Postrzelony Tajwańczyk

Przebiera się za Supermana, Jacksona i agenta OO7. Dla Chin jest wrogiem numer jeden. Mimo dwóch zamachów prezydent Tajwanu Chen Shui-Bian wciąż chce ogłosić niepodległość wyspy Tłum zebrany po obu stronach ulicy Chihsien zaczynał już lekko pocić się w wilgotnym powietrzu zwrotnikowego poranka. Ostatni raz taki tłok na ulicach tajwańskiego miasta Tajnan widziano dwa miesiące temu, z okazji chińskiego Nowego Roku. Tym razem tłumy przyciągnął jadący odkrytym jeepem prezydent Tajwanu Chen Shui-bian.

01.04.2004 12:28

Dla mieszkańców Tajnan prezydent to swój chłopak, A-bian, urodzony w wiosce niedaleko miasta. Tu poparcie dla jego planów ogłoszenia niepodległości wyspy jest największe. 19 marca, dzień przed wyborami, od których zależało, czy zdobędzie drugą kadencję, prezydent mógł w Tajnan liczyć na gorące przyjęcie.

Gdy na wiecu poczuł gorąco w okolicy brzucha, pomyślał pewnie, że trafiła go któraś z setek petard odpalonych na jego cześć. Dopiero po chwili zobaczył krew przesiąkającą przez ubranie. Wieść o zamachu w ciągu kilkunastu minut obiegła cały świat. Chen przeżył. I dzień później wygrał wybory.

Chen lubi show

Wiece Chena to wyreżyserowane widowiska z muzyką, fajerwerkami i tysiącami wypuszczanych w powietrze balonów. Jako burmistrz Tajpej Chen przyjeżdżał na wiece na motocyklu, brał udział w masowych biegach maratońskich, wbijał się w obcisły strój Supermana i powiewał niebiesko-czerwoną peleryną na koncercie rockowym, zdobywając sobie w ten sposób poparcie milionów młodych mieszkańców Tajwanu. Jako prezydent myje kalekich. Co prawda raz do roku, ale to wystarcza, by zaskarbić sobie sympatię wyborców. Czapki z przydomkiem A-bian sprzedają się na Tajwanie jak ciepłe bułeczki, podobnie jak gry planszowe, których bohaterem jest prezydent zwalczający korupcję, gangsterów i przeciwników politycznych.

Za osobliwym marketingiem politycznym kryje się jedyny azjatycki przywódca, który pozwala sobie na bezpośrednią konfrontację z Chinami. To przez Chena Pekin raz po raz grzmi o „topieniu Tajwanu w morzu krwi". Wygrał wybory, bo obiecał ogłoszenie suwerenności Tajwanu, który Chiny wciąż uważają za zbuntowaną prowincję.

Jedna partia i prawo

Gdy prawie 30 lat temu Chen zaczynał karierę polityczną, na Tajwanie była tylko jedna partia - Kuomintang - i jedno prawo - prawo stanu wyjątkowego. Przywileje, pomoc finansowa państwa i stypendia były zarezerwowane dla rodzin chińskich nacjonalistów z Kuomintangu.

Pojawili się na Tajwanie w 1945 roku, kiedy włączono go do istniejącej jeszcze Republiki Chińskiej. Panowanie rozpoczęli od rzezi rdzennych Tajwańczyków. W 1949 roku Mao wypędził nacjonalistów z Chin, a Kuomintangowi została tylko wyspa. Dwa miliony żołnierzy wraz z rodzinami i wywiezionymi z Chin rezerwami złota urządziło sobie na niej bazę, z której zamierzali odbić Państwo Środka z rąk komunistów. Rodowici mieszkańcy Tajwanu stali się obywatelami drugiej kategorii.

Dziś to, co zostało z Republiki Chińskiej, uznają oficjalnie tylko sowicie opłacane bananowe republiki Ameryki Środkowej, kilka wysp na Pacyfiku i afrykańskie Burkina Faso.

Bunt poddanych

Chen Shui-bian to syn zwykłego chłopa, któremu udało się skończyć prestiżowy uniwersytet. Po studiach szybko zaczął dobrze zarabiać. Spokojna kariera miała być ukoronowaniem marzeń o awansie chłopaka, którego ojciec pracował na plantacji trzciny cukrowej.

To żona namówiła go w pierwszej połowie lat 80. do bronienia grupy dysydentów. Ośmiu wydawców opozycyjnego pisma zostało oskarżonych o spiskowanie przeciwko reżimowi Kuomintangu. Chen przegrał proces, ale zaangażował się w politykę.

Gdy w połowie lat 80. po raz pierwszy startował w wyborach, listę zwycięzców ustalał Kuomintang, a mandaty się kupowało. Młody adwokat wspomagany przez żonę i grupkę dysydentów nie miał szans na zwycięstwo.

Gdy po przegranych wyborach w 1985 roku żegnał się ze zwolennikami w Tajnan, w tłum wjechała ciężarówka. Kierowca potrącił żonę Chena, po czym cofnął auto i przejechał po niej jeszcze raz. Wu Shu-chen wyszła z zamachu sparaliżowana. Chenowie byli pewni, że za zamachem stała partia, ale policja uznała, że był to zwykły wypadek.

