PolskaPolski ład się wali

Polski ład się wali

Polski Ład nie będzie aż takim sukcesem, jak planowali rządzący. Ani też aż taką katastrofą, jak chcieliby tego przeciwnicy obecnej władzy. Teraz kolej na opozycję, aby przedstawiła swoją wizję nowego ładu - pisze Rafał Kalukin w tygodniku "Polityka".

Premier Mateusz Morawiecki
Premier Mateusz Morawiecki
Źródło zdjęć: © Getty Images | Maciej Luczniewski/NurPhoto

28.01.2022 09:07

Chcieli może i dobrze, chociaż głównie dla siebie. Wyszło jak zawsze. Szumnie reklamowany Polski Ład okazał się dosyć typowym wykwitem pisowskiej legislacji. Czyli produktem pod każdym względem wybrakowanym, niespójnym i zagmatwanym, pełnym bubli. Jak tylko wszedł w życie, od razu trzeba było odkręcać błędy.

Skutki tych najważniejszych, bo dotyczących szerokich grup pracowników, poznaliśmy natychmiast. Osobiście odczuli je nauczyciele, górnicy, mundurówka, emeryci. Kolejne usterki ujawniać się będą miesiącami, jeśli nie latami – chociaż pewnie już bez takiego zainteresowania opinii publicznej. Największym polem minowym w Polskim Ładzie jest bowiem prawo podatkowe dla firm, z natury bardziej skomplikowane, a teraz obrócone w prawdziwe grzęzawisko niejasnych i często sprzecznych przepisów. Dla doradców podatkowych już nastał czas hossy.

Swoją drogą nie najlepiej świadczy o planistach z Nowogrodzkiej, że po tylu latach rządzenia nie rozpoznali własnych ograniczeń. Potrzeba skonstruowania ekstradopalacza na drugą część kadencji była zrozumiała. Ale po co rzucać się na głęboką wodę z projektem tak trudnym i wrażliwym na błędy, jak całościowa reforma podatkowa? Do tej pory legislacyjna sprawność tej ekipy wyczerpywała się w stosunkowo prostych operacjach, takich jak program 500 plus, dodatkowa emerytura albo obniżenie wieku emerytalnego. Ale już próby grzebania w systemach złożonych – co wymaga precyzyjnej koncepcji, znajomości mechanizmów działania państwa, no i przede wszystkim czasu – przeważnie prowadziło PiS do mniej lub bardziej widowiskowych wywrotek.

Rozmaite interesy

Trudno zresztą, aby było inaczej. Owa niemożność ściśle wiąże się z ograniczeniami partyjnego co do zasady państwa. Wystarczy wspomnieć o Rządowym Centrum Analiz (wcześniej Centrum Analiz Strategicznych), które teoretycznie powinno być swoistym "mózgiem" państwa, miejscem wykuwania się długofalowych koncepcji, a faktycznie zajmuje się rozbudowanym wyborczym marketingiem. To tutaj pozyskiwane są bardzo szczegółowe dane o partyjnych preferencjach Polaków, które służą potem za główną podstawę prac nad projektami ustaw. Złotousty Waldemar Paruch, który do ostatnich wyborów stał na czele ówczesnego CAS, otwarcie o tym w mediach opowiadał. I nie ma podstaw sądzić, aby jego dyskretniejsi następcy cokolwiek tutaj zmienili.

Nie ma więc na horyzoncie tej władzy obywateli jako ogółu, są jedynie wyborcy. Jedni popierają władzę, inni skłaniają się ku opozycji. O tych pierwszych należy więc zabiegać i stale ich nagradzać. Drudzy nie są specjalnie potrzebni, chyba że jako rezerwuar materialnych zasobów do ewentualnego wykorzystania. Tyle że prawdziwe społeczeństwo jest organizmem zbyt skomplikowanym, aby ustawiać je wedle tak prostych reguł. Rozmaicie kształtują się interesy poszczególnych jego grup, częstokroć poza dosyć prostymi politycznymi szablonami.

Czego skupione tylko na politycznej analizie państwo nie jest w stanie dostrzec. Widzi bowiem tylko na jedno oko, uruchamia tylko jedną półkulę mózgu. W tej sytuacji każda próba głębiej schodzącej systemowej zmiany skazana jest na ułomność, gdyż ignoruje uwarunkowania pozapolityczne. Błędy wynikają więc nie tyle z realizacyjnego niechlujstwa, co ogólnej reguły. Modelowym tego przykładem w Polskim Ładzie jest ulga dla klasy średniej, sztucznie wklejona już po wstępnym ogłoszeniu założeń programu i tylko po to, aby PiS ograniczyło sondażowe straty w nieco lepiej zarabiających elektoratach. Ale zaoferowano podatnikom korzyść nie do końca pewną, której przyjęcie jest ryzykowne. W ten sposób nie buduje się zaufania do państwa.

W heroicznych zmaganiach rządzących z wdrażaniem Polskiego Ładu jest coś tragikomicznego. Chwilami przypominają popularną niegdyś animację dla dzieci "Sąsiedzi". Jej bohaterowie to dwie pocieszne fajtłapy, które w każdym odcinku próbują wykonać jakąś domową czynność bądź drobną naprawę. I choć entuzjazmu im nie brakuje, nigdy nie potrafią jej dobrze zaplanować. Stale więc improwizują, co rusz wpadając w tarapaty, z których wydostają się przy pomocy kolejnych wymyślanych ad hoc coraz bardziej nonsensownych rozwiązań. Na koniec jakoś udaje im się osiągnąć pierwotnie zamierzony cel, ale za cenę ogólnej ruiny całej przestrzeni.

Z Polskim Ładem może nie będzie aż tak źle, prędzej już końcowy rezultat okaże się połowiczny. Rząd początkowo łatał ustawowe defekty wątpliwymi prawnie rozporządzeniami, a w końcu zdecydowano się – najwyraźniej raz jeszcze pod presją sondaży – ostatecznie stępić jego ostrze. Poszerzając zasięg ulgi dla klasy średniej, premier Morawiecki ogłosił przed weekendem, że jeśli ktoś straci w nowym systemie, to jeszcze przez dwa lata będzie mógł się rozliczyć w starym. Co wygląda już wręcz na kapitulację i sporo mówi o rosnącej kruchości tego gabinetu. Co nie zmienia faktu, że pokraczny podatkowy twór zapewne już z nami zostanie.

Pierwsze reakcje społeczne na Polski Ład wyraźnie skonfundowały rządzących. Każdy dzień ponoworocznego zamętu oznaczał kolejne wizerunkowe straty. Ilustrowały to zrealizowane w krótkim odstępie czasu dwa sondaże pracowni United Surveys. W pierwszym z 9 stycznia (dla Wirtualnej Polski) dominowali entuzjaści Polskiego Ładu: 48 proc. badanych dobrze oceniało nowy system podatkowy, podczas gdy 41 proc. miało o nim kiepskie mniemanie. Ogólną ocenę raczej jednak dyktowały polityczne sympatie niż osobiste kalkulacje. Bo już tylko 26 proc. miało nadzieję zyskać w nowym systemie, podczas gdy ponad 31 proc. raczej przewidywało obniżkę dochodów. Ale ogólnie rzecz biorąc, ponad połowa (54,5 proc.) ankietowanych deklarowała, że do końca nie wie, jak Polski Ład wpłynie na ich sytuację materialną.

Badanie zostało zrealizowane na samym początku polityczno-medialnego zamętu, który z każdym dniem narastał. Większość serwisów zaczynała się od doniesień o Polskim Ładzie, najczęściej w tonie alarmistycznym. Temat przebił nawet pandemię i kryzys ukraiński. Promocyjne billboardy Polskiego Ładu na ulicach polskich miast nagle stały się ironiczne. Władza wyraźnie zaczęła się cofać, premier Morawiecki przepraszał za "stres i nerwy", w szeregach PiS zaczęło się szukanie kozłów ofiarnych.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY SIĘ PRZENIEŚĆ DO NOWEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka nowego numeru tygodnika "Polityka"
Okładka nowego numeru tygodnika "Polityka"© Polityka

I jak to wszystko wpłynęło na nastroje? Badanie z 17 stycznia (dla "Dziennika Gazety Prawnej") pokazało przede wszystkim rosnącą dezorientację Polaków. Teraz już 73 proc. nie potrafiło ocenić, jaki będzie wpływ nowych rozwiązań na ich dochody. I jest to oczywisty problem wizerunkowy PiS. Władza okazała się tyleż nieporadna, co również mało wiarygodna. Zamiast budować oparcie w trudnych czasach, sama stała się źródłem chaosu i niepewności. Co zapewne musiała przyznać nawet część jej zwolenników.

Obietnice i defetyzm

Ale czy jest to równoznaczne z ogólnym politycznym fiaskiem Polskiego Ładu? Należałoby zachować ostrożność w ocenach. W końcu silny skok osobistej niepewności siłą rzeczy jest zjawiskiem przejściowym. Oto już mamy koniec miesiąca i dopiero teraz większość pracujących dostaje na swoje konta wynagrodzenia. Przeważnie okażą się one nieco wyższe (choć niewiele) niż do tej pory. Nagłośnione wcześniej problemy z deklaracją PiT-2 i ulgą dla klasy średniej staną się zatem co najwyżej anomalią. Przynajmniej w porównaniu z ujawnioną wymierną korzyścią, co przy okazji rozproszy nagromadzone obawy. Nawet jeśli będzie to korzyść mało spektakularna, a przynajmniej niewystarczająca w czasach szalejącej drożyzny. Wystarczy jednak, aby poczuć twardszy grunt pod nogami. Przynajmniej do chwili przyszłorocznego rozliczenia z fiskusem.

