Poszukiwaniami Borysa żyła cała Polska. Po roku samorządowiec ma kilka zastrzeżeń
Gdyński radny wspomina panującą w Gdyni atmosferę strachu, którą dało się odczuć podczas obławy na Grzegorza Borysa, podejrzewanego o zabicie własnego syna. - Służby weryfikowały doniesienia, ale następnie nie przekazywały, że były fałszywe - wspomina.
Ponieważ od tragicznych wydarzeń w Gdyni minął rok, o ocenę tamtych działań pokusił się Jakub Ubych, wiceprzewodniczący gdyńskiej rady miasta. Doskonale pamięta, co wtedy się działo. Jak napisał na Facebooku, panował wówczas chaos informacyjny, drogi były zablokowane, a w południowej części miasta nieustannie latał helikopter.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jego zdaniem warto wyciągnąć z tamtych zdarzeń wnioski dotyczące choćby informowania mieszkańców czy procedur dotyczących ochrony placówek edukacyjnych w podobnych sytuacjach. Zaznaczył, że jest prawie niemożliwe, by mieć plan idealny na taką obławę, ale na pewno bardziej precyzyjne komunikaty mogłyby złagodzić emocje, które nasiliły się u osób zamieszkałych w pobliżu pola działań.
- Dla mieszkańców Gdyni był to bardzo trudny czas. Strach był niesamowicie odczuwalny, a atmosfera napięcia była potęgowana przez niesprawdzone, ale pełne emocji komunikaty, które bardzo szybko rozlewały się po mediach społecznościowych.
Zdarzało się, że w miejscach bardzo popularnych na rodzinne spacery, nagle pojawiły się setki policjantów. Pierwsze komunikaty mówiły o uzbrojonym żołnierzu, który dodatkowo ćwiczył elementy przetrwania w trudnych warunkach. Mieszkańcy bali się więc, że może zrobić im krzywdę i jego zachowanie może być nieobliczalne, skoro zgodnie z informacjami dokonał zbrodni – mówi Jakub Ubych w rozmowie z Wirtualną Polską.
I dodaje: - Potężny niepokój był wzmacniany przez brak zdecydowanego dementi np. w sytuacji powielającej się informacji o tym, że poszukiwany był widziany w jednej z dzielnic. Takie sygnały pojawiły się zarówno w bliskim obszarze zamieszkania poszukiwanego, ale również w kontekście sąsiedniego miasta Rumi - tłumaczy.
- Bez wątpienia złym działaniem można nazwać aktywność prywatnych detektywów, w tym jednego z najbardziej popularnych w Polsce. Twierdził, że odnalazł coś, co należało do poszukiwanego, choć potem okazało się to nieprawdą. Takie "gorące" wiadomości bardzo szybko zyskiwały popularność, emocje brały górę nad rzetelnością informacji. Wydaje mi się, że w takich przypadkach służby powinny mówić o prawdziwości komunikatu - mówi.
- Oczywiście to wynikało z formy prowadzenia poszukiwań. Służby weryfikowały doniesienia, ale następnie nie przekazywały, że były fałszywe. W tym aspekcie w mojej ocenie zabrakło pełnej determinacji w reakcji służb - kwituje.
Poprosiliśmy policję o odniesienie się do tych uwag. Zdaniem mundurowych opinia publiczna była na bieżąco informowana o działaniach prowadzonych przez służby.
- Przesyłane były zarówno komunikaty prasowe do dziennikarzy, realizowane były nagrania do stacji telewizyjnych i radiowych, publikowane były również przekazy i apele za pośrednictwem portali społecznościowych - wyjaśnia Anna Banaszewska-Jaszczyk z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku.
- Służby prasowe opierają swoje wypowiedzi na faktach, a nie spekulacjach w mediach, i to na oficjalnych przekazach służb prowadzących działania powinna skupiać się opinia publiczna. Ponadto nadmienić należy, że kwestie dotyczące także polityki informacyjnej podczas tego rodzaju działań zależne są od decyzji dowodzącego - dodaje.
Tragedia w Gdyni i poszukiwania Grzegorza Borysa
44-letni Grzegorz Borys pochodził z Gryfina, jednak od lat mieszkał w Gdyni, gdzie pracował w marynarce wojennej. 20 października 2023 roku stał się poszukiwanym po tym, jak jego żona znalazła w mieszkaniu ciało ich sześcioletniego syna Aleksandra. Chłopiec miał podcięte gardło. Dowody wskazywały na to, że najprawdopodobniej zginął z rąk własnego ojca. Obok leżał martwy pies.
Ojciec Aleksandra przepadł bez śladu, nie licząc zostawionej w domu karteczki z napisem "Przepraszam za wszystko, wszyscy jesteście bestiami".
O sprawie szybko zrobiło się głośno w całym kraju, pojawiły się różne teorie spiskowe, a zainteresowanie podsycał fakt, że poszukiwany interesował się surwiwalem, nieraz wychodził do lasu na długi czas, według znajomych potrafiłby przeżyć wiele dni w ekstremalnych warunkach. W akcję włączono m.in. śmigłowce, drony oraz setki mundurowych.
- Ludzie go tu widywali przedtem, jak chodził w kominiarce, był dziwny. Niektórzy się go bali – mówiła Wirtualnej Polsce jedna z kobiet, która nieraz go widziała. - A po tym morderstwie wszyscy bali się wychodzić na ulice, na osiedlu były pustki. Nie było wiadomo, czy tu nie wróci. Wszyscy tu przeżyli traumę.
1 listopada podczas jego poszukiwań w stawie zginął 27-letni nurek.
Ciało Borysa zostało odnalezione 6 listopada w zbiorniku wodnym na terenie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, niecałe 500 metrów od miejsca zbrodni. To był jedyny większy zbiornik w promieniu kilku kilometrów.
Ciało miało trzy rany cięte, wskazujące na próbę samobójczą, a także rany od postrzału z broni pneumatycznej, przypuszczalnie działającej na sprężony gaz, które znajdowały się na skroni. Jednak za bezpośrednią przyczynę śmierci biegli uznali utonięcie. Ich zdaniem zgon nastąpił około dwóch tygodni wcześniej.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski