Polski kierowca napadnięty we Francji: myślałem, że to policjanci
Pobity w poniedziałek na parkingu przy autostradzie A13 w imigranckim getcie pod Paryżem 43-letni polski kierowca busa w czwartek rano dotarł do Polski. Myślał, że napastnicy to policjanci.
Przypomnijmy, że w poniedziałek pod Paryżem napastnicy pobili polskiego kierowcę. Użyli kijów bejsbolowych i noży bądź kastetów. Poszkodowanemu skradziono m.in. pieniądze, dokumenty, telefon i tablet. Ciężarówka Polaka została spalona.
Poszkodowany to pracownik firmy ATS Group z Papowa Toruńskiego-Osieki. - Oglądałem film na tablecie w samochodzie, którym jeżdżę po Europie. Byłem już przygotowany do spania. Podjechał jakiś samochód osobowy na parking, na którym byłem. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn, którzy nie wzbudzili moich podejrzeń. W pobliskiej restauracji panował normalny ruch, bo było jeszcze przed godziną 22. Zapukali i przedstawili się jako policja. Pokazali legitymacje. Po otworzeniu drzwi poproszono mnie o dokumenty i wtedy zobaczyłem trzeciego mężczyznę. Wtedy już wiedziałem, że coś jest nie tak – opisał zdarzenie poszkodowany 43-latek.
Powiedział również, że został wyciągnięty z samochodu. Jego zdaniem dwóch napastników było pochodzenia arabskiego, a trzeci to Europejczyk. Był jeszcze jeden mężczyzna, który jednak stał z boku i nie brał czynnego udziału w zdarzeniu. Żaden z napastników nie odzywał się do Polaka, mężczyźni nie rozmawiali również między sobą.
O pomoc 43-latek poprosił w pobliskim McDonaldzie. Nikt na początku nikt nie chciał mu pomóc. Poprosił obsługę, by zawiadomiła policję.
Złożył zeznania we Francji i został opatrzony w tamtejszym szpitalu. - Szef firmy wysłał po mnie drugiego kierowcę, który przywiózł mnie do Polski – powiedział.
Czy napastnikami byli imigranci? - Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka. To wcale nie musieli być imigranci, a nawet podejrzewam, że były to osoby na stałe wrośnięte we francuskie społeczeństwo. Byli dobrze przygotowani do tego ataku, który, uważam, był wcześniej zaplanowany.
Do sprawy odniósł się właściciel firmy, w której pracuje poszkodowany, Filip Rozwadowski. - Straty mojej firmy w ostatnich miesiącach są ogromne. Odkąd wybuchł kryzys imigrancki, to coraz częściej są nam przecinane plandeki na samochodach, a także płacę mandaty za to, że chowają się w nich Arabowie, którzy chcą przedostać się do Anglii. Jest bardzo niebezpiecznie w wielu miejscach w zachodniej Europie i coraz trudniej będzie znaleźć osoby do pracy. Sytuacja jest obecnie gorsza niż kiedyś na wschodzie Europy np. na Białorusi - powiedział Rozwadowski.
Poszkodowany 43-latek zadeklarował, że wróci do pracy. - Przecież człowiek musi zarabiać. (…) Póki co o tym nie myślę i nie chcę zastanawiać się, czy cały czas będę się już bał w takich miejscach. Teraz jestem na silnych środkach przeciwbólowych – dodał.
Policja nie ukrywa, że nie ma postępów w śledztwie. - Na razie mamy niewiele elementów, ale dochodzenie mające na celu odnalezienie sprawców prowadzone jest z najwyższą starannością – zaznaczył funkcjonariusz z komisariatu w Mantes-La-Jolie.