Powstanie styczniowe
Marek Borowski znajdował się "na kontakcie" z SB - wynika z raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
To będą trzy wielkie kroki do przodu" - tak premier Jarosław Kaczyński mówi w rozmowie z "Wprost" o przełomowych projektach Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o nową ustawę lustracyjną, ujawnienie raportu z likwidacji i weryfikacji WSI i tzw. ustawę deubekizacyjną. Dzięki dwóm pierwszym projektom Polacy poznają wreszcie prawdę nie tylko o agentach, ale też o tych, którzy oparli się naciskom bezpieki, a przede wszystkim o tych, którzy ich łamali i osaczali - o katach.
Mimo że od upadku PRL minęło prawie 18 lat, byli esbecy są jednymi z najlepiej urządzonych w III RP obywatelami. Byli funkcjonariusze rozdają karty w kilku polskich bankach, de facto rządzą polskim futbolem, a nawet są zatrudniani przez wpływowych duchownych. Do tego mogą liczyć na wysokie emerytury - przeciętnie 3-4 tys. zł. Dlaczego w III RP nie próbowano rozliczyć funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL? Bo doszło do swoistej zmowy agentów i ich prowadzących. W wolnej Polsce esbekom nie spadł włos z głowy, bo zawsze wiernie bronili swoich agentów, udając mało rozgarniętych, dotkniętych problemami z pamięcią, w istocie sympatyzujących ze swoimi ofiarami, a nawet im otwarcie pomagających. Działał układ: ofiary nie rozliczają swoich katów, a ci nie kompromitują swoich agentów. Stąd swoisty kabaret z udziałem oficerów na procesach lustracyjnych: nikomu nie szkodzili, a wręcz masowo podrabiali dokumenty i dokonywali fałszywych rejestracji - wystarczy wspomnieć procesy lustracyjne Zyty Gilowskiej czy
Małgorzaty Niezabitowskiej. Nic dziwnego, że niektórzy nazywają sąd lustracyjny ochronką dla agentów.
Lustracja pozorowana
Słuchając zeznań esbeków przed sądem lustracyjnym, można dojść do wniosku, że PRL nie była państwem totalitarnym, ale anarchiczną strukturą, w której bez konsekwencji można było oszukiwać władze i przełożonych, a najłatwiej kierownictwo SB. Pozorność dotychczasowych procedur lustracyjnych pogłębiał fakt, że znaczna część dokumentów pozostawała w zbiorach zastrzeżonych. W wielu wypadkach (dotyczy to zwłaszcza agentury wojskowej) o tym, co się w nich znajduje, decydowali byli oficerowie bezpieki, którym także w wolnej Polsce powierzono kierowanie tajnymi służbami. Sądy wydawały więc wyroki uniewinniające, a Instytut Pamięci Narodowej przyznawał status pokrzywdzonego osobom, które figurowały w kartotekach bezpieki jako jej współpracownicy. Jak się dowiedział "Wprost", tak jest m.in. w wypadku jednego z liderów lewicy - Marka Borowskiego.
Z informacji, które ma sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych, wynika, że nazwisko lidera lewicy i byłego kandydata na prezydenta Warszawy pojawia się w raporcie komisji likwidacyjnej WSI - jako osoby współpracującej z cywilnym wywiadem PRL. Tymczasem w marcu 2005 r. Borowski uzyskał status pokrzywdzonego. - Najwyraźniej podczas kwerendy w WSI znalazły się dokumenty, których nie miał IPN - mówi "Wprost" ekspert badający materiały bezpieki.
Raport Dika
Dlaczego informacja dotycząca kontaktów Marka Borowskiego z cywilną bezpieką odnalazła się w dokumencie o wojskowych służbach PRL? Materiały obciążające Borowskiego znajdują się w części raportu komisji likwidacyjnej WSI dotyczącej działalności Grzegorza Żemka, późniejszego dyrektora generalnego FOZZ, a w latach 70. i 80. współpracownika II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego o pseudonimie Dik. W raporcie z października 1981 r. Żemek relacjonuje, że przypadkowo spotkał Marka Borowskiego, dyrektora handlowego Domów Towarowych Centrum. Późniejszy szef FOZZ przedstawia Borowskiego jako swojego byłego kolegę ze studiów na warszawskiej SGPiS i rekomenduje go jako kandydata do zwerbowania przez wojskowe służby, twierdząc, że mógłby być wyjątkowo cennym agentem.
