Polskiemu podróżnikowi wyrwano serce. Sensacyjne doniesienia z Meksyku
- Wróciłem z Meksyku po 4 tygodniach. Moim zdaniem Krzysztof Chmielewski i mój brat Holger padli ofiarami meksykańskich gangów narkotykowych - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Rainer Hagenbusch.
04.06.2018 | aktual.: 04.06.2018 13:19
Podróżnicy z Polski i Niemiec (Krzysztof Chmielewski oraz Holger Hagenbusch), zostali znalezieni martwi pod koniec kwietnia w Meksyku. Lokalne władze twierdziły, że doszło do wypadku drogowego i mężczyźni spadli ze skarpy w przepaść. Dopiero po kilku dniach wydało się, że brutalnie ich zamordowano.
"Widziałem ciała i całą dokumentacją"
Gdy okazało się, że ktoś próbuje zamieść całą sprawę pod dywan, brat niemieckiego podróżnika Rainer Hagenbusch pojechał do Meksyku, by osobiście wyjaśnić, co dokładnie się wydarzyło. Spędził tam 4 tygodnie. Rozmawiał z lokalnymi władzami i policją oraz przeglądał zebraną dokumentację.
- Widziałem ciała Krzysztofa i Holgera. Moim zdaniem padli oni ofiarami karteli narkotykowych - mówi Wirtualnej Polsce. Podkreśla, że wskazują na to między innymi obrażenia, jakie odniósł Polak.
- W Meksyku jest kilkanaście karteli. Każdy ma jakiś znak rozpoznawczy. Niektórzy ucinają lewą rękę, a inni prawą. Jeden z tych działających właśnie na terenie regionu Chiapas porzuca swoje ofiary bez lewej stopy i serca. Właśnie bez tej stopy, bez głowy oraz z niewielkim nacięciem i wyrwanym sercem znaleziono ciało Krzysztofa - twierdzi Hagenbusch.
Niemiec uważa jednak, że podróżnicy nie byli ofiarami napadu na tle rabunkowym. Lokalni dziennikarze podkreślają, że rejony Meksyku, gdzie doszło do tragedii, często kontrolowane są przez gangi. Kartele narkotykowe uprawiają tam m.in. mak i nikt - nawet policja - się tam nie zapuszcza. - Może zobaczyli coś, czego nie powinni - sugeruje jeden z miejscowych reporterów.
Krzysztof Chmielewski podczas swojej wyprawy
Wymieniono prokuratora
Brata zabitego Niemca zapytaliśmy, czy jego zdaniem meksykańskie służby rzetelnie prowadzą śledztwo w tej sprawie. - Do 4 maja robiono to fatalnie. Potem sprawa została nagłośniona, więc wymieniono prokuratora prowadzącego i powołano zupełnie nowy zespół. Pracują bardzo ciężko i transparentnie - zapewnia.
Rainer Hagenbusch podkreśla, że turystyka jest dla Meksyku jednym z głównych źródeł dochodu i taki międzynarodowy skandal jest dla nich wielkim ciosem. - Właśnie dlatego władze napisały, że to musi być sprawa otwarta, jasna i prowadzona bez błędów. Dostaliśmy nawet oficjalne pisemne zapewnienie, że władze regionu pokryją wysoki koszt transportu ciał do Europy - zaznacza.
Siostra Polaka: Bałabym się nawet tam jechać
Rodzina Polaka nie miała możliwości, żeby tak jak Rainer Hagenbusch osobiście udać się do Meksyku. - Na początku nie miałam pojęcia, skąd wziąć nagle pieniądze na taką wyprawę. Teraz chyba po prostu bałabym się nawet tam jechać - mówi szczerze Wirtualnej Polsce Izabela Schmidke, siostra Krzysztofa Chmielewskiego.
Żali się, bo chociaż o śmierci brata dowiedziała się aż 6 tygodni temu, wciąż nie może go pochować. Kobieta zderzyła się z potężną biurokracją, a sprowadzenie ciała do Polski wymaga m.in. specjalistycznych badań DNA potwierdzających tożsamość ofiary.
Z pytaniem, kiedy ciało trafi wreszcie do Polski, zwróciliśmy się więc do Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. "Stosowne kompetencje posiadają w tym zakresie służby konsularne oraz organy administracyjne. W związku z powyższym Prokuratura nie zajmuje się sprowadzeniem ciała mężczyzny do Polski" - czytamy w przesłanej nam odpowiedzi.
Z ustaleń śledczych wynika, że Polaka zamordowano 19 kwietnia
Krzysztof Chmielewski podróżował po Meksyku w ramach wyprawy rowerowej z Kanady do Argentyny. Ostatnie zdjęcia zamieścił w sieci 19 kwietnia podczas wizyty w stanie Chiapas. Planował wyprawę do San Cristobal.
- Krzysztof i Holger podróżowali osobno, ale mamy świadka, który twierdzi, że tego dnia widział ich akurat razem w sklepie około godziny 17:30. Potem ruszyli podobno w dalszą drogę. Ponieważ się ściemniało, może postanowili rozbić namioty i przenocować gdzieś wspólnie. Nie mam pojęcia, co mogło się potem wydarzyć – przyznaje Wirtualnej Polsce Rainer Hagenbusch.