Toteż lada chwila pewnie usłyszymy, że władza raz jeszcze spełniła obietnicę, podczas gdy opozycja jak zwykle sypała piach w tryby i siała nieuzasadniony defetyzm. To konstrukcja propagandowa utrwalona w ostatnich latach, szczególnie dzięki sukcesowi programu 500 plus. Wtedy opozycja też straszyła, że jego skutkiem będzie zapaść finansowa państwa, a tak się nie stało, pieniądze co miesiąc płyną do kieszeni polskich rodzin i nawet zatwardziali liberałowie przestali otwarcie protestować, choć dług państwa rzecz jasna rośnie. To do dziś koronny dowód przeciwko opozycji, która w takim przekazie nie ma wyobraźni, dobrej woli i ogólnie nic nie może. Na takim tle lepiej za to widać hojność i sprawność władzy. Toteż odtworzenie tej starej płyty po perturbacjach towarzyszących wejściu w życie Polskiego Ładu może podziałać kojąco na część wyborców.

Swoją drogą warto zauważyć, jak bardzo od czasów poprzednich rządów PiS zmieniła się hierarchia naszych politycznych priorytetów. W 2007 r. Zyta Gilowska, wówczas szefowa gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, dopięła swoje sztandarowe reformy. Wtedy jeszcze w duchu liberalnym, chociaż z efektem jakże miłym dla polskich portfeli. Najpierw bowiem mocno obcięto składkę rentową, a następnie odchudzono skalę podatkową i obniżono progi. W efekcie dochody netto znacząco urosły – i to każdemu, bez względu na zamożność. A wszystko przy znacznym obciążeniu budżetu na ok. 20 mld zł rocznie. To mniej więcej tyle, ile niemal dekadę później kosztował program 500 plus. A proporcjonalnie nawet więcej, bo przecież od tamtego czasu urosło nam PKB.

Tyle że reforma Gilowskiej nie zdominowała wyobraźni wyborców, przynajmniej nie na tyle, aby uratować PiS przed utratą władzy. Fakt, że okazała się spóźniona i realne profity nadeszły po czasie. Ale nawet ich czytelna obietnica słabo się przebijała przez ogólny polityczny harmider. PiS zmęczył wtedy Polaków swoją konfrontacyjną polityką, stałym podtrzymywaniem napięcia, tropieniem układów, coraz to nowymi insynuacjami, również autorytarnymi ciągotami. I żadne materialne korzyści nie były w stanie tego zrekompensować.

Dzisiaj jest dokładnie na odwrót. Afera pegasusowa oburza przede wszystkim zdeklarowanych wyborców opozycyjnych, ale już ogół wydaje się raczej obojętny. Podobnie jak wcześniejsze zbrodnie popełnione na polskiej demokracji. Za to w centrum uwagi znajduje się właśnie Polski Ład, chociaż wpisany w szerszy kontekst spraw bytowych i procesów ekonomicznych, które z coraz większą siłą wpływają na nasze życie.

Tyle że ów prymat materialnych interesów wraz z upływem czasu coraz bardziej staje się bronią obosieczną. Głodnego stosunkowo nietrudno ogłupić ekwiwalentem chleba w postaci igrzysk. Ale człowiek w miarę syty ma już więcej do stracenia, toteż uważniej kalkuluje swoje interesy. Obserwowane dziś zaostrzanie przez PiS kursu politycznego, powrót do wojen kulturowych oraz tożsamościowe wzmożenie wydają się dosyć oczywistymi rozwiązaniami w sytuacji wyczerpywania się socjalnej obietnicy. Chodzi o to, aby odwrócić uwagę od spadającego materialnego komfortu życia, szczególnie w związku z podwyżkami cen żywności i nośników energii. Chociaż niespecjalnie się to rządzącym na razie udaje.

I na dłuższą metę nie będzie też miała aż tak wielkiego znaczenia obrona nadszarpniętego wizerunku Polskiego Ładu. Polityczna ranga tego projektu od początku była zresztą nieco przeszacowana, a pogłębiające się skądinąd problemy niemal całkowicie ją teraz zerują. Przedsiębiorcy i tak sobie pewnie odbiją "ładowe" straty w cenach produktów i usług. A to z kolei jeszcze bardziej wzmocni presję inflacyjną, na czym najbardziej stracą dowartościowani teraz ubożsi. Choćby na tym przykładzie widać więc, że korzyści z reformy podatkowej wcześniej czy później staną się iluzoryczne.