Zgodnie z ówczesnymi procedurami II Zarząd Sztabu Generalnego LWP wysłał pytanie do kartoteki SB (biuro C), czy kandydat na TW nie jest już zwerbowany przez cywilne służby. W odpowiedzi SB poinformowała (na tak zwanej karcie sprawdzającej E-15), że Borowski "znajduje się na kontakcie" Departamentu I MSW (wywiad cywilny), gdzie jest zarejestrowany pod numerem 52274, a jego oficerem prowadzącym jest "towarzysz Nowosz".
Współpracownik czy kandydat?
Czy notka, która znalazła się w materiałach dotyczących Żemka, jest dowodem współpracy Borowskiego z SB? Sam zainteresowany twierdzi, że był jedynie kandydatem na tajnego współpracownika, ale nigdy nim nie został. Jedyne kontakty, jakie miał z esbekami, to nieudane próby werbunku. - Z pewnością określenie "jest na kontakcie" oznacza coś więcej niż plany werbunku. Najwyraźniej Borowski był dla Służby Bezpieczeństwa źródłem informacji, choć niekoniecznie musiał mieć najwyższą kategorię osobowego źródła informacji, czyli TW. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby dokument był znany już w 2005 r., Borowski nie uzyskałby statusu pokrzywdzonego - ocenia pracownik IPN. Również dr Maciej Korkuć z krakowskiego IPN nie ma wątpliwości. - Określenie "na kontakcie" dowodzi, że osoba pozostająca w takich związkach z bezpieką była jej współpracownikiem - wyjaśnia. Jeśli wejdzie w życie uchwalona pod koniec 2006 r. przez Sejm nowa ustawa lustracyjna, Marek Borowski znajdzie się na liście osobowych źródeł informacji SB.
Borowski przeszedł obowiązkową lustrację jako kandydat na prezydenta Polski w 2005 r. Sędzia Małgorzata Mojkowska stwierdziła wówczas, że w 1978 r. obecnego lidera SDPL "zabezpieczył" wywiad MSW (czyli właśnie Departament I). Co to oznaczało? Według sądu, jedynie wytypowanie go do werbunku. Wyrok zaakceptował rzecznik interesu publicznego. Wiadomo jednak, że ani jemu, ani sądowi nie był znany dokument, na podstawie którego nazwisko Borowskiego znalazło się w raporcie likwidacyjnym WSI.
Marcin Dzierżanowski
Dorota Kania
Katarzyna Nowicka
Rozmowa z Markiem Borowskim, liderem SDPL, byłym marszałkiem Sejmu
"Wprost": pańskie nazwisko znalazło się w raporcie komisji likwidacyjnej WSI. Zaskakuje to pana?
Marek Borowski: raczej nie. Od 1968 r. byłem przedmiotem zainteresowania SB.
Zaprzecza pan faktom zawartym w raporcie?
- Nic na ten temat nie mogę powiedzieć, bo nie ja je tworzyłem. Nie ma tam jednak nic sensacyjnego.
Zdaniem ekspertów określenie "jest na kontakcie MSW" oznacza jakaś formę współpracy z bezpieką.
- Nie odpowiadam za zapiski SB. W moim wypadku sprawa jest klarowna. W marcu 2005 r. dostałem z IPN status pokrzywdzonego. W tym samym roku sąd lustracyjny (przed którym obowiązkowo stawałem jako kandydat na prezydenta Polski) orzekł, że nie tylko nie współpracowałem ze służbami specjalnymi, ale byłem represjonowany. Z różnych wypowiedzi przesłuchiwanych funkcjonariuszy SB i niektórych zapisków w aktach wynika, że przez wiele lat byłem obserwowany, prawdopodobnie także inwigilowany.
W jakich okolicznościach?
- Za udział w wydarzeniach marcowych 1968 r. dostałem się na czarną listę. Wiązał się z tym zakaz wyjazdu za granicę, zakaz pracy w handlu zagranicznym oraz na uczelni. W efekcie poszedłem do pracy jako sprzedawca w Domach Towarowych Centrum.
Nie miał pan żadnych kontaktów z bezpieką?
- Do 1982 r. żadnych. Na początku 1982 r. trafiłem do Ministerstwa Handlu Wewnętrznego i Usług. W roku 1983 albo 1984 przyszedł do mnie funkcjonariusz SB i proponował współpracę. Chciał, żebym podpisał jakiś kwit. Dopiero niedawno od sądu lustracyjnego dowiedziałem się, że wcześniej zostałem bez mojej wiedzy zarejestrowany jako kandydat na TW.
Niczego pan nie podpisał?
- Nie. Mimo, że esbek próbował mnie straszyć. Mówił: "Mamy pańską teczkę z 1968 r. Jak ją wykorzystamy, będzie miał pan problemy z awansem w administracji państwowej".
A pan na to?
