Marynarz krążownika "Moskwa" opowiedział matce, co się wydarzyło. "Posiwiałam ze strachu"
- Zrozumcie mnie jako matkę, ja po prostu posiwiałam ze strachu. To jest coś strasznego, nawet wrogowi nie życzę takiego losu - powiedziała matka jednego z rosyjskich marynarzy, którzy ocaleli po ostrzelaniu krążownika "Moskwa". Kobieta miała kontakt z synem w dniu, w którym jednostka została trafiona przez ukraińskie rakiety Neptun.
20.04.2022 | aktual.: 20.04.2022 13:39
Do matki marynarza dotarło Radio Swoboda. Kobieta zwróciła uwagę, że wszystko, co usłyszała od niego 14 kwietnia, było sprzeczne z oficjalnymi komunikatami władz na temat sytuacji krążownika.
Jednostka od początku wojny miała wykonywać szereg misji bojowych na Morzu Czarnym. Według marynarza, w planach był też udział w ataku na Odessę.
- Mój syn zadzwonił do mnie czternastego (kwietnia - red.) i ze łzami w oczach powiedział: "Mamo, czy rozumiesz, co się stało?". Niektórzy z chłopaków zostali ewakuowani. Wszyscy ocaleni zostali wywiezieni do Sewastopola. Byli tylko w szortach i kamizelkach. Zostali z niczym - relacjonowała matka.
Zobacz też: Donbas dziś jest całkowicie zdewastowany. "Nikt nie będzie odbudowywać tam przemysłu ciężkiego"
Kobieta spytała o pierwsze doniesienia, według których na "Moskwie" miało dojść do pożaru. - Powiedział mi: "Nie, mamo, to nieprawda. To nie był ogień. To nie jest drewniana łódź, która by się zapaliła" - mówiła, przytaczając słowa syna.
W rozmowie wojskowy przekazał, że w wyniku ostrzału wojsk ukraińskich zginęło około 40 marynarzy krążownika. - Nie żyją wszyscy, którzy przebywali na pokładzie i pomoście bojowym (mostku kapitańskim - red.), czyli osoby kierujące okrętem i pełniące wartę. Uderzenie nastąpiło właśnie w tym miejscu. Wielu rannych ma urwane kończyny - miał przekazać marynarz.
Wyrażał też zdziwienie, że radary na krążowniku nie wykryły zbliżających się obcych pocisków.
"Moskwa" zatopiona. "Posiwiałam ze strachu"
- Zrozumcie mnie jako matkę, ja po prostu posiwiałam ze strachu. To jest coś strasznego, nawet wrogowi nie życzę takiego losu - mówiła rozmówczyni Radia Swoboda.
Kobieta przekazała Radiu Swoboda, że jej syn trafił do Ukrainy już w pierwszych dniach wojny, choć jest poborowym. Wcześniej władze na Kremlu wielokrotnie zapewniały, że w wojnie udział biorą jedynie zawodowi żołnierze.
Według niej w marcu jej syn był zmuszany do podpisania kontraktu, ale odmówił. Ci, którzy się na to zgodzili, wkrótce mają wrócić na wojnę.
Przeczytaj też:
Źródło: Radio Swoboda/PAP