PublicystykaPrawica "obtłukuje" demokrację w Izraelu. Politycy w Jerozolimie nie są tutaj wyjątkiem

Prawica "obtłukuje" demokrację w Izraelu. Politycy w Jerozolimie nie są tutaj wyjątkiem

Izrael stał się oficjalnie narodowym państwem Żydów. Prawica świętuje sukces. Arabscy parlamentarzyści mówią o faszyzmie. W ten sposób bieżąca polityka poddusza demokrację. Z tego powodu Netanjahu stawiany jest w jednym rzędzie z Wiktorem Orbanem.

Prawica "obtłukuje" demokrację w Izraelu. Politycy w Jerozolimie nie są tutaj wyjątkiem
Źródło zdjęć: © ap/east news
Jarosław Kociszewski

Bezwzględna większość 62 spośród 120 członków Knesetu przyjęło ustawę narodową. Nowe prawo ma przede wszystkim znaczenie symboliczne. Ustawa potwierdza, że Izrael jest państwem żydowskim z flagą z gwiazdą Dawida i stolicą w zjednoczonej Jerozolimie.

Najwięcej emocji wywołuje stosunek do mniejszości, zwłaszcza Arabów, a w szczególnie zapis, iż jedynym językiem oficjalnym jest hebrajski. To w praktyce oznacza obniżenie statusu języka arabskiego, którym mówi ponad 20 proc. obywateli kraju. Co prawda ma on być traktowany w sposób "specjalny" i będzie stosowanym w urzędach, ale zdaniem przeciwników ustawy, członkowie mniejszości tracą równość praw w państwie.

Przyjęciu ustawy towarzyszyła burzliwa 8-godzinna debata, podczas której arabski deputowany Ahmed Tibi ogłosił "śmierć demokracji". Krytycy ustawy twierdzą, że oznacza ona usankcjonowanie wyższości jednej grupy etnicznej i religijnej nad pozostałymi. Ich zdaniem otwiera to drzwi dla rasizmu, choć w ostatniej chwili i tak zrezygnowano z najbardziej kontrowersyjnego zapisu umożliwiającego tworzenie miejscowości wyłącznie dla Żydów.

Premier Beniamin Netanjahu uważa, że jest to chwila epokowa o historycznym znaczeniu dla całego narodu żydowskiego. Równocześnie podkreśla, że Izrael jest krajem demokratycznym, a prawa mniejszości będą szanowane. Zaznacza jednak, że większość "też ma prawa i to większość decyduje". Te słowa szefa rządu w Jerozolimie pokazują, o co naprawdę w tej sprawie chodzi. To czysta polityka.

Izraelska scena polityczna, podobnie jak w wielu krajach europejskich, przesunęła się na prawo. Głównym rywalem szefa rządu w Jerozolimie nie jest lider lewicowej opozycji tylko Naftali Bennett, minister edukacji, który jest jednym ze sponsorów kontrowersyjnej ustawy. Marzy mu się zajęcie miejsce Netanjahu u szczytu izraelskiej polityki. To powoduje, że państwo żydowskie jest kolejnym krajem, w którym polityka stała się swego rodzaju tańcem polegającym na obchodzeniu rywala z prawej strony. Dostrzegli to lokalni komentatorzy, którzy przede wszystkim podkreślają przyjaźń łączącą Netanjahu z premierem Węgier Wiktorem Orbanem.

To może brzmieć absurdalnie, ale premier prawicowego rządu w Jerozolimie musi udowadniać, że nie jest słabeuszem i lewakiem. Nieważne, że od kilkunastu lat stoi na czele prawicy i zdarzało mu się wysyłać żołnierzy do boju. Izrael włączył się w główny nurt współczesnej polityki, w którym nawet chadecy, tacy jak kanclerz Angela Merkel, czy ufający w wolny rynek liberałowie, spotykają się z zarzutami "lewactwa".

Tego rodzaju rozgrywki podporządkowujące fundamenty prawa bieżącym interesom politycznym i "zabawy ustrojowe" są bardzo niebezpieczne. Nawet jeżeli w tej chwili nowa ustawa nie zmieni funkcjonowania państwa, a zwyczajny Arab czy Druz nie zauważy zmiany w swoim życiu codziennym, to nie znaczy, że nic się nie stało. Nie jest to zresztą pierwsze posunięcie prawicowej władzy wpisujące się w antyliberalne trendy.

W 2017 r. Beniamin Netanjahu zlikwidował stare media publiczne i zastąpił je nową organizacją. Dziennikarze protestowali, a na antenie telewizyjnej na żywo odśpiewali hymn narodowy ze łzami w oczach żegnając się z widzami. Izraelska demokracja jest jednak na tyle silna, że nowe media publiczne nie stały się tubą propagandową rządu. Na przykład, po porozumieniu z Polską w sprawie ustawy o IPN, w studiu głównego wydania wiadomości zastanawiano się, czy szef rządu dopuścił się zdrady.

Każda zmiana prawa w stylu nowej ustawy o żydowskim charakterze państwa "obtłukuje" i osłabia fundament demokracji. Powstaje ryzyko, że podczas następnego starcia, albo po prostu kolejni przywódcy, posuną się jeszcze dalej... i dalej… Za każdym razem jest to krok w kierunku, w którym coraz trudniej jest określić granicę między rządami nieliberalnymi a autorytarnymi. Upadkiem demokracji.

Jarosław Kociszewski dla Opinii WP

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)