Dostrojenie przekazu

A do tego nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę Polacy rozumieją pod pojęciem Polskiego Ładu. W założeniach miał to być kompleksowy projekt gruntownej przebudowy ekonomicznej, chociaż rząd z czasem zawęził jego rozumienie do samej tylko zmiany w redystrybucji dochodów. Slogan jednak się utrwalił, a jego pojemność i nieokreśloność skłania do wkładania weń rozmaitych treści. Nie tylko proponowanych przez rząd rozwiązań, ale i tego wszystkiego, od czego chciałby odwrócić społeczną uwagę: cen w sklepach i na stacjach benzynowych, drakońskich taryf za prąd i szczególnie gaz, rosnących rat kredytów. Tym sposobem Polski Ład staje się krzywym zwierciadłem rządowej propagandy. Szyderczym mianem ogólnej kondycji kraju po sześciu latach rabunkowej polityki zorientowanej wyłącznie na kapitalizację sondażowo-wyborczą.

Opozycja niewiele jednak będzie z tego miała, jeśli nie zdoła precyzyjnie dostroić swojego przekazu do obecnych okoliczności. Bo rutynowe czarnowidztwo uprawiane przez część jej liderów – ale może w jeszcze większym stopniu przez niektóre media – nie wydaje się najlepszą odpowiedzią. Popularna dopiero co opowieść, że niemal każdy dopłaci do Polskiego Ładu, już za chwilę okaże się nieprawdziwa, bo większość jednak zyska. Tak samo teza o dobijaniu klasy średniej zacznie razić przesadą i egzaltacją.

Podobnie może być zresztą z kwestią inflacji. Powszechne jest dziś straszenie, że już za kilka miesięcy osiągnie symboliczny dwucyfrowy poziom. Tylko co, jeśli tak się nie stanie? Zresztą przyjęta właśnie przez większość sejmową "Tarcza antyinflacyjna 2.0" zmierza właśnie do tego, aby krzywą inflacyjną wydłużyć i spłaszczyć. Nie będzie to miało większego wpływu na nasze wydatki, chociaż wystarczy, aby PiS ogłosiło sukces. Kolejny raz: opozycja straszyła, ale rząd sobie poradził. To proste socjotechniczne zagrywki, ale jak dotąd skuteczne. I to właśnie opozycja sama siebie co rusz wpędza w pułapki.

To w głównej mierze efekt ogólnego znękania po tej stronie barykady. Opozycyjnemu wyborcy nadal trudno zrozumieć, jak to jest, że PiS już dawno przekroczyło wszystkie czerwone linie, a mimo to wciąż znajduje się na czele sondaży. Tam gdzie rozum jest bezradny, do głosu zwykle dochodzą emocje. To źródło cyklicznych eksplozji nadziei, którym lud opozycyjny ulega przy okazji poważniejszych potknięć rządzących. Słyszymy wtedy, że miarka się przebrała i może wreszcie nadchodzi rychły kres złych rządów. Tyle że w spolaryzowanej polityce nie należy liczyć na spektakularny przełom. To raczej czas ciułania punktów, żmudnego ogrywania różnych obszarów, codziennego przeciągania liny. Co z kolei wymaga stabilności, z czym opozycja i jej wyborcy stale mają problem. Koniec euforii bez pokrycia zawsze jest bowiem początkiem depresji, i tak naprzemiennie.

Kurczowe chwytanie podsuwanych przez życie polityczne detali i gniewne nimi potrząsanie niewiele więc daje. Lepiej byłoby ich użyć w charakterze tworzywa do snucia całościowej opowieści o Polsce. Tej pod rządami PiS, które powoli zaczynają już zmierzchać. I tej przyszłej, pod innymi już rządami, której nikt na dobrą sprawę nie potrafi sobie dzisiaj wyobrazić. Tymczasem Polski Ład dostarcza znakomitej ku temu okazji. Właśnie dzięki temu, że wylał się z gorsetu przypisanych mu przez władzę znaczeń i zaczął żyć własnym życiem. Stając się coraz częściej synonimem ogólnego bałaganu, mnożących się utrapień, życiowej niepewności. Ale żeby naprawdę obalić stary ład, trzeba się pochwalić wizją nowego i lepszego.

Rafał Kalukin

Ze znawstwem tłumaczy mechanizmy rządzące sceną polityczną, często wraca do najnowszej historii, szuka analogii, niebanalnych porównań. Sam o sobie mówi, że jest "niedokończonym psychologiem z Gdańska", ponieważ na piątym roku przerwał studia na Uniwersytecie Gdańskim. Pisał do "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (221)