Marcin Najman podczas prezentacji "bossa" federacji MMA-VIP. Człowiek w czarnej masce to dawny członek mafii pruszkowskiej, Andrzej Z., ps. "Słowik"© fot. MMA-VIP

Powrót "Słowika". "To, co zrobił Najman, świadczy o jego reputacji"

Sylwester Ruszkiewicz
14 stycznia 2022

- Nie będę oglądał gali "pseudo MMA" firmowanej przez "Słowika". To nie jest żaden bohater - mówi Wirtualnej Polsce gen. Adam Rapacki. - "Słowik" nigdy nie będzie mi się kojarzyć z zabawą i rozrywką, ale z mafią pruszkowską i przestępstwami - podkreśla były wiceszef MSW i współtwórca CBŚ, który stoi za rozbiciem "Pruszkowa".

Połowa grudnia 2021 roku. Z aresztu na Białołęce za poręczeniem majątkowym w wysokości 200 tys. złotych wychodzi Andrzej Zieliński ps. "Słowik". Były boss mafii pruszkowskiej nie może opuszczać kraju i musi meldować się na komisariacie trzy razy w tygodniu. Przed nim trzy sprawy, w których jest oskarżonym. Dwie dotyczą wyłudzenia VAT.

Media, które odnotowały wyjście 'Słowika" z aresztu, przypomniały o jego przestępczej działalności. Bez większych emocji, w suchym komunikacie. I na tym by się pewnie skończyło.

A potem były bokser i kickbokser, obecnie zawodnik MMA i osobowość telewizyjna Marcin Najman z pompą ogłosił, ze "Słowik" został twarzą jego organizacji MMA-VIP. Nowy "boss" - jak przedstawił go Najman - wszedł na scenę przy akompaniamencie muzyki z filmu "Ojciec chrzestny", w smokingu i czarnej masce wzorowanej na głośnym ostatnio serialu "Squid game".

O próbę powrotu byłego gangstera na salony zapytaliśmy człowieka, który przyczynił się do jego schwytania i rozbicia grupy pruszkowskiej - Adama Rapackiego. Były szef policji kryminalnej i wiceminister spraw wewnętrznych w latach 2007-2012 bywa nazywany "pogromcą mafii".

Adam Rapacki
Adam Rapacki© PAP | Leszek Szymański

Sylwester Ruszkiewicz, Wirtualna Polska: Marcin Najman – zawodnik MMA i celebryta - zapowiedział, że szefem federacji MMA-VIP zostanie Andrzej Zieliński "Słowik", jeden dawnych bossów mafii pruszkowskiej. Na gali ma wystąpić m.in "Misiek z Nadarzyna", który współpracował z gangami z Pruszkowa i Wołomina w latach 90. Będzie pan oglądał?

Gen. Adam Rapacki: Zdecydowanie nie. Ta grupa związana z Marcinem Najmanem to jakiś odłamek MMA. Wygląda na "towarzystwo wzajemnej adoracji", które nie bardzo ma pomysł, jak zarabiać pieniądze. Najwyraźniej wymyślili sobie, że jak będą kontrowersyjni, to przyciągną klientów. To nie ma nic wspólnego z prawdziwym MMA czy z jakimkolwiek sportem na przyzwoitym poziomie. To co zrobił Najman świadczy o jego reputacji.

Dzisiaj jednak internet, media społecznościowe, niektóre z portali informacyjnych tym żyją. Nie każdy pamięta o gangsterskiej przeszłości "Słowika". Młodzi ludzie są podatni na takie sensacje?

To nie dotyczy tylko młodych ludzi, choć oni to głównie bezrefleksyjnie kupują.

Społeczeństwo szuka nowych, medialnych bohaterów?

Niestety od dłuższego czasu mamy do czynienia z kreowaniem przestępców na bohaterów. A i oni sami się na takich bohaterów w mediach kreują. Weźmy chociażby ostatni film o "Nikosiu" ("Jak pokochałam gangstera, historia prawdziwa" opisuje życie Nikodema "Nikosia" Skotarczaka - przyp. red.). Także wydane w formie książek wspomnienia "Dziada", "Masy", "Słowika" i innych gangsterów to dla mnie nic innego jak forma wybielania się przez przestępców z mafii pruszkowskiej czy wołomińskiej. To się sprzedaje, a ludzie to kupują. Dlaczego? Bo te historie brzmią barwnie i podlane są sensacyjnym sosem. Problem w tym, że to nie są żadni bohaterowie, tylko gangsterzy, którzy żerowali na społeczeństwie i obywatelach.

Całkiem niedawno współautorka "Alfabetu mafii" Ewa Ornacka powiedziała, że "cieszy się, że gangsterzy przenoszą się z realu do internetu, bo przynajmniej z ich strony mamy mniej zagrożeń na ulicach. Jej zdaniem dla "Słowika" chyba jednak lepiej, żeby stylizował się na celebrytę, niż prowadził dalszą, ryzykowną grę z organami ścigania. Zgadza się pan z taką tezą?

Niewielu z nich wraca do normalnego życia bez dokonywania dalszych przestępstw. W przypadku "Słowika" mieliśmy na przestrzeni kilku ostatnich lat tego jaskrawe przykłady. Po wyjściu na wolność w 2013 roku deklarował, że chce funkcjonować jako praworządny obywatel. Wytrzymał niedługo. Wraz z dawnymi kompanami z Pruszkowa - Leszkiem Danielakiem ps. "Wańka" oraz Januszem Prasolem ps. "Parasol" postanowili zrobić biznes na wyłudzaniu podatku VAT. CBŚ trafiło na ich ślad i w 2017 r. "Słowik" znów został skazany za wyłudzenia, napady i rozboje. Ewidentnie nie jest mu po drodze z uczciwym życiem. Przecież nie pójdzie pracować jako magazynier czy fryzjer. Ma kwalifikacje, żeby funkcjonować w świecie przestępczym. I jeśli tylko pojawia się propozycje zarobienia pieniędzy, to szybko podejmuje temat.

"Pruszków" wyrósł na największą i najbardziej niebezpieczną przestępczą strukturę w Polsce w latach 90. Podwarszawski gang opanował praktycznie cały kraj. Jego członkowie zastraszając, strzelając w kolana, a czasem zabijając niepokornych, niemal podporządkowali sobie wszystkie grupy przestępcze w Polsce.

Faktycznie początkowa działalność grupy pruszkowskiej były to włamania do samochodów i rozboje, ale szybko na porządku dziennym pojawiły się gwałty, a także zabójstwa na sporą skalę. W latach 90. "Pruszków" zajmował się wymuszeniami haraczy, kradzieżami samochodów, handlem narkotykami i sutenerstwem. A w ostatnim okresie istnienia mafii pruszkowskiej jej główna działalność to były wyłudzenia VAT-u i przestępstwa godzące w interes ekonomiczny państwa. To wszystko uderzało w nasz kraj i w obywateli.

Sam "Słowik" w tamtym czasie był królem życia: pławił się w luksusach, miał sprowadzać do Polski kokainę, wydawał walizki pieniędzy. Przeszedł drogę z szeregowego żołnierza do bossa mafii.

"Słowik", żeby wejść na szczyt mafii pruszkowskiej, musiał się uwiarygodnić w oczach kierownictwa gangu. Jak? Polegało to na wykonywaniu mokrej roboty. Na trzymaniu tego w tajemnicy przed organami ścigania i pokazywaniu, że się nie pęka. Im więcej przestępstw, im bardziej brutalne - tym wyżej członek mafii pruszkowskiej wspinał się w hierarchii. A "Słowik" był bezwzględny, bystry i brutalny.

Przez lata był jednym z najbardziej poszukiwanych gangsterów w Polsce. Miał na swoim koncie włamania, oszustwa, wymuszanie haraczy, rozboje i kradzieże. Podobnie jak pozostali członkowie "Pruszkowa".

To co w tamtym czasie udowodniła im policja, prokuratura i sądy, to tylko niewielka część przestępstw popełnionych przez członków mafii pruszkowskiej. Pamiętajmy o całej masie mafijnych porachunków, w której ginęli również policjanci. Chociażby w wybuchu bomby na stacji Shell w Warszawie przy ul. Ostrobramskiej zginął jeden z policyjnych antyterrorystów.

Ta wojna między gangami była intensywna, trup ścielił się gęsto. Nie było tygodnia, żeby ktoś nie zginął w wyniku strzelaniny. O ile bossowie mafii nie strzelali sami, to wydawali dyspozycje i wysyłali "kilerów". To, że wielu z nich nie zostało skazanych za zabójstwa, nie oznacza, że nie mają na koncie ludzkich żyć.

W latach 90. "Słowik" zasłynął również inną kontrowersyjną sprawą związaną z ułaskawieniem przez ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsę. Mówiło się, że zapłacił za to 150 tys. dolarów. A pieniądze miał wręczyć urzędnikom z kancelarii Wałęsy. Na ile wtedy ówcześni gangsterzy budowali swoją pozycję w oparciu o polityczne koneksje i o powiązania z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości?

Głównie budowali je w oparciu o korupcję i wręczanie łapówek. W kontekście ułaskawienia nie mówię tu o byłym prezydencie Lechu Wałęsie. Ale o kimś, kto wniosek o ułaskawienie prezydentowi do podpisu podsunął. I nie zrobił tego w czynie społecznym…

To był taki czas, że świat przestępczy z politykami oraz przedstawicielami władzy trzymał się bardzo mocno. Pokłosiem tego były później afery gospodarcze, sądowe sprawy z udziałem byłych ministrów czy parlamentarzystów.

Żeby załatwiać interesy z władzą, ale żeby też bawić się we własnym gronie, członkowie mafii pruszkowskiej musieli mieć swoje ulubione miejsca. Miejsca pilnie strzeżone, ochraniane przez swoich ludzi.

Oni mieli swoje restauracje, prowadzili własne biznesy gastronomiczne. Mieli też apartamenty, mieszkania, miejsca spotkań. Było dużo takich lokali, w których czuli się bezpiecznie. Sporo miejscówek było na Pradze i w Nadarzynie. Jeremiasz B. "Baranina" miał swojego "Amadeusa", czyli dyskotekę w Austrii. W zasadzie każda z grup w ramach mafii pruszkowskiej miała swoje miejsce spotkań. Sporym powodzeniem wśród nich cieszył się klub go go na Placu Powstańców Warszawy. Czasami policji udawało się wejść do środka takich klubów, coś sfilmować. Ale to były pojedyncze przypadki.

Czy był jakiś punkt zwrotny, po którym polskie służby zaczęły zajmować się "Słowikiem", "Pershingiem", "Parasolem", "Baraniną" czy "Wańką"? Czy przeważyła skala procederu, bezkarność gangsterów, okrucieństwo popełnianych przez nich przestępstw?

Wszystko razem wzięte… W 1994 roku w policji utworzyliśmy Biuro do Walki z Przestępczością Zorganizowaną. Wcześniej brakowało filozofii podejścia do tego rodzaju grup przestępczych, działania były wdrażane post factum. Była np. jakaś kradzież samochodu i policjanci jechali już jedynie na miejsce zdarzenia.

Stwierdziliśmy, że trzeba wyprzedzać możliwe przypadki przestępstw. Koncentrowaliśmy się na pracy operacyjnej, pozyskiwaniu źródeł, prześwietlaniu ich środowiska. W 1996 r. udało nam się uzyskać pozwolenia od strony formalnej na zakup kontrolowany i przesyłkę niejawnie nadzorowaną. W 1998 r. udało się przeforsować przepisy o świadku koronnym. Innych narzędzi nie mieliśmy. Z podsłuchem mieliśmy wówczas spore problemy. Niektórzy z operatorów nie chcieli realizować naszych wniosków. Gangsterzy wtedy posługiwali się telefonami komórkowymi, a my nie mogliśmy ich nawet podsłuchiwać.

Do 2000 r. rozpracowywanie Pruszkowa szło nam opornie. I to wtedy zdecydowaliśmy się na krok, który był największym uderzeniem w mafię pruszkowską. Dzięki serii kilkudziesięciu przeszukań i zatrzymań zdobyliśmy materiały dowodowe i procesowe. Dodatkowo na naszą stronę przeszedł Jarosław S. ps. "Masa", który zaczął sypać swoich kolegów. Ale kiedy rozpoczęliśmy operację specjalną "Enigma", "Słowik" nam czmychnął…

Został schwytany dopiero trzy lata później. Prasa pisała wówczas, że zgubiła go namiętność do kobiet i telefony wykonywane z zagranicy do żony w Polsce.

Przyjmijmy, że tak właśnie było.

Nie dało się złapać wszystkich od razu. Kilku nam uciekło. Jego namierzyliśmy w Hiszpanii. W ciągu roku w nasze ręce wpadali kolejno pozostali członkowie gangu, w tym przebywający w Bułgarii "Żaba" czy "Chińczyk" w Szwecji, a także drugi z braci Danielaków, "Malizna", który ukrywał się pod Warszawą.

Udało się zatrzymać bossów "Pruszkowa", ale nie udało się odzyskać ich majątków. W 2013 r. dziennikarze śledczy szacowali majątek "Słowika" na ok 10-15 mln zł. Jak wypadał na tle innych członków mafii pruszkowskiej?

On nie miał takiej kasy jak inni gangsterzy z zarządu "Pruszkowa". Rzeczywiście żył na luzie, jak na tamte czasy dysponował dużymi pieniędzmi. Ale to nie była czołówka kierownictwa gangu. Na pewno większy majątek mieli bracia Danielakowie, "Parasol" i "Pershing".

Problem w tym, że ich dobytki były trudne do oszacowania. Rozpracowując "Pruszków" powołaliśmy od razu zespół policyjny, który miał szukać majątków członków gangu. Wychodziliśmy z założenia, że nie ma nic lepszego, niż pozbawianie gangsterów dobytku uzyskanego z przestępstw. Tyle, że wówczas nie mieliśmy narzędzi prawnych do tego. To był kabaret. Oni na siebie nic nie zapisywali. Na żonę, matkę, kochankę, dalszą rodzinę - już tak.

Wciągnęliśmy w to kontrolę skarbową, powołując się na przepisy o zajęciu majątku pochodzącego z nieznanych źródeł. Takich kontroli było grubo ponad 100. Ale ich efekty były mierne. Szybko pojawiły się prawne kontrowersje i różnice w orzecznictwie w tej sprawie.

"Słowik" w pewnym momencie z działalności przestępczej typowej dla "Pruszkowa" przerzucił się na tzw. przestępczość gospodarczą, a więc sprawy związane z wyłudzeniami VAT czy podatkami.

Nie wszedł w ten temat sam. Miał zaprzyjaźnioną, jeszcze z czasów mafii pruszkowskiej, ekipę współpracowników. W wyłudzenia VAT-u weszło sporo ludzi wywodzących się z tamtego okresu. Przykład? Jedno z naszych policyjnych źródeł, które współpracowało z "Pruszkowem" przez lata, było głównym organizatorem wałków VAT-owskich w obrocie paliwami w międzynarodowej aferze. Część członków pruszkowskiej mafii prowadziła później biznesy gospodarcze, a niektórym z nich udało się je rozkręcić przy politycznym wsparciu.

Czy podczas pracy zdarzyły się panu groźby ze strony członków mafii pruszkowskiej? Także ze strony "Słowika"?

Nie, nie miałem takich sytuacji. Ale inni funkcjonariusze jak najbardziej.

A spotkał się pan w zawodowej sytuacji ze "Słowikiem"? Podczas przesłuchania, na sali sądowej albo po zatrzymaniu?

Nie spotkaliśmy się nigdy. Gdybym dzisiaj go spotkał, nie miałbym problemu, żeby się z nim przywitać, choć w poprzednich latach go ścigałem.

Nie wolno całkowicie skreślać takich ludzi. Moim zdaniem, jeśli ktoś odpokutował swoje winy, powinien dostać szansę. Tyle, że w przypadku "Słowika" trudno mówić o odpokutowaniu win. A gloryfikowanie dawnych przestępców? Zdaje sobie sprawę, że ludzie jego pokroju chcieliby być celebrytami. W wywiadach czy w książkach zawsze starają się umniejszyć swoją rolę. Przyznają, co prawda, że byli na "mokrej robocie" i chwalą się, jak "charakternie" to wszystko zaplanowali, będą też opowiadać jak wydawali pieniądze, o tym, jakie ich życie było barwne i kolorowe.

Może i było kolorowe, ale z reguły krótkie i często przeplatane karami pozbawienia wolności czy odsiadkami w areszcie.

Nie dajmy się zwieść pozorom. Jak słyszę, że "Słowik" chce wrócić na salony… Jego osoba nigdy nie będzie mi się kojarzyć z zabawą i rozrywką, ale z przestępstwami i wyrokami, które ma na swoim koncie.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (693)