Polskiej armii grozi brzuchactwo i stetryczenie
Naszej armii grozi trwałe brzuchactwo i stetryczenie. Odchodzą młodzi oficerowie wykształceni na Zachodzie, zostają absolwenci radzieckich akademii wojskowych.
Polska weszła do NATO na kredyt. Nasza armia nie spełniała standardów pod względem organizacji i wyposażenia. Przez ponad pięć lat niewiele się zmieniło. W wojsku nadal rządzą ludzie wychowani w PRL-owskich realiach, którzy skutecznie blokują napływ świeżej krwi w oficerskie szeregi i uśmierzają w zarodku próby głębokich reform. Choć niemal wszyscy czynni obecnie generałowie otrzymali ten stopień po 1989 roku, to jednak wykształcenie zdobywali na radzieckich uczelniach wojskowych. Obecny szef Sztabu Generalnego 58-letni Czesław Piątas ukończył Akademię Sztabu Generalnego ZSRR. Trzeba jednak przyznać, że uzupełnił wykształcenie na rocznym kursie dla wyższych oficerów w USA. Prasa opisywała wpadkę sprzed kilku lat na poligonie drawskim. Generałowie mieli tam specjalny oddział, który z okazji wizyt kolejnych delegacji zdobywał ten sam mostek. Operacja stała się perfekcyjna - ku zachwytom cywili. Aż na poligon przyjechał dowódca sił NATO w Europie generał Wesley Clark (dziś jeden z kandydatów na prezydenta
USA). Zapytał, kto tymi żołnierzami dowodzi. Zgłosił się dowódca. - Jaką pan ma z nimi łączność? - chciał wiedzieć Clark. - Żadnej - odpowiedział dowódca. - To pan nimi nie dowodzi - ocenił amerykański generał.
- Reforma armii uda się za 20 lat, gdy z tego świata odejdzie ostatni dowódca wyuczony w moskiewskiej szkole - komentuje nasz anonimowy informator, były oficer jednostki GROM.
- Oficerowie mentalnie nadal poruszają się w świecie dawnych doktryn wojennych, z wielkimi operacjami zaczepnymi prowadzonymi przez pancerne dywizje, a nie w rzeczywistości natowskich błyskawicznych operacji przy użyciu lotnictwa i wojsk powietrznodesantowych - ocenia poseł PiS Przemysław Gosiewski, członek sejmowej komisji obrony narodowej.
- Armia, którą ci ludzie dowodzili, była szkolona do jednego celu, miała zabezpieczać tyły armii radzieckiej w czasie zwycięskiego marszu na Zachód. Tego ich uczono na woroszyłowce i Akademii Frunzego - mówi oficer GROM-u.
DOŚWIADCZENI DO CYWILA
W polskim wojsku najtrudniej się przebić oficerom z jakimkolwiek natowskim doświadczeniem. Wobec około 30-tysięcznej kadry po PRL-owskich i radzieckich akademiach wojskowych, takich, którzy mieli okazję służyć przy kwaterze głównej NATO w Brukseli, wyjechać na misje pokojowe do Bośni czy Kosowa lub - jak żołnierze GROM-u - uczestniczyć w specjalnych szkoleniach za granicą, jest zaledwie kilkuset (dokładna liczba oczywiście jest tajna!). Tylko oni zetknęli się w praktyce z nowoczesnymi sposobami dowodzenia. I właśnie oni odchodzą z armii.
- Po powrocie z zagranicznych szkoleń czy misji do macierzystej jednostki oficer często dowiadywał się, że jego etat zajął już ktoś inny. Pozostawał wtedy do dyspozycji szefa MON, co oznacza, że pobierał pensję za wieczną gotowość - mówi poseł Gosiewski. Bez ryzyka "powracający" mógł liczyć tylko na posadę tłumacza. - Dochodziło do absurdalnych sytuacji - opowiada generał w stanie spoczynku Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca GROM-u, jedynej w pełni zawodowej jednostki w naszej armii. - Wojskowi goście z NATO zaczynali fachowo dyskutować z tłumaczem, a podejmujący zagraniczną delegację oficer ani w ząb nie rozumiał, o czym mowa.
Z elitarnej jednostki GROM w ciągu ostatnich trzech lat odeszło ponad stu doskonale wyszkolonych żołnierzy. - Odesłanie nas do cywila było najprostsze. Komandosem nie można być dożywotnio, a przełożeni nie musieli się martwić, gdzie nam znaleźć miejsce, byśmy nie stracili przy okazji pieniędzy - mówi były GROM-owiec, 39-latek.
NIESŁUSZNE POSTAWY PRZYWÓDCZE
Z GROM-u odszedł również Jarosław Jędrzejowski, absolwent amerykańskiej akademii West Point. - Zasady wynagradzania zmieniły się na naszą niekorzyść, a ja miałem ofertę z prywatnej firmy komputerowej. Specjalistą od informatyki zostałem w West Point. Jedynym, który próbował zatrzymać Jędrzejowskiego, był ówczesny dowódca GROM-u Roman Polko. - Nie chcę zdradzać, jakich używał argumentów, ale na pewno nie finansowych - mówi Jędrzejowski. Jędrzejowski trafił do West Point po pierwszym roku Wojskowej Akademii Technicznej, gdzie poszedł, bo chciał być naukowcem. - Nie mam do wojska pretensji. Dało mi niepowtarzalną szansę - podsumowuje dyplomatycznie Jędrzejowski. Dodaje, że nie rozumie, czemu tak postępuje się z GROM-em, ale chciałby wierzyć, że to ma sens w jakimś szerszym wymiarze.
Amerykanie za własne pieniądze wykształcili jeszcze kilku Polaków, także w Akademii Sił Lotniczych USA w Colorado Springs. Absolwent tej uczelni Piotr Błazeusz w imieniu polskich żołnierzy witał co prawda prezydenta Billa Clintona podczas jego wizyty w Warszawie w 1996 roku, ale potem został tłumaczem w MON. Dziś pracuje na placówce w USA.
- Tylko dzięki wystąpieniu przed Clintonem - uważa nasz informator. - Wysoki był, mówił głośno, Amerykanie się o niego dopytywali. Inny absolwent Colorado Springs Piotr Nowak służy w siłach ONZ na wzgórzach Golan, gdzie dowodzi generał Franciszek Gągor, do niedawna szef generalnego zarządu operacyjnego Sztabu Generalnego, który jako pierwszy cudzoziemiec ukończył prestiżowy War College w Waszyngtonie. Kilku innych Polaków wykształconych na amerykańskich uczelniach wojskowych pracuje w cywilnych firmach.
- Po ich powrocie przełożeni uznali, że Amerykanie niczego tych młodych żołnierzy nie nauczyli, a jedynie ukształtowali w nich "postawy przywódcze". A to w polskiej armii nie jest zbyt przydatne - mówi Bronisław Komorowski, eksminister obrony w rządzie Jerzego Buzka, obecnie poseł Platformy Obywatelskiej typowany na ministra obrony w przyszłym rządzie PO. - Mimo wszystko szkoda, że ich zmarnowano.
Według Komorowskiego podobny problem za chwilę zacznie się z kobietami, absolwentkami Wojskowej Akademii Technicznej. - Przyjęli je, bo ładnie w telewizji wyglądały, ale pomysłu, co z nimi zrobić po szkole, nie ma żadnego.
ŚLIWKA W BECZCE
GROM, jedyna polska formacja potrafiąca walczyć z terroryzmem, też stał się polem walki o etaty i wpływy.
Dowódca jednostki pułkownik Roman Polko w styczniu zrezygnował ze stanowiska. Nie w pełni zgadzał się z koncepcją MON, według której GROM miałby dołączyć do trzech innych jednostek, tworząc w armii pion sił specjalnych. Uważał, że to sztabowi GROM-u powinny być podporządkowane podobne oddziały i antyterroryści z MSWiA. Nasz informator podsumował to po wojskowemu: "Polce chodziło o to, że jak się wrzuci śliwkę do beczki z g..., to kompotu z tego nie będzie!".
- Śmieszą mnie sugestie, że Polko zrezygnował, bo podczas konfliktu ze sztabem puściły mu nerwy. To nadzwyczaj spokojny, pragmatyczny człowiek - mówi generał Petelicki. - Wiedział, że nie przekona zwierzchników do swojej koncepcji. I że nie ma szans na drugą kadencję. I tak latem straciłby pracę.
Poseł Gosiewski przypuszcza, że może Sztab Generalny chciał przejąć kontrolę nad tym, kogo przyjmuje się do GROM-u, bo to zbiór intratnych etatów (GROM-owcy zarabiają 60% więcej niż inni żołnierze). Kandydatów spełniających wymogi zawsze był nadmiar, a to Polko wybierał. I był niewrażliwy na sugestie.
Sztab Generalny wygrał zatem na całej linii. 41-letni Polko odszedł na emeryturę, a jego następcą został 45-latek Tadeusz Sapierzyński, dowódca operacji specjalnych... Sztabu Generalnego. Jedna z kolorowych gazet opublikowała zdjęcie nowego dowódcy naszych komandosów - człowieka z wyraźną nadwagą - i opatrzyła je pytaniem "Ciekawe, ile razy podciągniesz się na drążku?"
Roman Polko otrzymał ofertę pracy w charakterze doradcy głównodowodzącego siłami amerykańskimi w Iraku generała Ricardo Sancheza. Pułkownik Adam Stasiński z MON oświadczył, że sztab nie zamierza łączyć GROM-u z innymi jednostkami i że nic mu nie wiadomo o propozycji Amerykanów dla Romana Polki.
- Jeśli teraz obniży się sprawność bojowa GROM-u, złożę do prokuratury doniesienie o popełnieniu przestępstwa - zapowiada Petelicki. - Sztab przez 13 lat nie stworzył ani jednej tak wartościowej jednostki, a teraz może zaprzepaścić to, co w armii najlepsze.
LICZBA JEDNAK TAJNA
- W ich interesie jest, by armia jak najwolniej stawała się zawodowa - mówi generał Petelicki o wojskowej kadrze. - Żołnierzami służby zasadniczej, którzy nie znają swoich praw i chcą jedynie doczekać przejścia do rezerwy, dowodzi się łatwiej. No i tacy żołnierze "w ramach ćwiczeń" bez szemrania wykopią rów na kabel dla zaprzyjaźnionej firmy telekomunikacyjnej.
Gdy zapytaliśmy w Ministerstwie Obrony, w jakim stopniu polska armia jest zawodowa, usłyszeliśmy: - W 55, może 65 czy wręcz 75 procentach! To wielki sukces ministra Szmajdzińskiego - pochwalił przełożonego pułkownik Adam Stasiński z działu prasowego MON.
Trudno więc określić ten sukces w procentach. Na pewno za to wiadomo, że sztabowi nie udało się powołać ani jednej zawodowej jednostki, bo GROM powstał w strukturach MSWiA dzięki pomocy Amerykanów. - Ale do 2008 roku takich jednostek będzie 31, czyli aż 32% wszystkich jednostek w armii, których liczba jest jednak tajna - zapewnia pułkownik Stasiński.
Generał Petelicki uważa poza tym, że dowodzić zawodowym wojskiem trzeba umieć i dlatego GROM w czasie operacji w Iraku podlegał bezpośrednio Amerykanom.
WOJSKO SIĘ OPŁACA
W wojsku istnieją nieformalne grupy interesów, co jest dodatkowym powodem, dla którego starym kadrom warto zabiegać o zachowanie stanowisk. Odejście zakorzenionego dowódcy jednostki podważa cały układ, a tym mało kto jest zainteresowany.
Najwyższa Izba Kontroli wykazała, że duże pole do nadużyć dają zwłaszcza Agencja Mienia Wojskowego i Wojskowa Agencja Mieszkaniowa. W raporcie z kontroli NIK w Wojskowej Agencji Mieszkaniowej w Szczecinie (dotyczy lat 1998-2001) czytamy: "Stwierdzone nieprawidłowości, uchybienia i błędy wskazują na możliwość występowania w Oddziale Rejonowym zjawisk korupcyjnych (...). Nieprawidłowości przede wszystkim polegały na braku zapewnienia równego dostępu zainteresowanych do informacji o nieruchomościach przeznaczonych do sprzedaży, lekceważeniu posiadanej dokumentacji, dowolności interpretowania zasad i trybu organizowania przetargów". Temu wszystkiemu sprzyjał "brak skutecznej i wystarczającej kontroli wewnętrznej Agencji". Wiele raportów NIK nosi klauzulę tajności.
REFORMA DO LODÓWKI
Choć o konieczności redukcji kadry dowódczej mówi się od 13 lat, sztaby zamiast maleć, wciąż się rozrastają (do Sztabu Generalnego i dowództwa wojsk lądowych wkrótce dołączy dowództwo operacji połączonych).
Pułkowników mamy więcej niż Brytyjczycy, Francuzi i Niemcy razem wzięci. Pułkownicy są więc kierownikami aptek, pracują w biurach, tego stopnia dosłużyli się nawet lekarze ginekolodzy wykształceni w łódzkiej WAM.
- Zasadą reformy miało być pełnienie przez dowódcę służby tylko przez trzy lata. Później należy go albo awansować, albo odwołać, dając szansę awansu kolejnym - tłumaczy Bronisław Komorowski. Generałowie wymogli jednak na politykach rozmiękczenie przepisów i ustawa w obecnym kształcie dopuszcza, że jednych się wymieni, ale inni zostaną na drugą kadencję.
Minister obrony narodowej jest konkurentem Sztabu Generalnego w zarządzaniu armią. Sztab, oficjalnie organ planistyczny, w praktyce działa jak filtr między cywilnym ministrem a dowództwami sił zbrojnych.
- A powinien być tylko zapleczem MON - przypomina Bronisław Komorowski.
W lipcu wchodzi w życie ustawa o żołnierzach zawodowych, która prawdopodobnie zamrozi obecny stan rzeczy na kolejne trzy lata. Nakazuje ponowne mianowanie oficerów na wszystkie stanowiska dowódcze. Teoretycznie stwarza więc możliwość przeglądu i wymiany kadr w armii. Minister Jerzy Szmajdziński zdecydowaną większość mianowań pozostawił jednak w gestii generałów, ograniczając własną kontrolę nad armią. Po dostojnych i zasłużonych dowódcach trudno się spodziewać, że sami zwolnią siebie i swoich kolegów, dając miejsce młodszym i nowocześnie wykształconym.
AGNIESZKA LESIAK, DJ-S
JAKĄ MAMY ARMIĘ
Stan na 31 grudnia 2003
Liczebność wojska: 150 tysięcy
Kadra zawodowa: 73 tysiące
W służbie stałej jest 61 tysięcy, w tym 118 generałów, 12 802 oficerów starszych, 16 783 oficerów młodszych, 21 295 chorążych, 10 020 podoficerów zawodowych.
Prezydent RP i Rada Ministrów są naczelnymi organami kierowania obronnością.
Najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych jest prezydent.
W czasie pokoju armią kieruje jednak minister obrony przy pomocy MON. Organem planowania strategicznego sił zbrojnych jest Sztab Generalny WP - integralna część MON. Natomiast Dowództwa Rodzajów Sił Zbrojnych dowodzą wszystkimi podległymi im wojskami.
W czasie wojny siłami zbrojnymi dowodzi Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych RP mianowany przez Prezydenta RP na wniosek premiera.
Rodzaje wojsk: lądowe, lotnicze i obrony powietrznej, marynarka wojenna.