PolitykaPozwał Nergala. Teraz kandyduje na prezydenta

Pozwał Nergala. Teraz kandyduje na prezydenta

Poseł Andrzej Jaworski, kandydat PiS na prezydenta Gdańska to były prezes stoczni gdańskiej, który zasłynął jako negatywny bohater wyborczej reklamówki PO z ogromną pensją - 31 tys. zł. W rozmowie z Wirtualną Polską zdradza, co chce zrobić dla Gdańska, czy rywalizuje z bulterierem PiS Jackiem Kurskim oraz dlaczego nie podoba mu się książka o homoseksualnych pingwinach i zachowanie narzeczonego Dody, Adama Darskiego "Nergala".

Pozwał Nergala. Teraz kandyduje na prezydenta
Źródło zdjęć: © WP.PL

WP: Joanna Stanisławska: Kandydował pan już na prezydenta Gdańska w 2006 r. Uzyskał Pan dobry wynik, ale ostatecznie przegrał w starciu z Pawłem Adamowiczem. Nie obawia się pan powtórki z rozrywki? Dlaczego zdecydował się pan startować po raz kolejny?

Andrzej Jaworski: - Startuję, bo Gdańsk potrzebuje zmian. 12 lat rządów Pawła Adamowicza sprawiły, że miasto spadło do trzeciej ligi. Jest szaro, smutno i prowincjonalnie. Zamiast gospodarza jest administrator, biurokrata, który nie ma wizji rozwoju naszego miasta. Można odnieść wrażenie, że władza straciła kontakt z ludźmi. Mieszkańcom Gdańska potrzebna jest pomoc.

WP: PiS długo szukał odpowiedniego kandydata na prezydenta Gdańska. Mówiło się m.in. o starcie Jacka Kurskiego, z którym, jak sugeruje "Wprost", ostro pan konkuruje. Ponoć Jarosław Kaczyński chciał by bulterier PiS czuł pański oddech na plecach. Czy pański start można odczytywać jako zwycięstwo w rywalizacji z europosłem?

- Nie znam artykułu, o którym pani mówi, więc wolałbym się do niego nie odnosić. Nie chodziło o rywalizację z Jackiem Kurskim. O tym, że zostałem kandydatem PiS, zdecydowały wstępne sondaże przeprowadzone w Gdańsku. Wynikało z mich, że to ja mam największe szanse. Moja osoba budzi największe zaufanie gdańszczan.

WP:

Tak pan sądzi? Co na to wpłynęło?

- Gdańszczanie lubią głosować na osoby, które się wykazały, zrobiły coś konkretnego. Sądzę, że docenili mój wkład w uratowanie stoczni gdańskiej, której byłem prezesem, gdzie nadal zatrudnienie znajduje prawie 2 tys. osób. Przykład stoczni dowodzi, że jestem skuteczny w realizacji swoich celów.

WP: Przedstawia się pan jako obrońca Stoczni Gdańsk, ale jednocześnie w lipcu wywalczył pan przed sądem dla siebie od tego zakładu ponad 170 tys. zł. Czy to etyczne w momencie, kiedy, jak donosi "Gazeta Wyborcza", stocznia znajduje się w kryzysie - w maju spółka obniżyła płace średnio o 10%, a wynagrodzenia najlepiej zarabiających, w tym zarządu i dyrektorów, spadły o 15%?

- Zostałem zwolniony z pracy decyzją polityczną i miałem prawo, tak jak każda skrzywdzona osoba dochodzić sprawiedliwości przed sądem. Nie walczyłem, tak jak napisała "Gazeta Wyborcza" o odszkodowanie, ale o wypłacenie zaległych wynagrodzeń, których mnie pozbawiono niezgodnie z prawem. Proszę zauważyć, że jeśli chodzi o sytuację finansową stoczni to, gdy w 2006 r. przejmowałem zakład, miał długi w wysokości kilkudziesięciu mln zł. Udało mi się wyprowadzić stocznię na prostą i w momencie, kiedy mnie zwalniano na koncie stoczni było ponad 300 mln zł czystej gotówki. Sądzę, że mało który menedżer może pochwalić się takimi osiągnięciami.

WP: Pan jest pełen optymizmu, ale wydaje się, że prezydent Adamowicz w wyścigu o reelekcję jest bezkonkurencyjny.

- Nie mogę się z tym zgodzić. Bezkonkurencyjny to jest Wojciech Szczurek w Gdyni czy Rafał Dutkiewicz we Wrocławiu. Na razie żadne sondaże nie wskazują na zwycięstwo Adamowicza już w pierwszej turze, więc chyba o czymś to świadczy. Wierzę, że wreszcie uda się skończyć z marazmem, w który Adamowicz wpędził miasto. Ktoś, kto przez 12 lat zadłużył nasze miasto na ponad 2 mld zł (razem ze spółkami), powinien honorowo zrezygnować, a nie pchać się na urząd po raz kolejny. Mnie chodzi o Gdańsk i gdańszczan także tych, którzy nie wierzą politykom i nie chodzą na wybory. Na barkach wszystkich mieszkańców spoczywa zadłużenie, o którym wspomniałem. Każdy z gdańszczan ma ponad 5 tys. zł do spłaty. To olbrzymia kwota.

WP:

A pan jako alternatywę dla tych rządów w mieście proponuje...

- Np. zagospodarowanie Wyspy Spichrzów, która wygląda tak, jakby przed chwilą skończyła się II wojna światowa. Jeśli ktoś przez tyle lat nie był w stanie zadbać o ścisłe centrum miasta, to jest to totalna kompromitacja.

WP: W swoim programie na najbliższe lata prezydent Adamowicz również zawarł plan rewitalizacji Wyspy Spichrzów.

- Taki punkt znajduje się w prawie każdym jego programie. Skuteczny brak realizacji tych planów świadczy o braku odpowiedzialności Adamowicza za dane słowa. Urzędujący prezydent dotychczas nie zrobił w mieście nic sensownego. Widzimy same wielkie dziury w najbardziej uczęszczanych miejscach, np. na ulicy Mariackiej, którą wszyscy się chlubimy czy naprzeciwko NOT-u. Wszystkie inwestycje realizowane są bez pomysłu, np. wymiana torów w pasie wielkich osiedli. Od czterech lat powtarzam, że nie należy robić torów, które służą tylko tramwajom, gdyż powinny być stosowane rozwiązania, które przewidują, że po specjalnych pasach mogą jeździć tramwaje, autobusy, karetki pogotowia i straż pożarna. To wyrzucane pieniędzy w błoto.

WP: Z drugiej strony są sukcesy - Gdańsk posiada najnowocześniejszy tabor komunikacyjny w Polsce.

- To nie jest takie jednoznaczne, ostatnia awaria nowo zakupionego tramwaju zablokowała cały ruch. Poza tym, dlaczego np. nie udało się podpisać porozumienia z prezydentem Warszawy i Wrocławia, pozwalającego na złożenie wspólnego zamówienia na nowy tabor dla trzech miast, co byłoby znacznie tańsze? To wpadka za wpadką, ja nie widzę żadnego pozytywu.

WP:

Inne Pana pomysły to...

- Mam ich kilka i wszystkie konsultowałem już z inwestorami zagranicznymi. Największą moją bolączką jest fakt, że Gdańsk odwrócił się od morza. Nowy Port, dzielnica, która powinna tętnić życiem, gdzie powinien być polski Manhattan, to jedno z najbardziej zaniedbanych miejsc. Podobnie Brzeźno, które było perełką. Do Brzeźna jako kurortu przed I wojną światową przyjeżdżało więcej osób niż do Sopotu. Orunia, gdzie stały piękne domy, dziś zniszczone wymaga pełnej odnowy. Proponuję pełną rewitalizację tych trzech dzielnic, stworzenie w nich miejsca na nowe inwestycje, a wszystko to w partnerstwie prywatno-publicznym, którego się nie boję, wbrew temu, co się często zarzuca PiS-owi.

WP: Prezydent Adamowicz żartobliwie podchodzi do swojego przezwiska Budyń, o Panu mówi się człowiek orkiestra. Jaki ma pan stosunek do tego określenia?

