"Powodzi można było zapobiec". Burmistrz Nysy obwinia Wody Polskie
Burmistrz Nysy obwinia Wody Polskie i przekonuje, że powodzi w mieście można było zapobiec. "Nasze miasto, nasi mieszkańcy, a o ich losie decydują wyłącznie ludzie z Wrocławia" - napisał. Wody Polskie zaprzeczają, że oskarżenia są prawdziwe.
Nysa jest jednym z miast, które ucierpiały w wyniku powodzi, jakie nawiedziły południowo-zachodnią Polskę. Jak przekonuje burmistrz miejscowości Kordian Kolbiarz, powodzi można było zapobiec.
"O ile wylanie się rzeki Białej Głuchołaskiej było nie do zatrzymania, to woda z rzeki Nysa Kłodzka była do opanowania" - napisał na Facebooku.
"Pusty zbiornik Otmuchowski, po pęknięciu tamy w Stroniu Śląskim i na zbiorniku Topola, przejął niemal cały impet wody z Nysy Kłodzkiej. Wyremontowany zbiornik w Nysie wraz z wzmocnionym korytem rzeki, powinny być dla nas - mieszkańców Nysy, gwarancją bezpieczeństwa. Dlaczego, pomimo tego, że nasz zbiornik został wyremontowany, i w czasie ostatniej powodzi NIGDY nie był pełny, Nysa została zalana?" - pyta.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przekonuje, że Wody Polskie zapewniały go o utrzymaniu zrzutu z tamy "na bezpiecznym poziomie 600 metrów sześciennych na sekundę". Według niego przy takiej ilości nie było ryzyka, że woda wedrze się do miasta.
"Niestety kilka godzin później, bez żadnej konsultacji z nami, bez podania przyczyny i bez wcześniejszego poinformowania, zrzut został zwiększony (przez wrocławskie Wody Polskie) do poziomu 1000 metrów sześciennych na sekundę! Zwiększony zrzut oznaczał wylanie rzeki poza koryto i stopniowe zalewanie naszego miasta. Zaczęła się powódź. Zalany został szpital, szkoły, przedszkola, firmy, mieszkania, instytucje" - opisuje Kolbiarz.
"Wrocławskie Wody Polskie milczały i nie reagowały na nasze błagania o zmniejszenie wypływu wody z tamy. Zmniejszenie stanu wody było niezbędne po to, aby odpowiedni sprzęt mógł wjechać na niebezpieczny teren i zasypać bardzo groźną wyrwę. Do Nysy przyleciały dwa śmigłowce, które mogły zrzucać ogromne worki z piaskiem. To była jedna z niewielu szans na choćby czasowe załatanie wyrwy. Po kilku kursach okazało się jednak, że śmigłowce pracujące w Nysie, mogą pracować tylko w… dzień. Przed zmrokiem od nas odleciały" - relacjonuje burmistrz Nysy.
Wskazał, że do akcji uszczelnienia i tworzenia wałów musieli rzucić się mieszkańcy.
"Byliśmy bezradni. I to bolało najbardziej. Nasze miasto, nasi mieszkańcy, a o ich losie decydują wyłącznie ludzie z… Wrocławia. W ostatniej chwili pomógł nam szef MSWiA Tomasz Siemoniak, który cały czas miał z nami kontakt i który wręcz wymusił zmniejszenie zrzutu wody do 800 metrów sześciennych. Jednocześnie pomoc zaoferował premier Kosiniak-Kamysz, który skierował do nas śmigłowce mogące operować w nocy" - napisał Kolbiarz.
"Mam nadzieję, że doświadczenie powodzi sprawi, że będziemy jeszcze silniejsi jako mieszkańcy. Ufam, że dojdzie do zmian w procedurach zrzutu wody w czasie kataklizmu, bo obecna formuła, w której o losie Nysy decyduje wyłącznie instytucja z Wrocławia jest nie do przyjęcia i jest niedopuszczalna. Jestem przekonany, że Nysa, podobnie jak Opole i Wrocław, mogła być miastem bez jakiejkolwiek powodzi" - napisał.
Wody Polskie: to nie prawda
Wody Polskie odniosły się do tych zarzutów. Prezes Joanna Kopczyńska przekazała "Nowej Trybunie Opolskiej", że decyzje instytucji są podejmowane zgodnie z procedurami, na podstawie prognoz.
- Oskarżenie dotyczy rzekomego opóźnionego spuszczania wody, co nie jest prawdą. Wodę spuszczaliśmy, jednak musieliśmy robić to w odpowiedni sposób. Po pierwsze, aby nie zaszkodzić miastu, a po drugie, żeby nie uszkodzić infrastruktury - powiedziała. Podkreślała, że Wody musiały zrobić wszystko, by nie doprowadzić do przepełnienia zbiornika.
Czytaj więcej: