Prawda o integracji dzieci z Downem. "To utopia"
Sfrustrowani rodzice dzieci z Zespołem Downa i oburzeni internauci. To reakcje społeczne na zdarzenie w centrum handlowym w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie opiekunka placu zabaw nie chciała, by bez opieki rodzica upośledzone dziecko dołączyło do zabawy z innymi dziećmi. - Stworzenie świata, w którym bezproblemowo przebiega integracja tych dzieci to utopia - stwierdza Aleksandra Kachel, wiceprezes katowickiego stowarzyszenia "Szansa" i matka chorej na Zespół Downa 5-letniej Hani.
Temat stał się ostatnio głośny z powodu zdarzenia, które miało miejsce na placu zabaw w centrum handlowym Focus Mall w Piotrkowie Trybunalskim. Chłopiec z Zespołem Downa nie został wpuszczony do "Figloraju" przez pracującą tam opiekunkę, która, zgodnie z relacją jego matki, miała stwierdzić, że "chore dzieci nie mogą tu wejść". 6-latek mógłby pozostać na placu, ale pod opieką mamy, choć innym maluchom nie stawia się takich warunków. Właściciel obiektu argumentował, że obecność chłopca mogła wpłynąć na bezpieczeństwo innych dzieci. Natomiast opiekunka w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim" mówiła, że jest daleko od dyskryminacji, a chodziło jej wyłącznie o bezpieczeństwo chorego chłopca, gdyż nie wiedziała, jak inne dzieci zareagują na jego obecność.
Piotrkowski incydent przyczynił się do założenia wydarzenia na Facebooku w celu zbojkotowania "Figloraju" przez stronę Kobiety przeciwko aborcji (KOPA). Potęga internetu znów dała znać o sobie i w inicjatywie bierze już udział 11 tysięcy osób. Właściciel obiektu oficjalnie przeprosił i zaproponował chłopcu darmowe korzystanie z placu zabaw przez rok. Wydarzenie zmieniło nazwę na Ogólnopolski Ruch Solidarności z Osobami z Zespołem Downa.
Wśród mnóstwa wpisów pod tym wydarzeniem znaleźć można głównie opinie internautów oburzonych działaniem personelu placówki i mówiących, że takie traktowanie dzieci z Zespołem Downa to "średniowiecze". Rodzice innych chorych opublikowali więcej postów, w których zwracają uwagę na dyskryminujące traktowanie ich dzieci w innych placówkach. Jak chociażby Pani Aleksandra, która chciała zapisać chore dziecko na zajęcia taneczne do klubu osiedlowego i również usłyszała słowo "nie".
Inaczej sytuację postrzegają działacze stowarzyszeń, którzy na co dzień zajmują się organizacją pomocy i wsparcia dla dzieci upośledzonych oraz ich rodziców. Większą winę widzą w matce niżeli w samej pracowniczce "Figloraju". - Najgorsze jest zachowanie matki, która chciała zostawić niepełnosprawnego syna samego - mówi Ewa Suchcicka, prezes stowarzyszenia "Bardziej kochani", która sama ma 26-letnią córkę z Zespołem Downa. Wtóruje jej Aleksandra Kachel, wiceprezes katowickiego stowarzyszenia "Szansa", matka upośledzonej 5-letniej Hani. - Jako matka nie wpadłabym na pomysł, żeby zostawić swoje dziecko samo z opiekunką takiego placu zabaw - powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską.
Postawić można pytanie: czy i jak da się integrować zdrowe dzieci z tymi dotkniętymi Zespołem Downa. Czy ich wspólna zabawa jest możliwa w sposób naturalny i bezproblemowy? Działaczki organizacji pomagających upośledzonym dzieciom i ich rodzinom są sceptyczne. - Chorzy nie nadążają za normalnymi komunikatami, które skutkują przy reprymendach wobec zdrowych dzieci. Specjalne szkoły i organizacje nie istnieją bez przyczyny - te dzieci niestety są inne - zdradza Ewa Suchcicka. - Zmian nie ma i nie będzie nigdy. Integracja jest niemożliwa, nigdy się nie udawała - dodaje z rozżaleniem. - Stworzenie świata, w którym bezproblemowo przebiega integracja, a dzieci będą się w zgodzie bawiły to utopia - uważa Aleksandra Kachel.
W piotrkowskiej sprawie pojawił się wątek ewentualnej agresji upośledzonych dzieci wobec zdrowych rówieśników. Matki wskazują, że choć wiele dzieci również potrafi wpadać w ataki złości i furii, to zupełnie inaczej wygląda powstrzymanie ich i wytłumaczenie błędu. Wiceprezes "Szansy" powołuje się na doświadczenia jej 5-letniej córki. - Hania, kiedy jest zła, bywa agresywna - wtedy potrafi kogoś ugryźć, uderzyć. Dzieci z Zespołem Downa mają problem z komunikowaniem i w najprostszy sposób wyrażają swoje emocje. Dzieci zdrowe też tak potrafią się zachowywać, ale zupełnie inaczej wygląda sprawa wytłumaczenia im pewnych rzeczy - zauważa.
Podobnie postrzega tę sytuację Ewa Suchcicka. - Te dzieci mogą być agresywne jak każde inne. Do dzieci upośledzonych, co dotyczy 90 proc. osób z Zespołem Downa, pewne rzeczy nie docierają. Nie potrafią zazwyczaj zachować się zgodnie z kanonami naszej kultury, czyli np. nie uderzyć kogoś, nie załatwiać się w miejscach publicznych czy nie dokonywać w nich aktów seksualnych. I jako rodzice musimy uczyć ich tego całe życie - wyznaje.
Na Facebooku pojawiły się wpisy rozżalonych rodziców, którzy byli zdenerwowani z powodu odmowy dopisania ich dzieci na zajęcia np. taneczne czy ruchowe, w których brali udział zdrowi rówieśnicy. Prezes stowarzyszenia "Bardziej kochani" wskazuje, że to wcale nie musi być dobre rozwiązanie dla osób z Zespołem Downa. - Zdarza się, że pojedyncze placówki przyjmują takie dzieci na zajęcia. Są one tam jednak skazane na porażkę, bo zawsze będą najgorsze. Dlatego powstało wiele stowarzyszeń i fundacji, które organizują im czas, zabawę i zajęcia. Tam czują się lepiej - powiedziała WP Suchcicka. - Tym dzieciom nie wolno stawiać za wysoko poprzeczek, bo nie dadzą sobie rady, a może to jeszcze stworzyć problem dla innych - dodaje.
Psycholog Monika Dreger wskazuje, że Polacy mają generalny problem z tolerancją i zrozumieniem tych, którzy są w mniejszości. - Generalnie nie jesteśmy społeczeństwem tolerancyjnym. Wszystko, co jest inne czy nieznane, nas przeraża, a jak nie wiemy, co możemy z tym zrobić, to najłatwiej jest nam to wykluczyć. Na szczęście to powoli się zmienia, dzięki działalności fundacji czy stowarzyszeń - powiedziała WP.
Dreger odniosła się również do zdarzenia z Piotrkowa Trybunalskiego. Odmienne relacje matki oraz opiekunki nie dają jednoznacznej odpowiedzi, jak naprawdę wyglądała ta sytuacja. Ocenia natomiast jak takie zdarzenia mogą wpływać na pozostałe dzieci. - Dzieci uczą się przede wszystkim przez modelowanie, powielając zachowania dorosłych. Gdyby opiekunka wyrzuciła dziecko z placu zabaw, to uczyłyby się nietolerancji. Natomiast jeśli odmówiła przyjęcia tego dziecka bez opieki rodzica, bo nie czuła się kompetentna, by się nim zajmować i odpowiednio sformułowała komunikat, to uczy to dzieci odpowiedzialności. Jeśli wyglądało to w ten sposób, jest to uczciwe postawienie sprawy - uważa Dreger. - Większość dzieci z Zespołem Downa nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie. Kluczowa jest odpowiedzialność rodziców, którzy nie mogą na nikogo jej przerzucać - podsumowuje psycholog.
Szacuje się, że w Polsce żyje około 60 tys. osób z Zespołem Downa. Średnio na ok. 800-1000 żywych urodzeń przypada jedno dziecko obarczone taką wrodzoną wadą genetyczną.
Mateusz Cieślak, Wirtualna Polska