- Ze zdumieniem wysłuchałem na konferencji pana Adamowicza, jak się chlubił ksywką Budyń. Zostawię to bez komentarza. A człowiek orkiestra nawet mi się podoba, bo czuję się trochę człowiekiem renesansu. Lubię robić wiele rzeczy, staram się zawsze zgłębiać to, co mnie interesuje oraz rozwijać siebie. Tak było już w czasach studenckich, kiedy studiowałem kilka kierunków, od sztuki po zarządzanie. Jestem z tego dumny i nawet, jeśli moi przeciwnicy będą próbowali tym określeniem mnie zdyskredytować, to im się nie uda. WP: Prezydenta Adamowicza popiera wiele gwiazd, m.in. sportowcy Sylwia Gruchała i Mateusz Kuśnierewicz czy pisarz Paweł Huelle. Jakie znane nazwiska ma pan w swoim komitecie poparcia?

- Nie stworzyłem takiego komitetu. To celowe działanie. Śmieszy mnie, że pana Adamowicza popierają głównie osoby spoza Gdańska, albo takie, które otrzymują nagrody z urzędu miasta. Chcę, by gdańszczanie głosowali na program, a nie kierowali się tym, kto kogo popiera. Jeżeli np. pan Paweł Huelle bierze odpowiedzialność za to, co dzieje się w Gdańsku przez ostatnich 12 lat to się bardzo cieszę, bo już wiem, przez kogo stoję w korkach.

WP: Często występuje pan na antenie Radia Maryja, wspiera pan rozgłośnię finansowo. Czy liczy pan na wsparcie o. Tadeusza Rydzyka w kampanii?

- Jestem katolikiem o bardzo tradycyjnych poglądach, ale mam też wielu przyjaciół wśród muzułmanów i Żydów, działam na rzecz pojednania chrześcijańsko-muzułmańskiego, Uważam, że każdy ma prawo do głoszenia swoich poglądów, jeśli nie zagrażają one innym osobom. Dyskryminacja zawsze spotyka się z moim sprzeciwem. Ojca dyrektora szanuję i uważam, że ma prawo głosić swoje poglądy.

WP: Głośno było o pańskim sporze z Henryką Krzywonos. Czy to prawda, że powiedział pan do niej "Ty głupia krowo"?

- Zdarza mi się używać mocnych słów, ale nigdy nie przekraczam pewnych granic. Nie wiem, jacy piarowcy podpowiedzieli pani Krzywonos, aby spróbowała na siebie zwrócić uwagę takim stwierdzeniem. Jest to kłamstwo. Nigdy takie słowa nie padły

WP: Czy ta sprawa ma jakiś dalszy ciąg? Mieli się państwo spotkać w sądzie.

- Pani Krzywonos wycofała się z tych słów. Była wtedy w emocjach i do końca nie wiedziała, kto i co do niej mówił. Dla mnie to jest konkret, że nie szła w zaparte, nie należę do osób, które lubią chodzić po sądach, zwłaszcza z kobietami. Dla mnie sprawy nie ma.

WP: Swego czasu protestował pan przeciwko książce wydanej przez Kampanię Przeciw Homofobii. "Z Tangiem jest nas troje" to opowieść o dwóch samcach pingwinów, którzy wysiadują jajo. Co pana tak zbulwersowało w tej publikacji?

- Nie protestowałem przeciwko książce, ale przeciwko jej promocji w przedszkolu bez wiedzy rodziców. KPH chciała zadziałać nie fair, naruszając standardy, by promować swój światopogląd. Dzięki nam doszło do tego, że ta publikacja nie była prezentowana w czasie zajęć przedszkolnych, ale dla chętnych w godzinach popołudniowych, kiedy dzieci przyszły razem z rodzicami.

WP: W styczniu wraz z grupą posłów PiS złożył pan doniesienie do prokuratury przeciwko Adamowi Darskiemu "Nergalowi", liderowi deathmetalowego zespołu Behemoth za obrazę uczuć religijnych. Chodziło o koncert z września 2007 r., podczas którego Darski miał podrzeć Biblię i rozrzucić jej strzępy wśród publiczności. Czy w związku z ciężką chorobą trójmiejskiego muzyka nie zamierza pan tego pozwu wycofać?

- W czasie choroby pana Nergala przysłuchiwałem się jego wypowiedziom, które w dalszym ciągu są skandaliczne. Nawet będąc w ciężkim stanie, trzeba panować nad słowami. On do tej pory nie wyraził żadnej skruchy. Niezależnie od tego, czy ktoś drze i poniża Pismo Święte czy Koran, moja reakcja zawsze będzie taka sama.

