Poznaniacy medytowali przed sklepem z dopalaczami na ul. Głogowskiej
Przed jednym ze sklepów w Poznaniu, gdzie mają być sprzedawane dopalacze, odbył się nietypowy happening mający zwrócić uwagę na problem, z którym od lat nikt nie może sobie poradzić.
01.04.2015 | aktual.: 01.04.2015 16:23
Kilka lat temu rząd wypowiedział wojnę dopalaczom, likwidując wszystkie sklepy, w których sprzedawano te niebezpieczne środki odurzające. Szybko jednak zaczęły pojawiać się nowe, z dopalaczami zawierającymi nowe substancje, których nazwy nie figurowały na liście substancji zakazanych w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. Od tamtej pory trwa "walka z wiatrakami" - gdy tylko uda się rozpoznać nową substancję i zakazać jej sprzedaży, natychmiast pojawiają się nowe.
Policja, izba celna i sanepid co jakiś czas przeprowadzają kolejne kontrole. Nawet jeśli w ich wyniku uda się zamknąć jakiś punkt sprzedaży dopalaczy, wkrótce pojawia się kolejny. Od kilku miesięcy nowe sklepy z tymi niebezpiecznymi substancjami pojawiają się na ul. Głogowskiej – niegdyś jednej z głównych ulic handlowych Poznania. Na początku marca dwa mieszczące się tu sklepy zostały skontrolowane, ale choć zabezpieczono próbki 164 produktów, żaden z nich nie okazał się zakazanym dopalaczem.
Mieszkańcy jednak mają dość i w środowe popołudnie spotkali się przed jednym z takich sklepów przy ul. Głogowskiej, aby wyrazić swój protest.
- Wiemy, że była tu kontrola, która nic nie wykazała, ale przecież wszyscy wiemy, że są tu sprzedawane dopalacze – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Monika Wińczyk, jedna z inicjatorek protestu. – Te substancje są szkodliwe, a może je tu kupić każdy bez względu na wiek – dodaje.
Protest polegał na tym, że uczestnicy uklękli po turecku i rozdawali ulotki wzywające mieszkańców do wspólnych działań wymierzonych w sklepy z dopalaczami, np. proponują stworzyć czarną listę właścicieli nieruchomości, którzy wynajmują lokale na takie miejsca. Część protestujących także po prostu medytowała.
- Medytacja wzięła się stąd, że ten sklep nazywa się „Mystic Shop”, ale nie ma nic wspólnego z mistycyzmem – wyjaśnia Monika Wińczyk.
W sumie w akcji wzięło udział siedem osób, nie tylko mieszkańców okolicy. - Mieszkam na Junikowie, ale postanowiłem przyjechać i przyłączyć się do protestu – mówi Karol Barcki. – Ja akurat uważam, że każdy ma prawo truć się, czym chce, ale takie sklepy nie powinny znajdować się w takich miejscach jak ul. Głogowska, ale jeśli już to w jakichś bocznych uliczkach – dodaje.
Protest z zainteresowaniem oglądali okoliczni mieszkańcy, którzy potwierdzają, że rzeczywiście w sklepie są sprzedawane substancje odurzające.
- Zwłaszcza wieczorami i w nocy kręci się tu dużo młodzieży wyglądającej na pijanych albo naćpanych, zaczepiają przechodniów. Niedługo strach będzie tędy iść do sklepu – mówi pani Genowefa.
- Przecież te dopalacze to są narkotyki, które może tutaj każdy kupić. Ja mam akurat dorosłych synów, którym to chyba nie grozi, ale co z tutejszą młodzieżą? – pyta retorycznie pani Małgorzata.
Tymczasem Maciej Święcichowski z zespołu prasowego wielkopolskiej policji w rozmowie z WP poinformował, że w ostatnim czasie policja nie otrzymała ani jednego zgłoszenia od mieszkańców z prośbą o interwencję w związku z działalnością sklepu.
- Nic dziwnego, ludzie się boją, że za tym stoi jakaś mafia – uważa Monika Wińczyk.
Próbowaliśmy porozmawiać z pracownikami „Mystic Shopu” na temat sprzedawanych przez nich produktów, ale pracująca tutaj kobieta odmówiła jakiegokolwiek komentarza.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .