Prawie jak opozycja
Jarosław Kaczyński to taki szczęśliwy premier. Nie dość, że jego rządom trafiła się ekonomiczna hossa, to jeszcze ma opozycyjną bessę.
19.07.2007 | aktual.: 25.07.2007 12:45
To może brzmieć bez sensu, ale rząd Jarosława Kaczyńskiego uratował Donald Tusk. Z premierem Kaczyńskim pożegnalibyśmy się jakieś dwa dni temu. Nowym byłby... Donald Tusk, który nawet nie musiałby specjalnie walczyć o szansę zakończenia tak krytykowanych przez siebie rządów PiS.
Wystarczyłoby, żeby skorzystał z propozycji, jaką w dniu kryzysu rządowego przekazałem jego najbliższym współpracownikom, abyśmy wspólnie obalili ten skompromitowany rząd– mówi Wojciech Olejniczak, przewodniczący SLD i wicemarszałek Sejmu. Jego pomysł był prosty. Opozycja przeciąga na swoją stronę Samoobronę i zgłasza konstruktywne wotum nieufności wobec rządu, do czego potrzeba 231 głosów. Samoobrona sondowała nas w tej sprawie już 9 lipca, gdy wybuchł kryzys w koalicji– zdradza Olejniczak.
W myśl sejmowego regulaminu głosowania nad wnioskiem o konstruktywne weto nie może blokować nawet PiS-owski marszałek Sejmu. Ma siedem dni na poddanie go pod głosowanie. Składając konstruktywne wotum zaufania, trzeba jednocześnie wystawić premiera. Miał nim być Tusk. SLD popierałoby rząd, ale bez wchodzenia w koalicję, bo miał być to rząd powołany tylko po to, żeby upadł. Zaniechanie prac nad budżetem w perspektywie nie dłuższej niż pół roku spowodowałoby, że prezydent musiałby rozpisać nowe wybory. W tych wyborach każda partia miała iść własną drogą, ale Tusk nasz plan odrzucił– dodaje Olejniczak.
Dlaczego tak się stało? Zdania są podzielone. Według krakowskiego posła PO Ireneusza Rasia Tusk nie miał innego wyjścia. Krytykując Kaczyńskiego za to, że ma twarz Leppera, nie mogliśmy się zdecydować na przyprawienie sobie gęby SLD. Jeśli mamy być polityczną alternatywą wobec PiS, nie możemy wchodzić w wątpliwe moralnie sojusze– tłumaczy swój punkt widzenia.
Trudno powiedzieć, na ile PO rzeczywiście tak myśli. A na ile jest zakładnikiem Jarosława Kaczyńskiego, który taki alians przewidział już dawno. I szantażuje Platformę, że nie ma prawa go krytykować za koalicję z Lepperem, skoro sama tylko patrzy, jak by się tu dogadać z lewicą.
Jednak według Olejniczaka problem jest o wiele głębszy. Moim zdaniem PO wcale nie ma ochoty przyśpieszać końca rządów PiS, wychodząc z założenia, że im dłużej PiS porządzi, tym bardziej się skompromituje i nie będzie później dla nich opozycją – mówi lider SLD.
Stare chwyty i gra na czas
PO do wyborów parlamentarnych szła pod hasłem „Uwolnić energię Polaków”. Kiedy już do parlamentu się dostała, to jej samej jakoś zabrakło energii. Na początku było jeszcze nieźle. Platforma postanowiła być opozycją nowoczesną i działać według najlepszych zachodnich standardów. 13 stycznia 2006 roku na wzór angielski stworzyła gabinet cieni. Na czele „rządu oczekującego” stanął Jan Rokita. Biuro prasowe partii dostało zgodę na podawanie telefonów komórkowych do wszystkich posłów. A parlamentarzystów uczulono, żeby je odbierali. Wynajęto firmę wizerunkową, która miała wspomóc co ważniejsze partyjne postaci. Wbrew pokusie postanowiono nie kreować kontr-Kurskiego, a brutalne ataki znosić z godnością. I na wzór partii rządzącej postawiono na jednego lidera – Donalda Tuska.