Rok później Chen został wtrącony do więzienia za knucie antyrządowego spisku. W 1987 roku Kuomintang zawiesił stan wyjątkowy i zdecydował się na stopniową demokratyzację życia na wyspie. Chen wyszedł na wolność.

Skończyć z fikcją

Gdy w 1989 roku chińskie czołgi rozjeżdżały studentów na placu Tiananmen, na Tajwanie odbywały się pierwsze demokratyczne wybory do parlamentu. Chen został najpierw deputowanym, a potem burmistrzem Tajpej. Rok później, wykorzystując rozłam wśród ciągle potężnych nacjonalistów, został pierwszym od pół wieku prezydentem Tajwanu spoza Kuomintangu.

Dla Chin, które traktują Tajwan jak zbuntowaną prowincję, był to niebezpieczny sygnał. Kuomintang był dla chińskich komunistów znanym wrogiem. Obie strony spierały się o to, jak jednoczyć wyspę z kontynentem, ale ani jedni, ani drudzy nie mają wątpliwości, że Tajwan i Chiny to część tego samego kraju. Tymczasem cztery lata temu prezydentem został Tajwańczyk, który głośno mówi, że trzeba skończyć z fikcją i uznać wyspę za niezależne państwo.

Większość Tajwańczyków, zwłaszcza młodych, ma zupełnie inne zdanie. Dzięki pieniądzom wywiezionym z Chin nacjonaliści zmodernizowali życie biednej rolniczej wyspy, jaką był Tajwan. Za życia pokolenia, które dziś stanowi trzon zwolenników Chena, wyspa awansowała z producenta elektronicznej tandety na monopolistę w branży komputerowej.

Dla mieszkańców jednego z najbogatszych krajów świata co najmniej irytujące jest, że wyspa oficjalnie ciągle jest częścią Chin. Nie ma przedstawicielstwa w ONZ ani nawet w Światowej Organizacji Zdrowia, a tajwańskich paszportów nie honoruje większość ambasad świata. Na początku marca na apel prezydenta Chena nad Cieśniną Tajwańską dwa miliony ludzi utworzyło żywy łańcuch zwolenników niepodległości.

0,24 procent przewagi

W przedstawieniu, którego stawką jest utworzenie niepodległego Tajwanu, Chen gra główną rolę. Dlatego z upodobaniem mówi o sobie w trzeciej osobie. - Dzięki opiece lekarzy A-bian czuje się już świetnie - ogłosił, wychodząc ze szpitala kilka godzin po zamachu.

Dzień później znów wygrał wybory, mimo że przedwyborcze sondaże wskazywały na nieznaczną przewagę kandydata nacjonalistów. Chen zwyciężył przewagą zaledwie 0,24 procent, czyli 30 tysiącami głosów (przy 13 milionach uprawnionych do głosowania). Opozycja zażądała ponownego liczenia głosów, przypominając, że aż 370 tysięcy kart uznano za nieważne. Zarzuciła też prezydentowi, że stan podwyższonej gotowości sił bezpieczeństwa ogłoszony tuż po zamachu odebrał Kuomintangowi głosy policjantów i żołnierzy. Chen musiał też publicznie podwijać koszulę i pokazywać szwy na brzuchu, by udowodnić, że zamach nie był częścią kolejnego przedstawienia. Strzelca dotąd nie zatrzymano.

Porażka była dla nacjonalistów tym dotkliwsza, że zmobilizowali setki tysięcy mieszkających na co dzień w Chinach Tajwańczyków do powrotu na wyspę i udziału w głosowaniu, licząc, że w trosce o swoje interesy będą głosować przeciwko zwolennikowi niepodległości.

Poglądy, fryzura i miłość

Państwo Środka przyciąga tajwańskie pieniądze jak magnes. Mimo podejmowanych przez prezydenta Chena prób ograniczenia odpływu kapitału do Chin nacjonaliści zainwestowali już na kontynencie ponad 50 miliardów dolarów. W normalnych warunkach nie byłoby powodów do niepokoju, bo na inwestycjach w Chinach Tajwańczycy zarabiają krocie. Jednak z powodu niejasnych relacji między obu państwami uzależnienie gospodarki wyspy od Chin jest bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza w sytuacji, w której dla Pekinu państwo Chen Shui-biana oficjalnie w ogóle nie istnieje. Nazwiska prezydenta Tajwanu nie wymienia się w informacjach z wyspy, która według Chin prędzej czy później połączy się z macierzą.

Podobnego zdania są nacjonaliści z Kuomintangu, a nawet USA. To jeden z powodów, dla których na przekór wszechwładnej partii i potężnemu sąsiadowi z drugiej strony Cieśniny Tajwańskiej na Chena zagłosowało o 20 procent więcej wyborców niż cztery lata temu. To więcej, niż mógłby sobie wymarzyć jako niedożywiony dzieciak z wioski pod Tajnan, który dziś mówi tak: - Poglądy na przyszłość Tajwanu nie zmieniają się u mnie od lat. Tak jak fryzura i miłość do mojej żony.

Jakub Mielnik

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)