WP: Mówi pan, że jest orędownikiem wolności słowa i przeciwnikiem cenzury, ale jednocześnie stanął pan na czele zespołu PiS ds. monitorowania internetu. To inicjatywa, która się dosyć negatywnie kojarzy.

- To nie tak. Wyjaśnię o co chodzi. Zgłosili się do nas dziennikarze, których blogi były przez administratorów blokowane bez podania przyczyny. Nie naruszały prawa, ale ich autorzy mieli inne poglądy, więc byli dyskryminowani. Mamy do czynienia z patologią. Zespół miałby monitorować wszystkie media, nie tylko internet. Postanowiliśmy działać w związku z doniesieniami o przypadkach cenzurowania wypowiedzi internautów. Wydawało się, że takie przypadki są możliwe wyłącznie w Chinach.

WP: Sam jest pan w sieci bardzo aktywny, ma pan konto na Facebooku i w innych serwisach społecznościowych. Jak pan jeszcze zamierza zaskoczyć wyborców w sieci?

- Internet jest wspaniałym narzędziem komunikowania się, można dzięki niemu nawiązać bardzo fajne znajomości czy wręcz przyjaźnie, które później przekładają się na kontakty realne. Faktycznie wykazuję dużą aktywność na Facebooku, np. znacznie wcześniej niż zrobił to Palikot, zorganizowałem w Gdańsku spotkanie facebookowców z grupy "Polska racja stanu 2010". Jednym z moich postulatów jest pokrycie całego Gdańska bezprzewodowym, bezpłatnym internetem. Koszty takie przedsięwzięcia są znikome. Zamierzam to zrobić w ciągu pół roku od zostania prezydentem. WP: Na swoim profilu na Facebooku jest pan fanem Sarah Palin i Victora Orbana. Za co pan ceni te osoby?

- Mamy takie same poglądy gospodarcze. Łączy nas szczególnie podejście do wydatkowania publicznych pieniędzy, przekonanie, że każda złotówka powinna być wydana z korzyścią dla obywateli. Chcemy nawiązać ścisłą współprace z politykami Tea Party (prawicowy, oddolny ruch protestu przeciw polityce prezydenta Baracka Obamy, deficytowi budżetu i zadłużeniu państwa oraz wysokim podatkom. Ruch ten, którego nieformalną przywódczynią jest Sarah Palin i który działa od stycznia 2009 r., zdobył ogromną popularność wśród Amerykanów i doprowadził do wewnętrznej rewolucji w Partii Republikańskiej - przyp. J.S.). Mam nadzieję, że wkrótce po wyborach dojdzie do spotkania grupy posłów PiS-u z przedstawicielami Tea Party.

WP:

Planuje pan jakieś akcje na mieście?

- Nie należę do tzw. happeningowców.

WP: Jednym z pańskich postulatów jest zbudowanie w Gdańsku aquaparku. Czy faktycznie to jest coś czego miasto naprawdę potrzebuje?

- Gdańsk jest jedynym dużym miastem w Polsce, które nie ma aquaparku, mimo że nakłaniałem do tego projektu pana Adamowicza jeszcze jako radny za jego pierwszej prezydentury. Pracowałem w turystyce i znam inwestorów, którzy są zainteresowani zbudowaniem aquaparku w Gdańsku. W ciągu półtora roku można wybudować super nowoczesny obiekt, niezależnie od budowy nowych basenów w dzielnicach.

WP: Obiecuje pan odkorkowanie miasta, budowę mieszkań komunalnych, boisk sportowych, usprawnienie pracy urzędów, nowe miejsca pracy. To wszystko znacząco pokrywa się z tym, co proponuje również pan Adamowicz.

- Tyle, że on miał 12 lat i nie zrobił nic. To go skutecznie dyskwalifikuje. Ja jestem znany w środowiskach inwestorów, jestem przewodniczącym bilateralnej grupy polsko-singapurskiej, przynajmniej kilka razy w roku bywam w Singapurze, znam tam wiele poważnych inwestycji finansowych, które są zainteresowane rozwojem i możliwościami inwestycyjnymi w Trójmieście. Będę z tych kontaktów korzystał, natomiast ktoś, kto nigdy nie pracował w żadnym zakładzie produkcyjnym, który w ogóle nie wie, o co w tym chodzi, to potem nie może temu sprostać.