- Powiedziałem: "Minęło już tyle lat, że moglibyście odesłać tę teczkę do archiwum. Odpowiedział, że tak szybko oni dokumentów nie archiwizują Dał mi dzień do namysłu. Na drugi dzień ponownie odmówiłem współpracy. Sąd lustracyjny po zapoznaniu się z dokumentami i zeznaniami stwierdził, że: "W dzienniku rejestracyjnym MSW nr 7 KT 00-147/05 z okresu, o którym w swych wyjaśnieniach mówił Marek Borowski, znajdują się pewne wskazówki, że takie próby zwerbowania Marka Borowskiego faktycznie podjęto, oczywiście zakończone niepowodzeniem".
Były jakieś konsekwencje tego, że pan odmówił?
- Nie. Ten człowiek zniknął z mojego pola widzenia.
Czy to był właśnie Nowosz, którego nazwisko widnieje w dotyczących pana dokumentach?
- W ogóle nie przypominam sobie kogoś o takim nazwisku.
Twierdzi pan, że propozycja współpracy padła w roku 1983 lub 1984. Tymczasem MSW stwierdzało, że jest pan z nimi "na kontakcie" co najmniej od 1981 r. Czy to oznacza, że nikt się w tym czasie z panem nie kontaktował?
- Nie. Najwyraźniej od momentu zarejestrowania mnie jako kandydata na współpracownika do złożenia formalnej propozycji minęło trochę czasu.
Powołuje się pan na decyzję IPN o przyznaniu statusu pokrzywdzonego. Jednak w momencie wydawania panu zaświadczenia pracownicy instytutu nie znali dokumentu odnalezionego w archiwach WSI.
- Cenię sobie decyzję IPN, ale ważniejszy od niej jest wyrok sądu lustracyjnego, który przeanalizował wszystkie dokumenty, przesłuchał świadków i powiedział to, co powiedział. Informacje, o których się teraz dowiaduję, pasują mi do układanki montowanej przez SB. Nie wypieram się znajomości z Grzegorzem Żemkiem, który był moim kolegą ze studiów. W dokumencie mowa jest o przypadkowym spotkaniu ze mną.
Pamięta je pan?
- Nie pamiętam, ale oczywiście mogło do niego dojść. Do tej chwili nie widzieliśmy się od 13 lat. Nie mam pojęcia, dlaczego zaproponował akurat mnie - widać wszystkich mierzył swoją miarką. Wiadomo, że służby cywilne rywalizowały z wojskowymi także o agentów. Ponieważ SB liczyła, że mnie zwerbuje, nie chcieli mnie "oddawać" innym. I znów zacytuję sąd lustracyjny: "Z ocenionych przez sąd materiałów i zeznań wynika jedynie, że Służba Bezpieczeństwa faktycznie interesowała się osobą Marka Borowskiego, dokonując w swojej wewnętrznej dokumentacji tzw. zabezpieczenia. Świadkowie podkreślili, że okres długoletniego zabezpieczenia osoby Marka Borowskiego w urządzeniach ewidencyjnych MSW nie był czymś nadzwyczajnym. Wynikało to m.in. z tego, iż niewątpliwie liczono się z możliwością pozyskania osoby zabezpieczonej w przypadku jakiejś nadarzającej się okazji". I taka właśnie nieskuteczna próba - o czym wyżej - rzeczywiście nastąpiła.
Jednak zdaniem ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, określenie "jest na kontakcie" nie może oznaczać jedynie kandydata na TW.
- Z państwa relacji wynika, że w raporcie mowa jest o "kontakcie", a nie o współpracy. W moim wypadku ten kontakt polegał na tym, że najpierw zostałem "zabezpieczony", a potem, już w ministerstwie, od czasu do czasu odwiedzał mnie tzw. opiekun z ramienia SB i kombinował, jak mnie zwerbować. W całej dokumentacji nie ma ani mojej zgody na współpracę, ani żadnych sprawozdań, ani nawet relacji z rozmów ze mną sporządzanych przez esbeków. W ogóle nic - bo i być nie może. Jest natomiast decyzja IPN i wyrok sądu lustracyjnego ("W ocenie Sądu Apelacyjnego przeprowadzone postępowanie lustracyjne nie dostarczyło żadnych podstaw do podważenia prawdziwości wyjaśnień, jak i oświadczenia lustracyjnego Marka Borowskiego"). Proponuję zatem tym "ekspertom", aby zajęli się kimś innym - choć może lepiej nie, bo mogą wyrządzić komuś krzywdę. No, chyba że w moim wypadku chodzi o modne dziś zastraszanie przeciwników politycznych, ale to się nie uda.
Rozmawiali Marcin Dzierżanowski i Katarzyna Nowicka