Powódź na południu Polski. Ludzie odmawiają ewakuacji
Tysiące strażaków, funkcjonariuszy policji, żołnierzy i terytorialsów zaangażowanych jest w akcję służb w walce z powodzią na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Mundurowi zmagają się nie tylko z żywiołem, ale jak przyznają w nieoficjalnych rozmowach, także z niebezpiecznymi odmowami ewakuacji czy brakiem łączności.
Poniedziałek jest kolejnym dniem walki z wielką wodą na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Służby działają nieprzerwanie od piątku 13 września. W rejony zagrożone powodzią zjeżdżają cały czas strażacy z całego kraju. Jak wynika z danych przekazanych przez resort obrony narodowej, zaangażowano już 4,6 tysięcy żołnierzy ze specjalistycznym sprzętem, a także 17 śmigłowców wojskowych. W akcji uczestniczy też blisko 6 tysięcy policjantów.
Dwa razy dziennie są odprawy w sztabach kryzysowych z udziałem przedstawicieli rządu, w tym ministrów, wojewodów, samorządowców, przedstawicieli służb, wojska, a także pracowników Instytutu Gospodarki Meteorologii Wodnej i Wód Polskich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do tej pory odnotowano 4 zgony. Tylko w trakcie ostatniej doby Wojsko Polskie, wraz z innymi służbami, ewakuowało ok. 2,6 tys. osób. Ale to właśnie na problemy z ewakuacją zwracają uwagę służby.
- Niestety, część ludzi nie chce się ewakuować. W niektórych przypadkach wynika to z beztroski i braku przewidywania, a w niektórych z obaw o swoje mienie. Warto pamiętać, że pozostawiony dobytek jest pod dozorem służb. Pozostawanie w domach wiąże się z tym, że na ewakuację będzie trzeba poczekać. Szczególnie starsi ludzie mogą mieć wówczas problemy. W tym przypadku nie ma więc co zwlekać i warto posłuchać apeli, by oddalić się drogą lądową – mówi Wirtualnej Polsce Jacek Dobrzyński, rzecznik szefa MSWiA i koordynatora służb specjalnych Tomasza Siemoniaka.
Przez całą niedzielę polska policja kilkukrotnie apelowała o wcześniejszą ewakuację mieszkańców z zagrożonych terenów.
– Mieliśmy sporo przypadków z mieszkańcami, którzy nie chcieli się ewakuować. Kiedy służby pierwszy raz podpływają pod dom i proszą, by go opuścić w związku z nachodzącą falą i zagrożeniem życia, a ludzie nie widzą tego, co za chwilę się zdarzy, często ryzykują i pozostają w swoich czterech ścianach. Tyle że w ciągu następnych pięciu minut woda zalewa całą miejscowość i jedynym ratunkiem jest ucieczka na dach. W takiej sytuacji mieszkańcy muszą czekać na policyjny bądź wojskowy śmigłowiec – mówi nam oficer z Komendy Głównej Policji, znający kulisy akcji służb.
W poniedziałek na terenach powodziowych zaangażowanych było już 6 policyjnych śmigłowców: dwa Black Hawki i cztery helikoptery Bell.
– W sobotę na pracę maszyn nie pozwoliła pogoda, w niedzielę w użyciu było pięć śmigłowców, dzisiaj dołączył kolejny – mówi nam oficer policji. I jak przekazuje, tylko przy pomocy helikopterów udało się przez całą niedzielę uratować i ewakuować bezpieczne miejsce 63 osoby. Były to wszystkie ewakuacje mieszkańców z dachów domów.
– To są trudne działania, szczególnie przy panujących na zalanych terenach warunkach atmosferycznych. Trzeba do tych osób podlecieć, ustawić się w dobrym miejscu, zejść do nich, zabezpieczyć, wciągnąć na górę i "przefrunąć" w bezpieczne miejsce, po czym odlecieć po kolejne osoby. Jest to znacznie bardziej czasochłonne aniżeli możliwość wcześniejszej ewakuacji lądowej czy nawet tej późniejszej - przez podpłynięcie łódką – ocenia nasz policyjny informator. Od początku dramatycznej sytuacji na południu Polski służby ewakuowały ok. 3200 osób.
- Mieszkańcy, którzy zostają do samego końca, argumentują to obawami o swój dobytek. Boją się, że zostaną okradzeni. Te obawy jednak nie powinny determinować ich decyzji. To jest walka o zdrowie i życie. Mamy już cztery zgony. Dodatkowo tam na miejscu są tysiące przedstawicieli służb, którzy mają za zadanie pilnować opuszczonych domów Wiemy, które tereny zostały dotknięte ewakuacją. Służby przekazują sobie te informacje i wiemy czego pilnować - mówi nam oficer KGP. Jak dodaje, w nocy dodatkowo do akcji zaangażowano pięć, dużych reflektorów, oświetlających opuszczone miejsca.
Na wały, po filmik na Facebooka
Służby zwracają również uwagę jeszcze na inne niebezpieczeństwo. – Ludzie przychodzą na wały przeciwpowodziowe czy mosty, żeby zrobić zdjęcie czy nagrać film. Zapominają często, że mamy do czynienia z żywiołem, który dosłownie w kilka chwil, może zniszczyć wszystko, co jest dookoła. Tzw. "wyścig po obrazki" w tej sytuacji służbom nie pomaga – podkreśla oficer policji.
W akcję służb zaangażowanych jest w poniedziałek ok. 5600 policjantów. – Ta liczba cały czas rośnie. W sobotę było ok. 2 tys., w niedzielę ok. 3,6 tys. mundurowych. Wysłano tam m.in. funkcjonariuszy z Oddziałów Prewencji z Warszawy i Łodzi – mówi nasz rozmówca.
Wśród osób, którym zalało domy, są też miejscowi funkcjonariusze policji. Komenda Główna Policji już uruchomiła zbiórkę na rzecz swoich podwładnych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Dodatkowym problemem w związku z sytuacją powodziową jest brak łączności. W niedzielę dostaliśmy zgłoszenie od obywateli, że w jednym z domów mieszka samotny mężczyzna, który nie ewakuował się i może mu zagrażać niebezpieczeństwo. Był całkowicie odcięty od świata, a jego nieruchomość znalazła się pod wodą. Niestety wtedy właśnie padła łączność. I z osobami, które powiadomiły służby, nie było już żadnego kontaktu. Ciało mężczyzny odnaleziono po jakimś czasie – mówi nam policyjny informator.
Powódź, która nawiedziła południową i zachodnią Polskę, spowodowała liczne zniszczenia. W wielu miejscach trwa ewakuacja mieszkańców, a skala katastrofy jest ogromna. Najbardziej dotkniętymi regionami są Dolny Śląsk oraz Opolszczyzna.
W niedzielę premier Donald Tusk poinformował za pośrednictwem platformy X o zleceniu przygotowania rozporządzenia Rady Ministrów dotyczącego wprowadzenia stanu klęski żywiołowej w Polsce. W poniedziałek szef rządu oficjalnie ogłosił decyzję w regionach dotkniętych powodzią. Stan klęski żywiołowej objął obszar części województwa dolnośląskiego, opolskiego oraz śląskiego.
Tusk zaapelował również do mieszkańców, którzy odmawiają ewakuacji. "Jeśli odmawiacie ewakuacji, stwarzacie poważne niebezpieczeństwo nie tylko sobie, ale również służbom ratunkowym, co utrudnia ich działania. Lekceważenie zagrożenia przez niektórych mieszkańców może prowadzić do dodatkowych komplikacji, a także narażać życie osób zaangażowanych w akcję ratunkową" – argumentował Tusk.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski