, że do rozmowy doszło w lipcu 2013 roku. W listopadzie Rostowski został zdymisjonowany; pod koniec maja 2014 roku do Rady Ministrów wpłynął projekt założeń nowelizacji ustawy o NBP.

W innej nagranej rozmowie b. wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz miał mówić ówczesnemu ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi, że użył swych wpływów do zablokowania kontroli skarbowej u żony Nowaka. W sprawie treści tej rozmowy praska prokuratura wszczęła śledztwo już w poniedziałek.

Kilka dni po opublikowaniu pierwszych nagrań "Wprost" ujawnił pierwszą godzinę (bez żadnego cięcia w materiale - red.) rozmowy Sienkiewicza z Belką. W tym fragmencie słychać, jak Marek Belka mówi o "wytrychach" w ministerstwie i nowelizacji ustawy o NBP. - Jak bym miał sygnał od premiera, że mogę tam wstawić to, co będzie trzeba - przekonuje na nagraniu. Rozmowa jest też o sytuacji PO. Marek Belka mówi: "To nie jest tak, że jesteśmy na ugorze, jesteśmy w wielkiej kuwecie zwanej Saharą".

Źródło: PAP, IAR, TVN24

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)