WP: Żądał pan usunięcia z gdyńskiego Kościoła Redemptorystów tablicy upamiętniającej zatopienie niemieckich statków m.in. słynnego Wilhelma Gustloffa. Czy pana zdaniem 20 tys. ofiar niemieckich nie zasługuje na upamiętnienie?

- Widzi pani, że nie boję się redemptorystów (śmiech). Tu nie chodzi o upamiętnianie, ale o prawdę historyczną. Mam bardzo konkretne zdanie na ten temat. Nie pozwolę na to, by takim kanaliom - bo na tym statku byli m.in. kaci z obozu w Stutthofie, osoby, które z rozkoszą mordowały Polaków i rozrywały polskie dzieci - stawiać pomniki.

WP: Podczas wystąpienia na jednym z wieców wyborczych mówił pan, że sprawi, że w Gdańsku nie będzie biednych dzieci, które żebrzą na ulicach, a ludzie nie będą grzebali w śmietnikach. Dosyć populistycznie to brzmi. Faktycznie w Gdańsku tyle jest żebrzących dzieci?

- Nawet w Warszawie nie ma tylu dzieci, które żebrzą. Mnie to naprawdę rusza, bo miasto z takimi problemami powinno się uporać w bardzo krótkim czasie. Po tym wystąpieniu zgłosiło się do mnie wiele organizacji pozarządowych, które wskazały na konkretne problemy, z którymi się borykają. Chcę by duża część budżetu miasta była wykorzystywana przez organizacje pozarządowe, które mogą bezpośrednio pomagać osobom, które są najbardziej potrzebujące i robią to lepiej niż urzędnicy.

WP: Twierdzi pan, że w Gdańsku wzrasta ilość rozbojów, napadów na ulicach, natomiast pan Adamowicz podaje na swojej stronie internetowej, że wg statystyk przestępczość spadła o 70%.

- Różnimy się tym, że ja jestem realistą, a on statystykiem. Staram się przynajmniej raz w tygodniu spotykać z mieszkańcami i w naszych rozmowach wzrost liczby napadów wymieniają jako główny problem w mieście.

WP: Z drugiej strony prezydentowi Adamowiczowi zarzuca się, że policjantów i strażników na ulicach jest zbyt wielu, że mieszkańcy są przez nich nękani.

- Owszem strażników jest na ulicach mnóstwo, ale w miejscach, gdzie nie ma przestępczości. Z kolei tam, gdzie ludzie nie mogą znaleźć miejsca do zaparkowania, pojawiają się natychmiast po to, by wlepić mandat. Takich interwencji jest od groma. Pytanie, czy to działanie na rzecz mieszkańców, czy przeciwko ludziom.

WP: Czy nie obawia się pan, że w kampanii wyborczej powróci sprawa pańskich bardzo wysokich zarobków w czasie, gdy był pan prezesem Stoczni Gdańsk? Był pan przecież bohaterem słynnej reklamówki wyborczej PO "Oszukali" z 2007 r. W spocie PO zestawiła pańską pensję (31 tys. zł) z zarobkami lekarza po 13 latach pracy (1840 zł) i nauczycielki z 28-letnim stażem (1618 zł).

- Urzędnicy, których pan Adamowicz umieścił w spółkach celowych zarabiają dużo więcej niż ja zarabiałem, a swoje pensje czerpią z pieniędzy, które są pieniędzmi mieszkańców. W przeciwieństwie do nich ja swoje wynagrodzenie wypracowałem, bo stocznia nie dostawała żadnej pomocy, sami musieliśmy o wszystko zadbać. Na tym polega różnica.

WP: Po mordzie w Łodzi PiS wypowiedział wojnę agresji w polityce. Jak w tym kontekście pan ocenia słowa prezesa Jarosław Kaczyńskiego, które padły w stoczni gdańskiej: "My stoimy tam, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO"?

- Agresja to jest w sformułowaniu "dorżnąć watahy", którego użył Radosław Sikorski albo w wypowiedziach Janusza Palikota, który wielokrotnie nawoływał do eliminacji posłów PiS. To, co powiedział pan prezes to było stwierdzenie pewnych faktów, które miały miejsce na wiecu. Środowiska solidarnościowe stały na swoim dawnym miejscu, natomiast mała grupka osób niezadowolonych - w miejscu ZOMO.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)