Donald z przegranych wyborów prezydenckich wyciągnął mylny wniosek, że przegrał, ponieważ za bardzo kojarzył się z liberałem. Wobec tego postanowił nie kojarzyć się z niczym. Rozmyć się, przez co być łatwym do zaakceptowania przez wszystkich Polaków. Podobną strategię narzucił całej partii– tłumaczy Maciej Płażyński, jeden z założycieli PO, obecnie wicemarszałek Senatu. Przywództwo i bycie w opozycji polega na przekonywaniu ludzi do rzeczy często niepopularnych. Zdobyciu ich zaufania i realizowaniu tej polityki po wygranych wyborach. A Platforma liczy na to, że najlepiej nic nie robić, a dzięki błędom PiS słupki będą same rosły. Jak się nie obudzą, to finał będzie jak z wyborami prezydenckimi– dodaje Maciej Płażyński.
Argument o rosnących słupkach poparcia to żelazny argument każdego posła PO. Gorzej, jeśli trzeba wymienić, za które działania w opozycji te słupki tak rosną.
Nie będąc wyrazistym, jest się nijakim, szczególnie na tle takiego przeciwnika jak Jarosław Kaczyński. Zamiast aktywnie wyłapywać błędy rządu i ostro go za to atakować, PO przyjęła metodę uników. Wypowiada się niejednoznacznie i ostrożnie. A jednak premierowi Kaczyńskiemu udało się wmówić Polakom, że PO to najbardziej wściekła opozycja po 1989 roku. Trudno znaleźć w Platformie kogoś, kto chciałby się otwarcie wypowiedzieć na tak ważne tematy jak aborcja czy eutanazja. Lustracja wewnętrznie podzieliła partię, a podatek liniowy to słowo, którego już nikt nie chce pamiętać. Wzorem PiS Platforma mówi już tylko o obniżaniu podatków. W sprawie Rospudy w zasadzie poparła rząd. PO unika też jednoznacznych wypowiedzi o prawach par homoseksualnych, bo nie zauważyła, że pod rządami PiS walka o nie stała się po prostu częścią obrony praw człowieka.
Unikanie konfrontacji najlepiej widać podczas coraz częstszych rządowych kryzysów. W czasie poprzedniego kryzysu rządowego we wrześniu 2006 Tusk był na urlopie zagranicznym. W tym roku, kiedy zdezorientowani Polacy w poniedziałek 9 lipca usłyszeli od premiera Kaczyńskiego o dymisji Leppera, szef PO również milczał. Najbliżsi współpracownicy bronili go, że to z powodu wizyty u chorej siostry. Zapowiadali jednak przełomowy wniosek następnego dnia.
We wtorek okazało się, że zamiast skorzystać z propozycji obalenia gabinetu premiera Kaczyńskiego, PO postanowiła odwoływać obecny gabinet minister po ministrze. Wśród biegłych w sejmowych niuansach zapanowała konsternacja. Najlepszą charakterystykę tego pomysłu przedstawił premier Kaczyński – „kabaretowy”, bo bez pomocy posłów Samoobrony nie ma szans na powodzenie.
Zdaniem konstytucjonalisty profesora Piotra Winczorka pomysł z odwoływaniem ministrów może się nawet obrócić prze-ciwko opozycji. Zgłaszanie takiego wniosku ze świadomością, że prezydent to właściwie druga połowa premiera, to chyba nierozsądna próba sił. Premier, chcąc być złośliwy, mógłby znów powołać na ministra osobę świeżo odwołaną przez opozycję. To nie jest dobra perspektywa dla Polski– tłumaczy Winczorek. Tym bardziej że pierwsze wnioski mogłyby być głosowane dopiero w sierpniu albo we wrześniu, a cała procedura ciągnęłaby się tygodniami, co jest najbardziej na rękę PiS, który już zaczyna przygotowywać się do kampanii wyborczej.
Nie tylko Platformie wyczerpały się pomysły. SLD stara się kopiować strategię PiS z czasów, gdy partia ta była opozycją i domaga się stworzenia sejmowej komisji śledczej w sprawie śmierci minister Blidy, i działań CBA w aferze gruntowej. Próbowało też zagospodarować ostatnie strajki, ale bezskutecznie. Dlatego postawiło na atak i parcie na szkło. Jednak takiej siły przebicia, jaką miał Leszek Miller działający w opozycji do Jerzego Buzka, nie ma. Z dużym zaskoczeniem przyjęto wystąpienie Wojciecha Olejniczaka, który pogratulował braciom Kaczyńskim sukcesu na ostatnim szczycie Unii Europejskiej w Brukseli. Uznał go za „wygraną kompromisu”.
Jak widziałem Olejniczaka, który gdyby mógł, witałby z kwiatami delegację wracającą z Brukseli, aż się szczypałem w rękę. Nie mogłem w to uwierzyć. Miał taką okazję. Prezydent na oczach całej Europy okazał się kompromitująco uzależniony od brata. A on ich chwalił. Nie zmarnowałbym takiej szansy– zapewnia Miller. Jego zdaniem to nie siła PiS, ale słabość opozycji jest największym zagrożeniem dla przyszłości Polski.
Dżentelmeni i knajacy
Trzymając się słownikowej definicji – opozycja to partia atakująca rząd w celu przejęcia władzy. W kraju paradoksów, czyli Polsce, to rząd atakuje opozycję dla zachowania władzy. "W chamstwie, agresji, knajactwie z tymi panami nie mamy żadnych szans. W tym są lepsi. Są też lepsi w kłamstwie. Nasi oponenci w tym królują” – to słowa premiera z czerwcowej konwencji samorządowej PiS. Dziwne odwrócenie ról, w którym rząd wykorzystuje każdą okazję, żeby zaatakować opozycję, pokazuje, że obrona przez atak to dobrze przećwiczona przez premiera strategia.
Co nie oznacza, że opozycja dobrze przećwiczyła obronę przed atakiem. Kiedy ja byłem w opozycji, to rząd dostawał od nas ciągłe baty. Nie odpuściliśmy żadnej okazji, żeby zaatakować, i dostaliśmy premię w postaci wygranych wyborów. Nie wiem, na co liczy teraz opozycja – mówi Leszek Miller.
Paradoksalnie na to samo, choć taktyka jest odwrotna. Według jednego z posłów PO strategia jest taka: im bardziej premier atakuje, tym lepiej. Wyborcy mają poczuć się zmęczeni ciągłymi atakami i atmosferą napięcia. A wtedy zrozumieją, że jedyną alternatywą jest spokojna i wyważona Platforma, która przyniesie ukojenie. Platforma zachowuje się jak policjant, który widzi złodzieja. Ale go nie łapie, bo czeka, żeby okradani przyszli i poprosili o to na kolanach – denerwuje się jeden z niepokornych posłów PO. Jego zdaniem prawdziwą opozycją jest teraz Samoobrona.
Nikt obecnie nie krytykuje tak mocno rządu jak Lepper. Przy okazji sprytnie ustawia się jako ofiara opresyjnej IV RP. I bez skrupułów szantażuje wszystkich, bo głosy jego partii są dziś kluczem do odsunięcia lub pozostawienia PiS przy władzy. Premier Kaczyński mówi, że wybory będą wtedy, kiedy zdecyduje PiS. Stawia się ponad wszystkimi, dając do zrozumienia, że to od niego wszystko zależy i jak on będzie chciał, to będzie, a jak nie będzie chciał, to nie będzie. Musimy razem z opozycją ustalić termin wyborów i ustalić taktykę działania– nęcił opozycję szef Samoobrony tydzień po wyrzuceniu go z rządu. PO znowu nie zareagowała.
Juliusz Ćwieluch