Polskie niebo dziurawe jak sito? Bito na alarm już od dawna
Ostatnie miesiące pokazały, że polski system wczesnego ostrzegania jest dziurawy jak sito. Od lat eksperci wskazywali, że konieczny jest zakup samolotów AWACS. Żeby to się stało Rosjanie musieli "ośmieszyć" ministra Błaszczaka. Na polskim niebie pojawią się sterowce i używane AWACS-y.
11.06.2023 19:37
Jeszcze w październiku 2022 roku szef Ministerstwa Obrony Narodowej chwalił się, że zbudował wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej. Wymieniał kolejne systemy, które zakupił dla Sił Zbrojnych. Zapomniał jednak przy tym dodać, że większość z nich jeszcze nie dotarła do żołnierzy, a te które są nie są w stanie zapewnić kompleksowej obrony, ponieważ w wielu przypadkach nie osiągnęły jeszcze gotowości bojowej.
Dotychczas do Polski dotarły zaledwie dwie baterie systemu Patriot, które wstępną gotowość bojową osiągną dopiero w 2024 r. Tyle czasu zajmuje szkolenie i zgrywanie pododdziałów. Pozostałych sześć ma dotrzeć do Polski do końca 2028 roku, a gotowość bojową mają osiągnąć najpóźniej rok później. Na razie polskiego nieba na średnim zasięgu bronią sojusznicy i zmodernizowane systemy pamiętające rządy Jaruzelskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Również program obrony bliskiego zasięgu to dopiero pieśń przyszłości. Systemy w programie Narew, Polska kupiła w brytyjskim koncernie MBDA, który zaproponował wyrzutnie i pociski z rodziny CAMM. Polska zamówiła 23 baterie, czyli 46 wyrzutni iLauncher na podwoziu kołowym. Prócz wyrzutni i początkowo, rakiet, wszystkie elementy systemu mają pochodzić z polskich fabryk.
Przy tym stacje radarowe średniego zasięgu miały dotrzeć z systemami Patriot. Narew ma otrzymać radary polskiej produkcji Sajna, a stacje dalekiego zasięgu RDL-45 Warta, które miały stanowić trzon systemu wczesnego ostrzegania mają zacząć być dostarczane dopiero od 2026 r. W tym samym czasie mają się pojawić kolejne typy stacji radarowych, które uszczelnią system. Wszystkie one mają osiągnąć gotowość w okolicach 2030 r.
Jednak ani rząd PO-PSL, ani Zjednoczonej Prawicy nie planowali zakupu napowietrznych systemów wczesnego ostrzegania. Wojna na Ukrainie wykazała jednak, że tego typu sprzęt jest niezbędny, aby cała wielowarstwowa obrona przeciwlotnicza działała sprawnie.
Sterowce na niebie
Końcem maja minister Błaszczak ogłosił w mediach społecznościowych, że Agencja Uzbrojenia wysłała do Stanów Zjednoczonych zapytanie ofertowe dotyczące pozyskania czterech aerostatów rozpoznawczych w ramach programu o kryptonimie Barbara. Są to statki powietrzne lżejsze od powietrza, czyli sterowce, zwane czasem od nazwiska najsłynniejszego konstruktora Zeppelinami.
Tradycyjnie dla ministerstwa kierowanego przez Prawo i Sprawiedliwość nie rozpisano przetargu, a zakup jest robiony w ramach tzw. pilnej potrzeby operacyjnej, co pozwala kupić z półki od z góry wskazanego producenta. W tym przypadku ten tryb jest jak najbardziej wskazany. Polska przestrzeń powietrzna nie jest zbyt bezpieczna, co pokazały incydenty w Przewodowie i pod Bydgoszczą.
Do informacji minister dołączył zdjęcia systemu TARS, który w tym roku ma zostać wycofany z Sił Powietrznych USA po 53 latach w służbie. Nie wiadomo jednak, czy to on zostanie kupiony. Tego MON nie zdradził. Jeśli tak, to aerostaty wymagałyby modernizacji i wymiany niektórych systemów. Pozwoliłoby to jednak na szybkie wdrożenie sterowców. Na nowsze JLENS trzeba by było poczekać nieco dłużej, gdyż Amerykanie dopiero je wcielają do służby.
TARS-y nie należą do maluchów. Cały system jest zamontowany na sterowcach typu 420K, które mają 63,5 m długości, a ich radary mają niemal 400 km zasięgu. Skąd renesans rozwiązania, które zadebiutowało na polu walki podczas wojny francusko-pruskiej niemal 150 lat temu?
- Aerostaty mają kilka zalet – mówi Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MILMAG. - Najważniejszą z nich jest czas operowania. Amerykańskie rozwiązania zakładają możliwość ciągłego operowania nawet do 30 dni. Druga zaletą jest niższy koszt eksploatacji w porównaniu z wykorzystaniem samolotów.
- W przypadku aerostatów oczywiście problemem mogą być warunki atmosferyczne, gdyż tego typu statki powietrzne są bardziej podatne na silny wiatr i burze niż samoloty – dodaje ekspert.
Polska planuje kupić cztery sztuki aerostatów. O ile w przypadku śmigłowców tworzenie mikroflot nie jest najlepszym pomysłem, tak w tym przypadku jest to wystarczająca ilość.
- Zakładam, że cztery sztuki to dwa zestawy do obserwacji celów powietrznych i naziemnych – mówi Link-Lenczowski. - Tego typu platformy mogą zastąpić nawet kilka samolotów wyposażonych w podobnego typu radiolokatory dzięki dłuższemu czasowi operowania.
- Są oczywiście rozwiązaniem stacjonarnym mającym znacznie zwiększyć możliwości radiolokatorów naziemnych. Jednak w duecie z samolotami wczesnego ostrzegania pozwolą zbudować nowe zdolności, których Polska dotychczas nie posiadała, a których jak się okazuje bardzo potrzebuje – podkreśla ekspert.
Z ziemi szwedzkiej do Polski
O uzupełnienie aerostatów samolotami wczesnego ostrzegania na szczęście MON zadbał. W kuluarach mówi się, że politycy po prawie dwóch dekadach posłuchali w końcu ekspertów i postanowili kupić samoloty AWACS. Nie będą to jednak najnowsze maszyny, a używane Saab 340 AEW&C.
- O tym jak potrzebne są Polsce samoloty wczesnego ostrzegania i dowodzenia przekonujemy się praktycznie codziennie – zauważa Link-Lenczowski. - Odkąd wojna rosyjsko-ukraińska przeszła w fazę konfliktu pełnoskalowego nad Polską pełnią regularne dyżury samoloty E-3 AWACS.
- Pozwalają zarówno zajrzeć głęboko w przestrzeń powietrzną gdzie toczą się działania wojenne, jak i wykryć cele lecące poniżej pułapu wykrywania przez radary naziemne, ograniczone poprzez prawa fizyki. To właśnie tego typu samoloty wykryły i śledziły lot rakiety S-300, której szczątki spadły w Przewodowie oraz pocisk manewrujący Ch-55, który rozbił się pod Bydgoszczą – wyjaśnia specjalista.
Radary Saaba 340 mogą śledzić cele w odległości do 400 km, utrzymując się przez siedem godzin w powietrzu. Szwedzkie maszyny tego typu operowały nad Bałtykiem od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Uzupełnią one informacje pozyskiwane z natowskich Boeingów E-3A Sentry, które działają na rzecz wszystkich państw sojuszu. Szwedzkie Saaby pierwotnie zostały zbudowane na zamówienie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie służyły w latach 2011-2020. Arabowie dwie najstarsze maszyny zastępują nowszymi Saab GlobalEye, stąd samoloty są dostępne niemal od ręki.
- Samoloty Saab 340B AEW-300, które najprawdopodobniej pozyska polski MON są mniejsze niż Amerykańskie E3 i E7 Wedgetail więc będą tańsze w eksploatacji. Oczywiście nie będą miały takiego potencjału jak konstrukcje Boeinga, jednak znacznie poprawią nasz zdolności śledzenia celów powietrznych – analizuje Link-Lenczowski.
Uszczelnią polską granicę?
Nowe systemy znacznie poprawią polskie zdolności w zakresie wczesnego ostrzegania. Jest to dobry krok. Szkoda jednak, że przed laty nie pomyślano o kompleksowym zakupie nośników jednego typu. Kupno jednego typu samolotu i zabudowa na nim systemów wczesnego ostrzegania i walki radioelektronicznej znacznie uprościłoby system szkolenia i eksploatacji. Zwłaszcza, że od lat w Siłach Powietrznych służą CASA C-295M, które także są dostępne w potrzebnych wersjach
Ważne jednak, że po latach marazmu w tej kwestii MON podjął decyzję. Teraz Siły Zbrojne czekają jeszcze na samoloty rozpoznawcze dla Marynarki Wojennej i walki radioelektronicznej dla Sił Powietrznych. Ich zakup jest równie pilny, gdyż nadal polska armia jest zdana wyłącznie na pomoc sojuszników.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski