"Polskie władze uniknęły katastrofy". Zaskakująca opinia z Niemiec ws. Marsz Niepodległości
Komentator "Frankfurter Allgemeine Zeitung" uważa, w przeciwieństwie do większości niemieckich mediów, że stając na czele pochodu z okazji niepodległości 11 listopada polskie władze zapobiegły organizacyjnej i politycznej katastrofie.
"W ubiegłą niedzielę przez Warszawę przeszło kilkaset tysięcy osób, prawie wszyscy z biało-czerwonymi flagami. Polityczne kierownictwo kraju w ostatniej chwili stanęło na czele tego ruchu. W przeciwnym razie Marsz Niepodległości stałby się zapewne organizacyjną i polityczną katastrofą" - pisze warszawski korespondent "FAZ" Gerhard Gnauck.
"Małe lecz głośne grupy z prawego marginesu już kilka lat temu przejęły to święto. To one organizowały marsz 11 listopada, w którym z roku na rok uczestniczyło coraz więcej ludzi" - tłumaczy Gnauck. Jego komentarz "Biało-czerwony naród" ukazał się na pierwszej stronie środowego wydania czołowej niemieckiej gazety.
Zapobiec katastrofie
Gnauck przypomina, że rok temu na marszu pojawiły się skrajnie prawicowe akcenty i transparenty, co odbiło się w świecie "katastrofalnym dla Polski echem", a narodowo-konserwatywny rząd udawał, że nic się nie stało. "W tym roku rząd w ostatniej chwili dostrzegł, że sytuacja może się powtórzyć i przekształcił marsz w państwowy pochód, aby temu zapobiec" - wyjaśnia niemiecki dziennikarz. Dozwolone były tylko flagi narodowe, a porządku strzegli żołnierze - zaznacza Gnauck. Jak podkreśla, "ekstremiści nie dali się całkowicie zintegrować i maszerowali oddzielnie".
Autor zastrzega przy okazji, że w Polsce rozróżnienie między "prawicą" a "skrajną prawicą" nie jest tak ostre jak w innych krajach. Z wydarzeń można jednak wyciągnąć uniwersalną nauczkę: "Patriotyzm i jego symbole, tak jak w Polsce 11 listopada, mogą łatwo wpaść w ręce radykalnych grup".
Wątpliwe gloryfikowanie Polski międzywojennej
Gnauck krytycznie ocenia "gloryfikowanie" przez obecne władze utworzonej w 1918 roku Drugiej Republiki. Przypomina, że wybrany w 1922 roku pierwszy prezydent Polski Gabriel Narutowicz został zastrzelony przez polskiego nacjonalistę. Jak dodaje, w tym samym czasie niemieccy nacjonaliści zabili niemieckiego ministra spraw zagranicznych Walthera Rathenaua. W obu krajach parlament krytykowany był jako miejsce bezpłodnych dyskusji. "Być może Niemcy i Polacy mają ze sobą więcej wspólnego, niż im się wydaje" - zastanawia się komentator. "Kilka lat po 1918 roku demokracje na wschód od Renu zaczęły upadać jak kostki domina" - pisze Gnauck. Tylko Czechosłowacja stawiała opór. W Polsce demokratyczne instytucje w połowie lat 30. były pozbawione władzy.
Wysłuchać niewysłuchanych
Niemiecki dziennikarz przestrzega przed porównywaniem kryzysów okresu międzywojennego z obecną sytuacją. "Gdy siły polityczne zapowiadają dziś, że chcą zapewnić posłuch tym, którzy nie byli dotychczas wysłuchani, to należy (tę zapowiedź) potraktować poważnie" - pisze Gnauck zaznaczając, że ma na myśli rządzący od 2015 roku PiS.
Autor ostrzega opozycję polityczną, że jeśli będzie sprawiać wrażenie, że jest głucha na postulaty "tych, których dotychczas nie słuchano", to przyczyni się jedynie do utwierdzenia ich światopoglądu. "Tam, gdzie panuje głuchota, tam nie pomoże już żaden dialog" - konkluduje Gnauck.
Przeczytaj również:
Niemiecka prasa o marszu: katastrofa dla demokracji
"FAZ" na 100-lecie niepodległości: Polska powstała z ruin
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl